Niewolniczy szkuner na wodach Cabo Verde?

afryka.org Czytelnia Poznaj Afrykę! Niewolniczy szkuner na wodach Cabo Verde?

Wpłynął  do portu w Prai, stolicy Cabo Verde, przy dźwiękach i rytmie tabanki i batuco. Mierzy 39 metrów i jest dziełem  siedemdziesięciu  szkutników i cieśli, z których tylko dwudziestu ośmiu jest nimi z zawodu.


 

Reszta to wolontariusze. Niektórzy przyjechali nawet z Liverpoolu czy Mediolanu. Budowa trwała dość długo, gdyż starano się  używać jedynie tradycyjnych metod. By być jakj najbliżej oryginału i  oddać jak najwierniej historię.

Sam pomysł powstał w 1976 roku w głowie Warrena Maara, dawnego redaktora naczelnego magazynu NAACP, Stowarzyszenia obrony praw obywatelskich Afro-Amerykanów.   Ale na jego realizację trzeba było poczekać kilkanaście lat i zebrać 3,1 milona dolarów, które wyłożył ostatecznie stan Connecticut  i rozmaite stowarzyszenia. 

Wyruszył w swój rejs jeszcze w ubiegłum roku. W rejs szczególny, „Rejs  Wolności przez Atlantyk".  I zawija tylko do niektórych portów: tych, które mają w swej historii czarne karty handlem niewolnikami ( w sumie 22). Ma być przypomnieniem 200 rocznicy abolicji w Anglii i w Stanach Zjednoczonych.

 W marcu wpłynął do Prai, stolicy Cabo Verde. Szkuner „Amistad" (po hiszpańsku „przyjaźń"), a właściwie jego replika. . Prawdziwy  „Amistad" wyruszył w  1839 roku  z Zachodniej Afryki.  Na pokładzie, a raczej pod pokładem miał  czterdziestu dziewięciu niewolników, schwytanych w Sierra Leone. Cel  – plantacje na Kubie.

Ale „Amistad" tam nie dopłynął. Rzucił kotwicę w New London, w Stanach Zjednoczonych. I nie dowodził już nim kapitan Ferrer, a Sengbe Pieh, który stanął na czele zbuntowanych niewolników. Przez 63 dni błądzili po morzu, niż  wreszcie dotarli do wybrzeży USA, gdzie zostali aresztowani , osądzeni  i skazani za rewoltę i zabójstwo. Dwa lata później Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych uwolnił ich od zarzutów i zezwolił na repatriację . Trzydziestu pięciu Afrykańczyków  wróciło do Sierra Leone.

Dwa tygodnie temu  replika szkunera „Amistad" zawinęła do Prai. Załogę,  którą dowodzi kobieta,  stanowią Afrykańczycy  z Sierra Leone, Brytyjczycy, Amerykanie, Kanadyjczycy. Wśród nich jest ktoś szczególny: potomek przywódcy buntu  sprzed 200 lat, Sengbe Piehy.   Goście zostali przyjęci przez José Maria Nevesa,  premiera Cabo Verde i ministra kultury,  Manuela Veigę. 

 „O ile kiedyś opłakiwano zarówno odpłynięcie jak i powrót statków, dziś śpiewamy i tańczymy, by świętować  wolność", powiedział  minister Veiga. Oznajmił także, że  w przyszłym roku Wyspy Zielonego Przylądka będą organizatorem  międzynarodowego sympozjum , w którym udział wezmą reprezentanci wszystkich krajów, do których zawinął „Amistad" w swym okolicznościowym  rejsie., a tematem spotkania będzie kultura afro w świecie, jej dzieje i przyszłość. 

 Manuel  Vegas przypomniał też , że za dwa lata Cabo Verde będzie świętować 550 lat swego odkrycia archipelagu i 35 rocznicę uzyskania niepodległości. 

Podczas nieoficjalnej  części swej wizyty załoga „Amistad"   odwiedziła Cidade Velha, pierwsze miasto założone przez Portugalczyków na południe od Sahary, gdzie przetrzymywano niewolników  przeznaczonych do portugalskich kolonii w Ameryce.

Komentując  rejs repliki  szkunera niektórzy kręcą nosem. Inni krytykowali   film Spielberga „Amistad" , nakręcony na podstawie powieści Davida Pesciego.  Uproszczenia, nieścisłości,  błędy merytoryczne…, krótko mówiąc czysta komercja.  

 Ale jedno jest pewne. Dla wielu, nie tylko dla ministra kultury Cabo Verde,   ten statek to po prostu symbol wolności. A gdyby nie film, być może wielu nie miałoby pojęcia o jego istnieniu.  A przecież „Amistad",  niewolniczy szkuner  o burzliwej historii , istniał naprawdę. Niestety!  I równie dobrze  mógłby nazywać się –  bardzo podobnie –  „Amizad",  bo tak po kreolsku brzmi słowo „przyjaźń".

 

 Dokument bez tytułu