To miała być opera inna niż wszystkie. Przeznaczona na amerykański „rynek” sceniczny odbiegała od tradycyjnych widowisk mistrzów tego gatunku. Od samego początku była też bardzo różnie odbierana przez Amerykanów. Afroamerykanie często widzieli w nią rasistowską opowieść o czarnych mieszkańcach USA. Siedemdziesiąt lat po premierze opera „Porgy and Bess” po raz kolejny przyjechała do Polski.
Na deskach Teatru Wielkiego usłyszeliśmy muzykę inspirowaną spirituals, bluesem, ale także muzyką korzeni, wywodzącą się w linii prostej z Afryki, tak jak przodkowie niewolników przywiezionych do Stanów Zjednoczonych. Widzieliśmy Porgy’ego, który zakochuje się w Bess. Mogliśmy jeszcze raz prześledzić losy pary tworzonej przez dwie tragiczne postaci. Było też „Summertime”. I bardzo dużo George’a Gershwina.
„Porgy and Bess” wystawiano w Polsce już w 1956 roku. Miało to miejsce zaraz przed słynną odwilżą i jak wspominają świadkowie tego wydarzenia okazało się „lekko uchylonym oknem na świat”, które zamknął przed Polakami opresyjny ustrój komunistyczny. Chętnych do obejrzenia opery i jej afroamerykańskich wykonawców z The Everyman Opera było więcej niż biletów. Przed kasą Orbisu ustawiały się kolejki i każdy chętny musiał odczekać dwadzieścia godzin! Ci, którym nie udała się ta sztuka posuwali się do innych czynów. Zdarzały się przypadki, że malowano sobie twarze na czarno i próbowano udając wykonawców dostać się na przedstawienie wejściem służbowym.
Pomysł na dramat muzyczny powstał po przeczytaniu przez Gershwina książki „Porgy”, autorstwa DuBose Heywarda. Była ona zbiorem wspomnień Heywarda z dzieciństwa, spędzonego wśród afroamerykańskich rybaków z nabrzeży Charleston. Jednak od pomysłu do realizacji musiało minąć jeszcze kilka lat.
Kiedy Gershwin postanowił na dobre zająć się stworzeniem opery pojechał do Charleston, gdzie wspólnie z Heywardem rozpoczął pracę nad jej napisaniem. Przy okazji chłonął atmosferę miejsca, odwiedzając tamtejsze kluby, kościoły i domy. Po 20 miesiącach powstała „Porgy and Bess”.
Jej premiera odbyła się w nowojorskim Alvin Theatre w 1935 roku. Opera została przyjęta dosyć chłodno. Dopiero po śmierci Gershwina w pełni doceniono walory artystyczne „Porgy and Bess”. Co ciekawe, kiedy opera została przeniesiona w roku premiery do National Theatre w Waszyngtonie, wykonawcy odmówili udziału w niej, bo waszyngtoński teatr był przeznaczony wyłącznie dla białej publiczności. W związku z tym na przedstawienie nie mogły przyjść rodziny afroamerykańskich artystów.
Zarzuty o rasizm wobec „Porgy and Bess” powróciły w czasach, kiedy przystąpiono do jej ekranizacji. Część aktorów odmówiła współpracy uważając operę za przedstawiającą Afroamerykanów w złym świetle. Zdjęcia do filmu ruszyły dopiero po pozyskaniu aktorów do ról tytułowych, Sidneya Poitier i Dorothy Dandridge. Tyle, że filmowa wersja opery nie oddawała prawdziwego ducha, który towarzyszy wykonaniu „Porgy and Bess” na żywo. Można było się o tym przekonać 13 czerwca, podczas warszawskiego przedstawienia.
Wychodząc z teatru nurtowało mnie tylko jedno pytanie. Dlaczego autor tekstu w polskiej wersji rozdawanego dla widzów programu opery używa słów „murzyński” i „Murzyn”, skoro w wersji angielskiej tego samego tekstu użył „African-American”?