Tuarescy rebelianci czy zwykła prowokacja, aby znaleźć argumenty do dalszej walki z Tuaregami? To pytanie zadają sobie wszyscy, po tym jak w Niamej ofiarą podłożonej miny został dyrektor jednej z nigryjskich rozgłośni radiowych.
Abdou Mahaman Jeannot zginął zaraz po tym, jak wjechał samochodem na minę. Kobieta, która mu towarzyszyła została ciężko ranna. Jest to pierwszy taki atak, który miał miejsce w Niamej. Wcześniej podobne zamachy przeprowadzono w położonych na wschód od stolicy miastach Tahoua i Maradi.
W Nigrze jest niespokojnie już prawie od roku. Tuaregowie, którzy czują się dyskryminowani przez władze, faworyzujące czarnych Afrykańczyków z południa tego kraju, wszczęli kolejne powstanie. Nigryjski rząd odmawia tuareskiej północy prawa nie tylko do autonomii, ale i do dochodów z eksploatacji złóż uranu. Niger jest jednym z jego czołowych producentów na świecie.
Rebelianci z Mouvement des Nigériens pour la Justice (MNJ) zabili już 49 żołnierzy armii Nigru od czasu rozpoczęcia buntu w lutym 2007 roku. Według rządu planują oni rozszerzenie swoich działań na resztę kraju. Dotychczas atakowali tylko cele wojskowe na północy. Teraz uderzają w serce południa, Niamej – twierdzą władze.
MNJ dementuje te oskarżenia. Rebelianci uważają, że rząd specjalnie prowokuje takie zamachy, a zamieszana w ich przygotowanie jest nigryjska armia. Śmierć cywilów zwiększy gniew mieszkańców południa wobec tuareskich buntowników – tłumaczy MNJ.
Tuaregów z północy i czarnych Afrykańczyków z południa Nigru zawsze dzieliła niechęć. Tuaregowie traktowali z pogardą swoich południowych sąsiadów, którzy po przejęciu władzy, zaczęli dyskryminować Tuaregów.
(ostro)