Mój dzień w Afryce: Foki czyli o najgorszym z zapachów

afryka.org Czytelnia Afryka Inaczej Mój dzień w Afryce: Foki czyli o najgorszym z zapachów

„Proszę Was, podjedziemy tam tylko na chwilę, bo na samą myśl o tym smrodzie, robi mi się słabo” – narzekała nasza przewodniczka, wioząc nas do kolonii fok . Niemożliwe, myślałam… żaden zapach nie powstrzyma mnie przed spędzeniem dnia sam na sam z tysiącami cudownych, pluszakowatych foczek.

Tym bardziej, że był grudzień, miesiąc, w którym rodzą się małe. Poza tym to jest plaża nad otwartym oceanem wieje wiatr, a przewodniczka jak zwykle przesadza. A ja zawsze marzyłam o zobaczeniu kolonii dzikich fok.

Kolonia na Cape Cross w Namibii liczy w zależności od pory roku, od 200 do 340 tysięcy fok otari i jest najłatwiej dostępna na namibijskim wybrzeżu Atlantyku. W październiku odbywają się gody, i wtedy na brzegu pojawiają się masowo wielkie samce, aby walczyć o wdzięki samic. Młode rodzą się na przełomie listopada i grudnia.

Patrząc na tysiące zwierząt, na wypoczywających na plaży i polujących w przybrzeżnych wodach, bezpowrotnie traci się dziecinne wyobrażenie o „foczkach”. Z oswojonego w wyobraźni miłego przyjaciela, zamieniają się w dzikie, niezależne zwierzęta, które muszą radzić sobie z niełatwym życiem morskiego drapieżnika. Widać, jak młode, gubione czy porzucane przez matki, dogorywają z głodu, rozdziobywane przez nieustannie krążące nad kolonią mewy.

Im bliżej kolonii się podchodzi, tym głośniejszy jest jazgot i tym intensywniejszy zapach. Dźwięki wydawane przez foki przypominają nieco beczenie owiec. Bardzo chorych na gardło owiec. No a zapach… cóż, trzeba doświadczyć tego samemu. Może wystarczy że powiem, co jest jego źródłem: odchody setek tysięcy fok, rozkładające się niedojedzone ryby oraz rozkładające się ciałka martwych focząt, które zgubiły matkę lub zostały przypadkowo stratowane. Jedno jest pewne – spędzenie tam całego dnia, ba, nawet kilku godzin, jest niemożliwe.

Marta Surowiec

 Dokument bez tytułu