Rada Bezpieczeństwa ONZ potępiła atak darfurskich rebeliantów na stolicę Sudanu, Chartum. Jednocześnie sudańskie władze wezwały do uznania Justice and Equality Movement (JEM) za ugrupowanie terrorystyczne. Podwoiły też nagrodę za schwytanie lidera JEM, Khalila Ibrahima.
Rebelianci przemierzyli setki kilometrów, aby w ostatni weekend zaatakować Chartum. Na początku było zaskoczenie, ale siły rządowe odparły atak. Rebelianci musieli się wycofać. JEM zapowiedział, że nie był to ostatni rajd, który dotarł do bram Chartumu. Rząd Sudanu odpowiedział aresztowaniami działaczy, mających związki z rebeliantami.
Zatrzymany został lider opozycyjnej Popular Congress Party, Hassan al-Turabi, z którym kiedyś byli związani przywódcy JEM. Sam Turabi zaprzeczył temu, że miał pomagać rebeliantom. Tym bardziej, że wcześniej był głównym sojusznikiem prezydenta Omara al-Bashira. Jednak kilka lat temu jego drogi z al-Bashirem rozeszły się. Został nawet dwukrotnie aresztowany. Fakt, że teraz stoi po drugiej stronie politycznej barykady w Chartumie, doprowadził do jego ponownego zatrzymania w związku z atakiem rebeliantów. Po przesłuchaniu został wypuszczony bez postawienia mu zarzutów.
Po tym jak rebelianci opuścili pole walki w niedzielę, prezydent Sudanu, podwoił nagrodę za głowę przywódcy JEM, do 246 milionów dolarów. Jest to dziesięciokrotnie więcej niż Amerykanie oferują za złapanie Osamy Bin Ladena.
Po weekendowym ataku rebeliantów prezydent al-Bashir zerwał też stosunki dyplomatyczne z Czadem. Pomimo podpisania w marcu br. czadyjsko-sudańskiego paktu o nieagresji, szanse na pokój między Chartumem a Ndżameną są równe zeru. Obie strony oskarżają się o wspieranie rebeliantów. Najpierw, w lutym, buntownicy z wschodniego Czadu wtargnęli do stolicy tego kraju. W ostatni weekend, to JEM, który według al-Bashira jest wspierany przez Czad, dotarł na przedmieścia Chartumu.
Atak JEM był pierwszym od lat rajdem rebeliantów na stolicę Sudanu. Wzięło w nim udział 300 samochodów, którymi mogło przyjechać do 3 tysięcy członków JEM. Wcześniej konflikty wewnętrzne toczyły się z dala od sudańskiej stolicy. Al-Bashir jest wyraźnie zaniepokojony tą sytuacją. Dlatego wezwał wspólnotę międzynarodową do uznaniu rebeliantów z JEM za terrorystów. Tyle, że w sytuacji, kiedy sudański rząd sam wspiera bojówki dżandżawidów odpowiedzialne za masakrę ludności cywilnej w Dar Furze, taki apel jest dowodem na jego hipokryzję.
Od pięciu lat w Dar Furze trwa konflikt, w którym po jednej stronie są czarni Afrykańczycy i rebelianci, a po drugiej Arabowie i rząd w Chartumie. Muzułmanie pochodzenia arabskiego dyskryminują wyznawców islamu, pochodzenia afrykańskiego. Stąd w Dar Furze nie mamy problemu z prześladowaniami religijnymi, ale rasowymi. Żniwo tego konfliktu jest bardzo krwawe. Ponad 200 tysięcy osób zabitych i ponad 2,5 mln ludzi wypędzonych z własnych domów.
ONZ obawia się eskalacji konfliktu i przerwania procesu pokojowego. W Dar Furze nadal trwa wojna. Natomiast na ulice Chartumu wylegli demonstranci, aby w pokazowej manifestacji, zaprotestować przeciwko atakom rebeliantów.
ostro