Niedziela należała do reggae, które królowało w gdyńskim Parku Kolibki. Byliśmy tam, aby przekonać się, że Burning Spear ma się dobrze, a przed nim jeszcze wiele lat na scenie. Zagrał też Ba Cissoko.
W tym koncercie było coś niezwykłego. Kto nie miał pieniędzy na bilety mógł znaleźć lukę w płocie, przez którą przysłuchiwał się muzyce Cissoko i Speara. Wystarczyło chcieć.
Zaskoczeni Cissoko
Pod sceną znalazł się tłum wiernych fanów reggae. Czekali na gwiazdę z Jamajki, ale miłym zaskoczeniem okazał się występ Ba Cissoko z Gwinei.
Cissoko porwał publiczność swoim wibrującym rytmem, szarpanym na korze. Zaskoczył tych, którzy wcześniej nie słyszeli jego muzyki. Wiele osób przekonało się, że muzyka afrykańska to nie tylko bębny.
Cissoko potwierdził w Gdyni nie-dla-wszystkich-oczywistą prawdę, że muzyka w Afryce nie zatrzymała się na etapie wspólnoty „plemiennej".
Burning Spear
Chociaż nie urodził się w Afryce, pamięta o ojczystym kontynencie swoich przodków. Nawet przydomek artystyczny Burning Spear – „Płonąca Dzida" – nawiązuje do pierwszego prezydenta Kenii Jomo Kenyatty.
Tym razem nikt nie miał wątpliwości, że spotyka się z muzyczną legendą. Nieśmiertelne przeboje z Jamajki sprawiły, że pod scenę powędrowało jeszcze więcej osób. A ci, którzy słuchali radia, mogli być na koncercie dzięki „trójkowej" transmisji koncertu.
Niestety…
Niestety wykonawcy formatu Speara omijają Warszawę w sezonie letnim. A przecież i tak rzadko pojawiają się w stolicy. Może kiedyś to się zmieni.
A Globaltice życzymy kolejnych, równie udanych koncertów.
Do zobaczenia za rok!
(K&M)