Jest zgoda w Kenii. W Nairobi, po dwumiesięcznym kryzysie, prezydent Mwai Kibaki i jego rywal, Raila Odinga, podpisali porozumienie. Twórcą tej ugody jest były sekretarz ONZ, Kofi Annan.
Teraz powstanie rząd koalicyjny, z udziałem opozycyjnego Orange Democratic Movement (ODM). Jednak zanim do tego doszło, w zamieszkach wywołanych konfliktem o to, kto ma zostać kenijskim prezydentem, zginęło około 1500 osób a 600 tysięcy musiało opuścić swoje domy. Upadł przemysł turystyczny, bo zagraniczni turyści bali przyjeżdżać się do Kenii.
Ludzie Kibaki'ego i ODM utworzą wspólny rząd, w którym podział stanowisk ma odzwierciedlać rzeczywisty układ obu ugrupowań w parlamencie. Odinga zostanie premierem. Z pełnienia obowiązku będzie w stanie go usunąć wyłącznie zgromadzenie narodowe. Premier ma równoważyć wpływy prezydenta Kibaki'ego.
Pozostają pytania: Po co był ten konflikt? Dlaczego politycy w walce o władzę dopuścili do etnicznych czystek? I co dalej z Kenią?
Drugie pytanie odpowiada na pierwsze. Nie powinno też dziwić zjawisko trybalizmu, który wciąż jest żywy nie tylko w Afryce, ale również na Bałkanach. Różnią się tylko nazwy plemion i ludów. W Kenii byli to Kikuju (zwolennicy Kibaki'ego, którzy od czasu ogłoszenia niepodległości przez ten kraj mieli monopol na władzę) oraz Luo i Kalenjin (spychane na margines przez Kikuju, których interesy reprezentuje Odinga). W takiej sytuacji zawsze łatwo jest także o konflikt etniczny.
Kenijczycy z radością powitali podpisanie porozumienia. Ci, którzy musieli uciekać ze swoich domów, nie wiedzą jednak czy będą w stanie tam wrócić, skoro zostali wygnani przez sąsiadów. Pozostaje mieć nadzieję, że teraz Kibaki i Odinga zachowają się odpowiedzialnie. Chociaż, cytując jeden z serwisów informacyjnych, po tym co się stało w Kenii, i to z ich winy, może powinni zrezygnować z władzy.
A przed samymi Kenijczykami jeszcze trudniejsze zadanie. Będą musieli rozpocząć proces pojednania narodowego.
(ostro)