Dzisiaj w Raju wieje wiatr, więc szelest palmowych liści zagłusza dźwięki oceanu. Taki wiatr nie sprzyja wyprawom, siedzę więc na dachu jednego z domów na Lamu, wyspie na północnym wybrzeżu Kenii i słucham opowieści. Opowiada Irlandczyk… który od 6 lat buduje tutaj łódź.
Widziałam ją – jest już prawie, po tych latach pracy, gotowa. Do tego stopnia gotowa, że Irlandczyk przepłynął się nią na próbę, wzdłuż brzegu, z Lamu do Mombasy i mało nie zagubił na błękitnym oceanie, bo przecież nie ma pojęcia o żeglowaniu, a wynajęty kapitan równie słabo radził sobie z nawigacją. Irlandczyk jest farmerem, nigdy wcześniej nie żeglował, nie miał też tu, w Kenii, żadnych kontaktów ani wiedzy o Afryce. …po prostu pewnego razu przyjechał z wycieczką do Raju i uznał, że chce mieć tutaj własny dom na wakacje.
Odradzili mu to jednak – Afryka to niespokojny kontynent, mówili, nie inwestuj w nieruchomość, której potem, w razie kłopotów, nie będziesz mógł ze sobą zabrać. Zaczął więc budować żaglówkę – będzie ją w razie czego łatwiej przenieść niż dom.
Irlandczyk męczył się przy budowie: zaczął od przekupienia lokalnych urzędników, aby uzyskać zgodę na ścięcie każdego drzewa, nie znając języka i lokalnych zwyczajów, szukał w wioskach szkutników, którzy potrafiliby zbudować łódź, o której marzył. Jak już zaczęli, zostawiał miejscową ekipę, a sam jechał do Europy, żeby zarobić na kolejne etapy budowy – wracał, a tu nic nie było zrobione, szkielet łodzi niszczał, po szkutnikach nie było śladu…
I tak od sześciu lat – wszystkie pieniądze i cały wolny czas poświęca na kursowanie miedzy Irlandią i Lamu. Buduje łódź… a nawet nie potrafi żeglować. Zapytałam go delikatnie, co jego rodzina o tym wszystkim myśli. Tylko machnął ręką. I obiecał, że jak tylko wiatr ucichnie, podpłyniemy do jego łodzi, i wszystko dokładnie mi pokaże – jak pięknie rzeźbione jest koło sterowe i jak szlachetnego drewna użył do obicia wewnętrznych burt . Nie mogę się doczekać.
Marta Surowiec