Pani Babcia co rano smaży pączki, których zapach dryfuje po całym kempingu w Karibie, malowniczo położonej nad wielkim zalewem, na granicy Zambii i Zimbabwe. Kemping jest ogromny, a bogata infrastruktura z pralnią na 20 stanowisk, prysznicami, w których mógłby się wykąpać pluton wojska aż onieśmiela Turystkę.
Z tego całego bogactwa korzystają we dwie. Ona i Babcia. Pewnie dlatego Turystka nie może stąd wyjechać, trwa na opuszczonym kempingu z poczuciem misji i dziwnym wrażeniem, że po niej nie przyjedzie tu już nikt.
Pani Babcia pamięta lepsze czasy, kiedy kemping tętnił życiem i musiała odmawiać przyjęcia kolejnych chętnych – i kiedy Kariba, prawdziwa Mekka dla spragnionych wody i letnich uciech mieszkańców Zimbabwe była wakacyjnym celem numer jeden.
Teraz Babcia została sama z dwoma pomocnikami, na których ciągle narzeka, i pustym kempingiem, którego najczęstszymi gośćmi są teraz hipopotamy wychodzące za zalewu, aby paść się na opustoszałych stanowiskach pod namioty. Została jeszcze od dawna nieczynna budka telefoniczna, bo inflacja w Zimbabwe jest zbyt wysoka, żeby miała sens produkcja kart do automatów.
A mimo to świat jakoś funkcjonuje – co rano pączki Pani Babci smakują wybornie, jej koronkowy kołnierzyk jest wykrochmalony, a furgonetka dowozi na kemping skrzynki coca-coli (choć nikt nie pamięta, kiedy ostatnio była benzyna na stacji).
Dewizy Turystka wymienia po czarnorynkowym kursie u miejscowych taksówkarzy nudzących się w swoich przedpotopowych maszynach. Cóż z tego, że za 20 dolarów dostaje pudełko po butach pełne niewiarygodnie zniszczonych banknotów, które maja datę ważności … do końca roku. Żal tylko, że musiała zniknąć stąd połowa mieszkańców – niegdyś ta „lepsza", teraz niemile widziana.
Została Pani Babcia – biała staruszka w krochmalonym kołnierzyku, sama na wielkim kempingu, wśród ludzi, którzy są jej najbliżsi, ale którzy w końcu obrócą się przeciwko niej i wykrzyczą, że nie ma dla niej miejsca w kraju, w którym się urodziła i wychowała swoich synów. I że powinna wyjechać, smażyć swoje pączki gdzie indziej.
Marta Surowiec