Mój dzień w Polsce: Filip Kitundu

afryka.org Czytelnia Afryka Inaczej Mój dzień w Polsce: Filip Kitundu

Będąc w „swoim” kraju, wbrew pozorom niezwykłe, a może zabawne sytuacje mogą wydarzyć się nawet na zakupach w spożywczym. Często, gdy robię zakupy w sklepach ekspedienci spoglądają na mnie z niepewnością. W tym momencie milczę, wiedząc, że nie mają pojęcia, w jakim języku się do mnie zwrócić. Po chwili napięcia mówię, „to będzie wszystko dziękuję”, co wywołuje subtelny uśmiech na ich twarzy.

Niestety bywają też inne dni. Stałem pod akademikiem, kiedy przechodząca deszczowa ulewa właśnie się kończyła Wtedy poczułem spojrzenia. Nie były to zwykłe spojrzenia, ale takie, które niosą ze sobą nienawiść. Niektórzy mogliby powiedzieć, że były one groźne. Gesty im towarzyszące wyraźnie wskazywały na niechęć do mojej osoby. Całe szczęście, że nie były one takie okrutne jak mogłoby się wydawać. Byłem jednak w błędzie myśląc, że skończy się na samych gestach, gdyż grupa stojąca w pobliżu obrzuciła mnie słowami przypominającymi sceny nienawiści, w których ludzie na swój widok najchętniej rzuciliby się na siebie…

To są dwie rzeczywistości, które towarzyszą mi, na co dzień, ze zdecydowaną przewagą tych pierwszych.

Zawsze przyjmuje z podziwem, jak i z zachwytem, kiedy ludzie mówią mi, że władam czystą polszczyzną. Zaskakujące jest, że w Tanzanii nikt mi nie mówi, że władam czystym suahili. Niewątpliwie dużą rolę odgrywa w tym mój wygląd. Często, kiedy przechodzę przez rynek krakowski ludzie pochodzący z krajów posługujących się językiem arabskim zwracają się do mnie w tym języku. Z kolei ludzie z Ameryki Południowej zwracają się do mnie po portugalsku lub po hiszpańsku, a dla miejscowych często jestem Latynosem. Z kolei, trochę inaczej jest w Tanzanii, gdzie nazywają i traktują mnie jak Araba. Kiedyś mi to bardzo przeszkadzało, lecz dzisiaj się jedynie uśmiecham i odpowiadam czasami w „ich” językach, co z kolei wzbudza u nich podziw, nawet zadowolenie.

Na pytanie, skąd władam taką polszczyzną tłumaczę, że urodziłem się w Polsce, lecz wychowałem się Tanzanii, gdzie ukończyłem szkołę. Przyjechałem do Polski, albo raczej wróciłem do ojczyzny, żeby odbyć studia. U nas ludzie uczeni, często skończywszy studia za granica, często radzą młodzieży mówiąc, „Jeżeli chcecie się czegoś nauczyć to jedźcie tam gdzie albo umieją to najlepiej lub tam gdzie znajduje się tego źródło”.

Studia w Polsce okazały się trudniejsze niż sobie wcześniej wyobrażałem. Moi wykładowcy, mimo, że wciąż staram się im to wytłumaczyć, z niedowierzaniem przyjmują fakt, iż mogę mieć jakiekolwiek problemy z językiem polskim. Przecież tak dobrze nim władam! Mówiąc im, że zacząłem czytać w tym języku dopiero parę lat temu wprowadzam ich w zakłopotanie. Podczas tych ciężkich dni na uczelni nabieram pokory wyobrażając sobie tatę. Jeżeli on musiał się uczyć języka od podstaw i udało mu się skończyć studia medyczne to ja zdecydowanie jestem w lepszej sytuacji językowej. Wtedy przypomina mi się moja siostra. Ona zawsze mi mówiła: „Ja pojadę studiować tam gdzie będzie mi najłatwiej”.

Oboje posługiwaliśmy się w szkole językiem angielskim, a zmiana dla niej na polski była nie do zaakceptowania. Z kolei ja myślałem w kategoriach gdzie będzie najtaniej żeby aż tak nie obciążać rodziny. Fakt, że w Anglii można dobrze zarobić pracując…

Do niedawna, często zastanawiam się nad sobą, moją osoba, moim pochodzeniem i rodzą się rozmaite pytania. Czy jestem w połowie Polakiem i w połowie Tanzańczykiem? Gdzie jest mój dom skoro mieszkałem i w Polsce i Tanzanii? Która kultura jest lepsza? Który kraj mi najbardziej odpowiada?

Na początku mojego pobytu w Polsce nie mogłem się pogodzić z moją naturą. Czułem się Tanzańczykiem, kiedy byłem w Polsce, a Polakiem podczas pobytu w Tanzanii. Czułem się rozdarty.

Refleksja i kontakty z innymi pomogła mi odnaleźć odpowiedzi na te pytania. Podczas rozmowy z pewnym profesorem, który jest specjalistą w dziedzinie kultury i socjologii, na moje stwierdzenie, że jestem tylko po części Polakiem, on odparł: „Nie Panie Filipie jest Pan w całości Polakiem i w całości Tanzańczykiem!” Pomogło mi to w jakiś nie wytłumaczalny sposób zrozumieć, że może nie jestem w cale rozdarty, lecz te dwie całości tworzą jedną całość. Niby czerpię korzyści z obu kultur, ale także płacę cenę za konflikty wewnętrzne wynikające takiego stanu rzeczy.

Podczas organizowania wielu wydarzeń kulturalnych w Polsce pracowałem zarówno z „Polakami” jak i „Tanzańczykami” (dziwnie się czuje, kiedy to piesze i mówię, tak jakbym sam się segregował). Obie kultury mają swój styl działania. W interakcji z Polakami dzieje się to szybko, efektywnie i precyzyjnie. Nie ma czasu na rozmowy osobiste, pogawędki, a tego mi brakuje, i o tym daje mi znać moja tanzańska strona. Natomiast z Tanzańczykami dzieje się to znacznie wolneiej. Taka „gra wstępna”. Najpierw rozmawiamy, gościmy – gotujemy i dyskutujemy o wielu innych tematach. Ta integracja jest piękna, lecz w takich momentach moja „Polska” strona ożywa i dyktuje mi, że tracimy czas, trzeba wszystko załatwić i wrócić do swoich spraw. Moja codzienność jest szukaniem złotego środka, dostosowaniem się do sytuacji.

Doszedłem do wniosku, że tak naprawdę to niepotrzebne mi są te etykietki „Polak” lub „Tanzańczyk”.

Filip Kitundu,
Tanzania / Polska

 Dokument bez tytułu