Byłem tak blisko i wszystko przepadło. Obchody sześćdziesiątej pierwszej rocznicy urodzin Marleya już się skończyły – koncerty w rastafariańskiej komunie w Shashemene, w miejscu gdzie rok wcześniej wdowa po królu reggae chciała przenieść jego szczątki z Jamajki. Kto się spodziewał, że urodziny obchodzi się w weekend, a nie wtedy kiedy przypadają… Załamany siedziałem przed bramą. Przyjechałem o dzień za późno.
I wtedy pojawiło się przede mną dwóch chłopaczków, jeden z małym ręcznikiem do odganiania much i blizną na brodzie, drugi z krótkimi dredami w koszulce z Marcusem Garveyem.
– Chcesz zajarać? – zapytali.
Rastafarianie, których najsławniejszym przedstawicielem był Bob Marley dziś rozsiani są po całym świecie, ale swą nazwę wywodzą od Ras Tafari Makonnena, czyli Hajle Sellasje, Lwa Judy, Króla Królów i Pana Panów, 225. cesarza Etiopii.
Ideologia ta, nieco utopijna, wyrosła z ruchu Powrót do Afryki, zapoczątkowanego przez Marcusa Garveya na początku dwudziestego wieku na Jamajce. Czując ucisk białych, widząc niesprawiedliwość chcieli powrócić do Afryki. Garvey wygłosił też swoje słynne proroctwo "Patrzcie na Afrykę, tam bowiem zostanie koronowany czarny król i nadejdzie dzień wybawienia". No i proszę bardzo, oto w latach trzydziestych dwudziestego wieku do władzy w Etiopii dochodzi Ras Tafari (Hajle Sellasje), który swe korzenie wywodzi od biblijnej królowej Saby. Oto on, nasz żyjący Bóg.
Sam Sellasje trochę onieśmielony takim wyborem, odwiedził Jamajkę w latach 60-tych i został niezwykle ciepło przyjęty. W ramach rewanżu i aby wypełnić proroctwo o powrocie do domu czyli Afryki, zaoferował ziemię tym, którzy zechcą przyjechać do Etiopii, ziemię w Shahemene, gdzie właśnie jestem.
Wszystko się pięknie złożyło, do dziś wiara w boskość Hajle Sellasje to jedno z podstawowych założeń rastafarianizmu. Ważne jest też studiowanie Biblii, bo ona mówi prawdę o Afrykanach, jako narodzie wybranym, tylko została zafałszowana przez białych. Biali to Babilon, szatański system korupcji i moralnego rozpasania.
Nie można też zapomnieć o mocnym filarze rasta czyli paleniu marihuany, świętego ziela, które oczywiście wspomniane jest nawet w Biblii ("Ciernie i osty rodzić ci będzie i żywić się będziesz zielem polnym" Rdz 3: 18).
Bob Marley był zagorzałym rastafarianinem. To dzięki niemu ideologia rozprzestrzeniła się na cały świat. W zeszłym roku, kiedy przypadała okrągła sześćdziesiąta rocznica jego urodzin, wdowa po nim, Rita, zorganizowała w Addis Abebie wielki koncert. Pojawili się Quincy Jones, Shaggy, Sean Paul i inni.
Ujawniła nawet pomysł przeniesienia szczątków Marleya do Shashemene, jako ziemi obiecanej. Etiopia oczywiście była jak najbardziej chętna, ale Jamajczycy, gdzie Bob spoczywa powiedzieli żeby się palnęła w łeb, i za żadne skarby nie oddadzą takiego skarbu. Skończyło się więc tylko na skandalu.
Pomyślałem, że może w rok później też załapię się na jakieś koncerty. Owszem były, ale spóźniłem się o jeden dzień. Nie była to jakaś wielka feta, jak mi doniesiono – ale było miło, niezły skład się pojawił.
Składając wszystkie te części układanki i okoliczności, oto byłem w towarzystwie dwóch młodych rasta, kręcąc się po okolicy ich komuny w Shashemene. Ten cały powrót do Afryki wcale nie okazał się ruchem masowym, w tych okolicach mieszka ok. 2000 rastafarian, którzy przybyli z Jamajki, jest już drugie i trzecie pokolenie, które urodziło się tutaj. Sam Marley odwiedził Etiopię tylko raz, w 1978 roku i trochę się rozczarował, bo ludzie nie podzielali jego uwielbienia dla Sellasje, który właśnie został obalony przez marksistów.
– Wow, znów jesteśmy na głównej ulicy, a poszliśmy dookoła, waaa – entuzjazmowali się spaleni kolesie, i wiedziałem, że nie są to najlepsi przedstawiciele rasta do rozmowy, ale chcieli mi pokazać okolicę, więc się zgodziłem. Nic się nie działo, mają swój kościół, ale dziś zamknięty na kłódkę. Mówią więc, że można pojechać do świętego miejsca, źródła, które jest – biiiiig biiiig! A woda tak kapie i kapie. I wszędzie są małpy i jest tak pięęęęknie, totalna wolność, można robić co się chce i palić ile chceeeeee – mówili w ganjowym uniesieniu. Jak się tam dostać? Trzeba wynająć samochód… Zaczęli mnie naciągać, potem chcieli wepchnąć mi jakieś „tradycyjne ciuchy”, płyty, trawę – ile mam pieniędzy tyle przyniosą.
Wyszliśmy na główną ulicę, wokół domki, a za nimi niewielkie zagrody, chłopak z blizną wszedł do siebie i wyniósł całą garść ziela. Całą pełną, aż mu się wysypywało. Niósł tak przez całą drogę, gdy przedzieraliśmy się przez płoty i zagrody, idąc na skróty szukając miejsca na tę naszą małą ceremonię.
– Sprzedaję od 10 lat. Znam się na tym – mówił z dumą. – Ziele uprawiane jest tutaj, potem wysyłane w świat. Teraz chce podbijać inne rynki, także polski, choć nie ma pojęcia gdzie jest Polska.
Po drodze kupili papier do rolowania skrętów. Sprzedaje się tak duże arkusze jak do pakowania kanapek. Weszliśmy do małego, trzypokojowego domu, który był w budowie, siedzieliśmy na bloczkach i cegłach.
Chcą wynajmować to miejsce tym, którzy przyjeżdżają poczuć klimat rasta.
Skręt zmieszany z tytoniem był tak mocny, że chłopak w koszulce z Garveyem aż się zakrztusił. Czułem jak oczy zachodziły mi krwią, ale nie kaszlnąłem.
– Muszę to rzucić – powiedział chłopak z blizną.
– Co, ganję? – zapytałem.
– Nie, papierosy. Ganję będę palił do końca mych dni, do dziewięćdziesiątki jak mój dziadek.
Zaczęło mi się kręcić w głowie, gościu też się wkręcał.
– Rasta to nie tylko dredy, to jest w sercu. Me born here, me Shash boy – mówił – Urodzony jestem tu – walnął ręką w podłogę, potem odbił się od ściany, potwierdzając moc swych słów – Ale żonę chcę z Europy…
Młode pokolenie jest już bardziej etiopskie niż idealistyczne, wydało mi się. Choć oczywiście nieco w nich pozostało:
– Nie pracowałbym nigdy dla kogoś, ty też lepiej nie, w Anglii i Ameryce Babilon, wojna, pieniądze, pęd, lepiej przyjedź tutaj, możesz się osiedlić. I don`t give a shit, you`re black or white nigger.
To może być dobre miejsce – przemknęło mi przez myśl – Chociaż może po pewnym czasie…
Patrzę na ich czerwone oczy, uniesienie, śmiech.
Chłopak mówi – Rano jak się budzę muszę zapalić.
– Ile dziennie?
– Ile się da.
Jarosław Sępek / sempeck.pl