Kiedy w 2007 roku Sidi Ould Sheikh Abdallahi wygrał pierwsze demokratyczne wybory prezydenckie w Mauretanii, wszyscy mieli nadzieję, że ten jeden z najuboższych krajów Afryki czeka polityczna stabilzacja. Stało się inaczej.
W środę, Abdallahi został aresztowany przez mauretańskie wojsko, wraz z premierem Yahya Ould Ahmedem Waghfem. Mauretania wróciła do tradycji zamachów stanu i rządów żołnierzy.
Pretekstów do zmian u władzy było wiele. Po pierwsze, w poniedziałek, z partii proządowej odeszło 48 parlamentarzystów, pozbawiając Abdallahi’ego politycznego zaplecza w parlamencie. Poza tym, nie wszystkim podobały się zmiany w rządzie. Wojskowi, którzy od wielu lat mają ogromny wpływ na mauretańskie życie polityczne nie zrezygnowali ze swoich dużych ambicji. Nie podobał się im pomysł wyborów bez udziału mundurowych. Zresztą te cywilne wybory zarządził pułkownik Ely Ould Mohamed Vall.
O przeprowadzeniu kolejnego zamachu stanu zdecydowała także dymisja czterech wysokich rangą dowódców wojskowych, której dokonał prezydent Abdallahi. Armia straciła cierpliwość i w środę zamknęła nie tylko prezydenta i premiera, ale również radio i telewizję.
Przeciwko byłym już prezydentowi i premierowi obrócił się też kryzys żywnościowy. Pomimo odkrycia złóż ropy naftowej, Mauretania należy do najuboższych krajówAfryki, a aż 70 procent żywności musi importować. Ropa jest nadzieją dla rozwoju Mauretania, ale trudno przewidzieć jak zachowa się wojskowa junta, która ukonstytuowała się zaraz po środowym zamachu stanu. Na czele nowych władz stanął dowódca gwardii prezydenckiej, generał Mohamed Ould Abdel Aziz
Mauretania, kraj na piasku, który zamieszkuje niewiele ponad 3 miliony osób, przeżyła od czasu ogłoszenia niepodległości w 1960 roku aż 10 zamachów stanu. Za każdym razem za zamachami stali wojskowi.