Rozmowy pokojowe w sprawie Dar Furu, które rozpoczęły się w sobotę, w libijskim mieście Syrta, nie przyniosą oczekiwanych rezultatów. A wszystko to za sprawą nieobecności przedstawicieli większości ugrupowań darurskich rebeliantów.
Rozmowy odbywają się z inicjatywy ONZ i Unii Afrykańskiej. Ich celem miało być zakończenie największego kryzysu humanitarnego ostatniej dekady – rozpoczął się w 2003 roku – który doprowadził do śmierci 200 tysięcy osób i zmusił do opuszczenia własnych domów kolejne 2 miliony ludzi.
Jednak obrady darfurskiego szczytu zbojkotowali najważniejsi uczestnicy konfliktu. Znalazło się wśród nich aż 8 ugupowań rebelianckich z Sudan Liberation Movement/Army oraz Justice and Equality Movement (JEM). Ich zdaniem rozmowy w Syrcie nie rozwiążą problemu Dar Furu. Dlatego obserwatorzy twierdzą, że dojdzie do powtórki sytuacji z 2006 roku, kiedy podczas spotkania w Nigerii tylko jedno z trzech ugrupowań rebeliantów podpisało układ pokojowy z sudańskim rządem.
To właśnie rząd w Chartumie jak i sprzymierzona z nim arabska milicja dżandżawidów są oskarżani o ciągłe akty agresji wobec ludności cywilnej (czarnych Afrykańczyków) i broniących ją rebeliantów.
Tymczasem prezydent Sudanu, Omar al-Bashir, ma coraz większe problemy. Poza Dar Furem, odezwały się echa wojny na południu rządzonego przez niego kraju. Z rządu jedności narodowej wystąpili byli rebelianci z Sudan People’s Liberation Movement (SPLM). Twierdzą oni, że al-Bashir nie wywiązał się z realizacji postanowień pokoju z 2005 roku, który zakończył trwającą dwadzieścia lat wojnę między muzułmańską Północą a animistyczno-chrześcijańskim Południem.
(kofi)