Niedawno, w czasach panowania w Polsce obu braci Kaczyńskich, karierę robiła polityka prorodzinna. Prezydent namawiał obywateli, żeby się rozmnażali, tworzono nawet nowe prawa, które miały pomagać kobietom, które urodziły. Niedawno widziałem Prezydenta Cavaco Silva, który zadawał retoryczne pytanie: „Co możemy zrobić, żeby Portugalczycy chcieli mieć dzieci”. Wyraźnie widać, że jest to głębszy problem, dotyczący całej Europy.
To zjawisko bierze się z podstawowego problemu, czy może też niewiary, jaką mają mieszkańcy Europy, Ameryki Północnej czy Australii, czyli tzw. pierwszego świata, w fundamentalną wartość istnienia. Te społeczeństwa są w głębokim kryzysie, bo zepsuł się ich „kręgosłup”, czyli rodzina. Rodzie żenią się i rozwodzą tak, jak zmienia się rękawiczki, dzieci zostawiane są same sobie w szkołach czy internatach. Są „wychowywane” przez telewizję, gry komputerowe, Internet czy plotkarskie pisma. Bo dla rodziców najważniejsze są Money, Agent, Kitami, w Polsce znane jako Pieniądze.
Młodzi rosną bez ciepła, przykładów miłości między rodzicami. W wieku 16 lat chcą już niezależni, sami wynajmują mieszkania, załatwiają sobie pracę i tak biegają: szkoła – praca. Kiedy zaczynają myśleć nad założeniem własnej rodziny, maja już po trzydziestce i już zwykle brakuje im, zarówno fizycznie, jak i psychicznie, siły by poznać kogoś, kto mógłby być matka lub ojcem ich dzieci. Kiedy mają 50 czy 60 lat, zaczynają żałować, ale wtedy jest już za późno. Ci, którym już udało się mieć dzieci, na starość są przez te dzieci jak najszybciej oddawani do domów starców. I tak dożywają swoich dni, w samotności i goryczy. Jednak jest trudno się dziwić – ten, kto nie daje z siebie ciepła, nie powinien go oczekiwać od swojego potomstwa.
Afrykańczycy, czy Czarni, Murzyni czy Bambusy, tak ich nazywacie, wszystko jedno – ale oni potrafią twardo trzymać się rodziny, pomimo nędzy i innych problemów. Starsi biorą odpowiedzialność za wychowanie i wskazywanie młodym właściwej drogi, niezależnie od stopnia pokrewieństwa. „Z ust starszych może wypaść zepsuty ząb, ale nigdy zepsute słowo” – mówi popularne angolskie przysłowie. Rodziny, wielopokoleniowe, kierują się starymi prawami i trzymają zasad: gościnności, solidarności, wzajemnej pomocy, a nawet sojuszu na śmierć i życie. Wiadomo, że jeśli skrzywdzisz Afrykańczyka, będziesz miał do czynienia z całą jego rodziną. Opiekujemy się też sierotami, dajemy im schronienie we naszych domach, wychowujemy je jak własne dzieci. Istnieją w Afryce tradycyjne społeczne wartości. Europejczycy mogą określać je jako niecywilizowane, bo nie kierują się wytycznymi prawa, tylko tradycją moralna przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Na przykład studenci: za granicą dostają pomoc od nawet dalekiej rodziny w diasporze, ale też wysyłają różne dobra do rodziny tam, w Afryce.
Rządy krajów rozwiniętych już to zauważyły: wykorzystują Afrykańczyków, żeby odmładzać swoje społeczeństwa. Takie cechy jak posłuszeństwo, poświęcenie, duch współpracy, czynią z nich bardzo dobrych studentów i pracowników. Ich zdolność do cieszenia się życiem i doceniania nawet drobnych darów od losu, ale też wytrwałość i odwaga w chwilach trudniejszych powoduje, że można na nich polegać.
To dlatego widzimy coraz więcej Afrykańczyków i Afrykanek, którzy zakładają solidne rodziny z ludźmi z krajów gościnnych. Bo kiedy Afrykańczycy się żenią, podstawową zasadą jest mieć dzieci: 2 lub 3 przynajmniej. A Europejki i Amerykanki przyjmują to z entuzjazmem. To samo z opieka nad starszymi – nigdy nie pozwolą swoim starym krewnym odejść czy mieszkać samotnie, tylko opiekują się nimi z poświęceniem aż do śmierci, bo taka jest tradycja.
Afrykańczycy mają wszelkie powody, żeby czuć dumę ze swojego kulturalnego dziedzictwa. Niestety, często zapominają o swoich korzeniach, próbują przyjąć inne, zachodnie wzory, stają się „bardziej rzymscy niż rodowici Rzymianie”, oczerniają swoje prawdziwe wartości. Ale czy nie widzą, jak bardzo stają się przez to cudaczni? Niedługo nie będzie można rozróżnić, czy z nich koń, czy osioł. W końcu stracą szacunek wszystkich: tych, od których pochodzą i tych, którymi chcieliby się stać.
A przecież to takie piękne, kultywować własną tradycję, wychowywać dzieci w szacunku do tego, skąd pochodzą ich rodzice. Każdy człowiek potrzebuje korzeni, musi wiedzieć, jakie źródło ma jego „ja”. Znam piękne przykłady afrykańskich rodzin mieszkających w Europie czy Ameryce, w których dzieci rozumieją afrykańskie tradycje, znają chwalebne i trudne momenty w historii krajów swoich rodziców. Znają zwyczaje, kuchnię, tańczą Semba czy Ndombolo, mówią Lingala czy Kimbundu. To jest pocieszające. Bo warto wykorzystywać i pielęgnować to, co zostawili nam jako dziedzictwo nasi przodkowie.
Afryka, to moja miłość. Kocham jej wartości i tradycję i modlę się do Boga, żeby chronić ją taką, jaka jest. Żeby była bogata i poważana, bo na to zasługuje, ale żeby nie zapomniała o swoich korzeniach. I niech Bóg błogosławi naszych braci żyjących w diasporze. Żeby wracali do domu jako Afrykańczycy.
Pedro