Kiedy wojsko sięgnęło po władzę – „zamach tygodniowy”

afryka.org Czytelnia Poznaj Afrykę! Kiedy wojsko sięgnęło po władzę – „zamach tygodniowy”

Tego dnia, 16 lipca, prezydent Sao Tome, Fradique de Menezes, przebywał poza swoją ojczyzną, z wizytą w Nigerii. Zdziwił się, gdy usłyszał, że nie ma po co wracać do domu, bo wojskowi dokonali zamachu stanu. Był rok 2003.

Major i prezydent

Na czele przewrotu stanął Fernando Pereira, major w służbie Sao Tome. Kiedy miał dwadzieścia lat wybrał armię na swoją rodzinę. Tak naprawdę, do podjęcia tej decyzji skłonił go brak funduszy na kontynuację dalszej nauki. Dlatego Pereira zaciągnął się do wojska. Zamierzał zostać spadochroniarzem. W rezultacie trafił do Angoli, na Kubę, do Portugalii i Rosji, gdzie został wyszkolony na zawodowego żołnierza. I od tego czasu, idolem Pereiry był radziecki marszałek Żukow.

W lipcu 2003 roku, mijały dwa lata, odkąd funkcje prezydenta Wysp Świętego Tomasza i Książęcej pełnił Menezes. Przed Sao Tome rysowały się ogromne perspektywy, a to z racji odkrycia bogatych złóż ropy naftowej. Póki co, życie w tym niewielkim kraju Afryki toczyło się swoim rytmem, przerwanym dopiero przez Pereirę i jego dwóch towarzyszy broni, zawodowych najemników.

Pereira twierdził, że musiał dokonać zamachu stanu, aby oczyścić kraj ze skorumpowanych ludzi. Jednak ci, którzy przyglądali się Sao Tome dokładniej, wiedzieli, że chodziło mu o kontrolę nad złożami ropy.

Podczas gdy Menezes przebywał w Nigerii, prezydent tego kraju Olusegun Obasanjo, próbował ustalić z Pereirą warunki przywrócenia obalonego rządu. Zaangażowanie Abudży w rozwiązanie kryzysu w Sao Tome wynikało ze wspólnych interesów. Nigeria i Wyspy Świętego Tomasza i Książęca miały wspólnie eksploatować złoża ropy naftowej. Stąd Nigeryjczycy czuli się zobowiązani do interwencji na rzecz przywrócenia do władzy, ich sojusznika, prezydenta Menezesa.

Nie było krwi, nie było strzałów

Ten dziwny zamach stanu zakończył się po tygodniu. Armia wróciła do swoich koszar, Menezes na prezydencki fotel. Urzędnicy państwowi zostali uwolnieni. A Pereira i jego towarzysze broni mogli liczyć na amnestię i „rozgrzeszenie”. Tym bardziej, że ich przewrót był bezkrwawy.

Nie był to pierwszy wojskowy zamach stanu w dziejach Sao Tome. Wcześniej, w 1995 roku, żołnierze też wyszli na ulice, zatrzymując ówczesnego prezydenta Miguela Trovoada. Wrócili do garnizonów dopiero po interwencji Angoli. Jednak wtedy nie myśleli o ropie.

Do prób obalenia władzy dochodziło także w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Ale wtedy stawką był jedynie kraj eksportujący kakao. W 2003 roku było to już państwo, stojące u progu eksploatacji roponośnych pól.

Przez kilka następnych lat, sytuacja diametralnie się zmieniła. Złoża ropy naftowej, znajdujące się w granicach Sao Tome, sprawiły, że kraj ten stał się łakomym kąskiem, dla każdego, kto byłby w stanie przejąć nad nim kontrolę. Póki co, od „zamachu tygodniowego” minęły już cztery lata, zaś Menezes został wybrany na drugą kadencję i dalej rządzi archipelagiem.

(kofi)

 Dokument bez tytułu