Wraz z planowanymi na lipiec br. wyborami parlamentarnymi i prezydenckimi w Sierra Leone organizacje kobiece w tym kraju rozpoczęły działania na rzecz większego udziału kobiet w wybieranych władzach.
W opinii Nematty Eshun-Baiden, założycielki Fifty-Fifty Group, która zabiega o równy podział miejsc we władzach zgodnie z zasadą "połowa miejsc dla kobiet, połowa dla mężczyzn", celem organizacji kobiecych powinno być zdobycie przez kobiety przynajmniej 30 procent głosów w lipcowych wyborach.
Tak długo jak kobiety nie będą miały udziału w rządach, większość mężczyzn nie będzie chciała przyznać im prawa do podejmowania decyzji w sprawach dotyczących całego kraju, a nie tylko kuchni – mówi Eshun-Baiden.
Lipcowe wybory będą pierwszymi od czasu wyjazdu sił pokojowych w 2005 roku, i dopiero drugimi od czasów zakończenia wojny domowej w 2001.
W pierwszych wyborach, które miały miejsce w maju 2002 roku, wśród ośmiu kandydatów była zaledwie jedna kobieta.
Dlatego domagamy się, aby wszyscy meżczyźni zrozumieli, że Sierra Leone jest dobrem wspólnym, który należy tak do nich jak i do kobiet – kontynuuje Eshun Baiden.
Tym bardziej, że w parlamencie Sierra Leone jedynie 14 procent spośród 124 jego deputowanych stanowią kobiety, a w rządzie, złożonym z 21 ministrów i 10 wiceministrów, tylko 3 kobiety są ministrami, a 3 wiceministrami.
Zdaniem organizacji kobiecych najlepszym przykładem na to, że kobiety potrafią dobrze rządzić jest sąsiadująca z Sierra Leone, Liberia. To właśnie tam, po raz pierwszy w dziejach Afryki, prezydentem została kobieta – Ellen Johnson Sirleaf. Lipcowe wybory pokażą czy Sierra Leone pójdzie tą samą drogą.
(ps)