Mówisz: męska przygoda. Przypominam sobie prostytutkę w hotelowym barze w Mombasie, i jej chude ramiona oplecione wokół szyi dobrze odżywionego rudawego Anglika. I jej oczy trawione gorączką, której nazwa brzmi jak klątwa i oznacza śmierć.
Mówisz: miłość. Odszukuję w pamięci oczy spotkanych po drodze afrykańskich mężczyzn, wszystkich smukłych beach boys, żeglarzy suahili i zuluskich kucharzy, którzy pomyśleli, że być może byłabym niezłą kochanką… i opiekunką zarazem. I którzy powtarzali: kocham cię, zostań moja żoną.
Mówisz: szalone noce pod afrykańskim niebem. Pamiętam klub w sercu Maputo, gdzie widziałam najpiękniejsze dziewczyny – smukłe, wysokie, o pięknych rysach i kształtnych, ogolonych głowach. Nie miały więcej, niż 13 – 14 lat. Jak będę miała szczęście, nie dożyję do dwudziestych urodzin, powiedziała mi jedna, kończąc papierosa i znacząco podnosząc wzrok na swojego nigeryjskiego opiekuna.
Mówisz: seksturystyka. Widziałam podstarzałe Brytyjki i Niemki, odzyskujące wiarę w swoją kobiecość i poczucie własnej wartości w ramionach kenijskich wieśniaków, którzy zarabiają w ten sposób na całe rodziny, pozostawione gdzieś w głębi kraju.
Mówisz: szczodrość afrykańskich kobiet. Wracam myślami do mojego australijskiego przyjaciela, za którym, gdy odjeżdżaliśmy z kolejnych wiosek, szły dziewczyny, które przez chwilę zobaczyły w nim szansę na lepszą przyszłość i które do zaoferowania miały tylko swoje ciała. A on chętnie z nich korzystał. I jechał dalej.
Mówię: wolny wybór, prawo do dysponowania swoim ciałem… i słyszę Twoją opowieść, jak na promie z Asuanu do Wadi Halfa usłyszałeś od pewnego Sudańczyka – Żal mi Was, białych… bo te Wasze kobiety są takie łatwe… każdy z nas już wiele razy taką miał…
Marta Surowiec