Metropolia Soweto

afryka.org Bez kategorii Metropolia Soweto

Od rozpoczęcia piłkarskich mistrzostw świata Soweto pozostaje niekoronowaną stolicą kontynentu. I próbuje walczyć ze stereotypami na swój temat

Wiele afrykańskich krajów marzyłoby, by mieć taką stolicę. – Ci, którzy nazywają Soweto slumsem, najwyraźniej nigdy w Soweto nie byli albo nigdy nie widzieli prawdziwego slumsu – mówią mieszkańcy miasta.

Nikt nie wie, ilu ludzi mieszka w Soweto. Według oficjalnych statystyk 2-3 mln. Miejscowi policjanci twierdzą jednak, że naprawdę w Soweto może mieszkać nawet dwa razy tylu ludzi, a z każdym rokiem ich przybywa. Ściągają z całego kontynentu za chlebem i lepszymi widokami na przyszłość.

Tak zresztą przed stu laty powstało Soweto, najsławniejsze z południowoafrykańskich czarnych miast, które w pamięci wielu Polaków, i nie tylko, zapisało się jako główna arena walki z apartheidem.

Soweto powstało w 1904 r., gdy w Johannesburgu, mieście kopalń złota, wybuchła epidemia dżumy. Biali orzekli, że winnymi zarazy są czarni górnicy i służący koczujący w slumsach na przedmieściach. By się od nich odgrodzić, postanowiono ich wywieźć do odległego o kilkanaście kilometrów Klipspruit. Mieli tam odtąd mieszkać, a raczej koczować, a do Johannesburga przyjeżdżać tylko do pracy.

Do kopalni złota z Johannesburga z całego kraju ściągały jednak karawany czarnoskórej biedoty, pod miastem rozkwitały namiotowe wioski. Usiłując opanować wymykający się spod kontroli żywioł, w 1963 r. rząd ogłosił górnicze slumsy przeznaczonym tylko dla czarnych przedmieściem Johannesburga. Nadano mu nazwę Osiedle Południowo-Zachodnie, po angielsku South-Western Township. W skrócie: Soweto.

Z czasem wokół kolejnych miast zastrzeżonych wyłącznie dla białych powstały murzyńskie przedmieścia – zagłębia taniej siły roboczej, górników, urzędników, policjantów, służby domowej.

Czarne przedmieścia miały być wyłącznie sypialniami. Ich mieszkańcy nie mieli prawa kupować ziemi i prowadzić własnych interesów, choćby sklepów. Wszelkie zakupy mieli robić w białych miastach, w drodze z pracy. – Biali traktowali nas jak zwierzęta robocze – wspomina George Khumalo, który w latach 60. porzucił zuluską wioskę i wywędrował do Soweto za chlebem. – Pobudowali nam domki do spania, byśmy co rano jechali do miasta i dla nich pracowali. W Soweto nie było prądu, szkół, wodociągów, kanalizacji, nawet drzew nie było – opowiada.

Oddzielone od Johannesburga górniczymi hałdami i wstęgami autostrad Soweto stało się kolebką buntu przeciwko białym rządom. Tu mieszkali najsławniejsi z czarnoskórych przywódców: Nelson Mandela, Walter Sisulu i Desmond Tutu. W 1955 r. w Soweto ogłosili Kartę Wolności, w której ogłosili pokojową walkę o równouprawnienie. W odpowiedzi rząd wtrącił Mandelę i jego towarzyszy do więzienia, w którym zapewne dokonaliby żywota, gdyby zbuntowana młodzież nie wznieciła w Soweto powstania.

16 czerwca 1976 r. uczniowie z Soweto wywołali uliczną rebelię przeciwko białemu rządowi, ale także przeciwko pokoleniu swoich rodziców, którzy ich zdaniem zbyt pokornie znosili dyskryminujące ich porządki.

Isaac i David Khumalo, synowie nocnego stróża, w jednej z kopalni Johannesburga, też wzięli udział w powstaniu. – Młodzi przestali się uczyć. Ogłosili, że nie wrócą do szkoły, dopóki biali nie zniosą apartheidu – wspomina Khumalo. – Zamiast na lekcje codziennie walczyli na ulicach z białą policją.

Aby chronić synów, ich ojciec George odesłał ich do rodzinnej wsi w KwaZulu. – Inaczej nie pokończyliby szkół i jak wielu z tamtego pokolenia nie odnaleźliby się w nowych czasach – mówi dziś George Khumalo.

Powstanie rozlało się na cały kraj i choć w pierwszym roku zginął w walkach ponad tysiąc osób, nigdy nie zostało stłumione. Fotografia 13-letniego Hectora Petersona, zastrzelonego pierwszego dnia rebelii, stała się symbolem buntu. ONZ ogłosiła bojkot Południowej Afryki. Sankcje, strajki i uliczne zamieszki wymusiły na białych władzach kapitulację. W 1990 r. biały rząd wypuścił z więzienia Mandelę, który w 1994 r. został pierwszym czarnoskórym prezydentem kraju.

Z krainy nędzy, wyzysku i buntu, ulicznych zamieszek i płonących opon Soweto przepoczwarzyło się w zamożną metropolię, kolebkę czarnej klasy średniej, błyskawicznie dorabiającej się w nowej RPA. Tonące w kurzu lub błocie ulice wylano asfaltem, a trotuary wyłożono granitową kostką. Pobudowano uliczne latarnie, wodociągi, kanalizację, parki, place zabaw, boiska i baseny, a nawet pola golfowe.

Najsławniejsze i najzamożniejsze dziś dzielnice Soweto – Orlando, Kliptown czy Diepkloof – rywalizują pod względem bogactwa i wysokości czynszów z białymi przedmieściami Johannesburga. Powstały tam salony luksusowych samochodów, galerie handlowe, a na ulicznym targowisku w Kliptown wyrósł czterogwiazdkowy hotel.

Według mediów w Soweto mieszka dziś co najmniej pół setki milionerów. Dzięki mistrzostwom świata Soweto wzbogaciło się jeszcze o najnowocześniejszy i największy w Afryce, blisko 100-tys. stadion Soccer City, a także pierwszą w Południowej Afryce publiczną sieć autobusów.

– Kiedyś wstyd było przyznać, że się mieszka w Soweto – mówi George Khumalo. Wraz z synami prowadzi dziś sklep z elektroniką i niewielką aptekę z ziołami, którą kieruje jego kuzynka, ściągnięta z kraju Zulusów dyplomowana sangoma, czyli uzdrowicielka. – Dziś nam zazdroszczą, że mieszkamy w Soweto. Kiedy spotykam imigrantów z Nigerii, Konga, Zimbabwe czy Somalii, mówią, że chcieliby żyć w Soweto.

Większość przybyszów z Afryki, którzy ściągają do Soweto, gnieździ się w nędznych chatach z tektury i blachy falistej na obrzeżach miasta lub na brzegach przepływającej przez Soweto rzeczki Pimville. – Są miejsca w Soweto, gdzie nawet ja, mieszkający tu tyle lat, wolę się nie zapuszczać – przyznaje Khumalo. – Ale czy w Nairobi, Kinszasie czy Lagos jest inaczej? Ci, którzy nazywają Soweto slumsem, najwyraźniej albo nigdy tu nie byli, albo nigdy nie widzieli jak wygląda slums.

Wojciech Jagielski z Soweto

Źródło: Gazeta Wyborcza

 Dokument bez tytułu