Bô’ nôt! Tud’ drett? Dobry wieczór. Wszystko w porządku? Tak właściwie mogłaby odezwać się Cesaria Evora wychodząc na scenę podczas kolejnego koncertu. Ale ani jej w głowie mówić cokolwiek. Po prostu zaczyna śpiewać i już. A że większość nie rozumie, co ona śpiewa? Jej to nie przeszkadza, publiczności zresztą także nie. A śpiewa, z nielicznymi wyjątkami, wyłącznie po kreolsku. Po kreolsku „Sãovicentowskim”.
To, co potocznie nazywa się „crioulo”, „kriolu” czyli kreolskim z Cabo Verde to język, który powstał z konieczności. Portugalscy panowie nie znali ani słowa z narzeczy swych afrykańskich sług, a niewolnicy nie rozumieli portugalskiego. Mało tego, sami niewolnicy, pochodzący z różnych plemion i różnych części Afryki nie bardzo byli w stanie porozumieć się między sobą.
Potrzebny był językowy kompromis. Semantycznie kreolski z Cabo Verde przypomina portugalski, jako że niewolnicy byli zmuszeni do przyswojenia sobie chociażby podstaw języka kolonizatorów. Natomiast fonetyka, gramatyka, składnia dowodzą ścisłych związków z afrykańskimi narzeczami, szczególnie z językiem mandinka. Crioulo jest więc lingwistyczną mieszanką portugalskiego i narzeczy afrykańskich, języka białych panów i czarnych niewolników.
Jak przypuszcza Manuel Veiga, kabowerdyjski lingwista, crioulo powstał między 1550 a 1600 rokiem, a później, przez całe wieki, ulegał różnym wpływom, zmieniał się, ale także rozwijał. Odległości między wyspami i świadoma polityka kolonizatorów spowodowała znaczne odseparowanie się mieszkańców poszczególnych wysp, a co za tym idzie duże różnice językowe. Im dalej na południe, ku Wyspom Nawietrznym, Maio, Brava i Santiago, język kabowerdyjski wykazuje silniejsze wpływy narzeczy afrykańskich. Na Wyspach Zawietrznych, a zwłaszcza w bardzo kosmopolitycznym Mindelo, skłania się bardziej ku portugalskiemu.
Historia sprawiła również, że obecne są także silne naleciałości języka angielskiego, natomiast na Santo Antão cudzoziemcowi łatwiej jest się porozumieć po francusku. Nie bez znaczenia była tu obecność angielskich spółek węgłowych, częste „odwiedziny” francuskich i angielskich piratów, marynarzy z całego świata i powracających do kraju emigrantów z Ameryki.
W 1979 roku odbył się pierwsze kolokwium językoznawcze, na którym rzucono hasło unifikacji różnych wersji języka kabowerdyjskiego. Tym bardziej, że Manuel Veiga twierdzi, iż nie ma dziewięciu różnych kreolskich, tylko jeden wspólny, który ulega jedynie zmianom spowodowanym koniecznością adaptacji do życia na tej czy innej wyspie. Wariant crioulo z Santiago akceptowany jest na wszystkich wyspach Sotavento, a bardziej kosmopolityczny kreolski z Mindelo rozumiany jest na ogół na wyspach Barlavento.
Nie ma natomiast żadnych wątpliwości co do tego, że kabowerdyjski kreolski, obojętnie który, nie jest ani żargonem ani dialektem. Badania językoznawców dowiodły niezbicie, że jest to język. I całe szczęście, bo na to w pełni zasługuje. Jego rola polegała nie tylko na możliwości porozumienia się: był i jest przede wszystkim elementem kulturotwórczym, częścią historii tego kraju, którą niezmiennie opowiadał.
Stendhal mówił, że powieść jest jak lustro przechadzające się po gościńcu. Dla Cabo Verde takim lustrem był język: oddawał – w pieśniach, opowieściach, poezji, tradycji – cały jego los, codzienność i dzień świąteczny, ciężką pracę i zabawy, rozpacz po odjeździe bliskich i miłość. I choć był w głównej mierze językiem ustnym, a nie pisanym, stał się groźną bronią narodu tworzącego swą tożsamość i dążącego do zdobycia niepodległości. Nie był i nie jest językiem określonej klasy społecznej, lecz językiem całego społeczeństwa. Analfabetów i intelektualnej elity. Jest wbrew pozorom nie drugim po portugalskim, a pierwszym językiem Cabo Verde, bo spora część mieszkańców Wysp po portugalsku zwyczajnie nie mówi.
Kreolski jest już za to oficjalnie językiem narodowym. Czy rzeczywiście kiedyś wejdzie na stałe do programu nauczania w kabowerdyjskich szkołach? Używa się go w domach, na ulicy, sklepach, bankach, targach. Używają go wszyscy i wszędzie. We Francji, w Niemczech powstały już słowniki językowe, samouczki, gramatyki opisowe, jak np. podręcznik „ Mówimy po kabowerdyjsku” Nicolasa Quinta . Ale to wersja z Santiago; crioulo sãovicentowski zdecydowanie czeka na swego propagatora. Póki co najlepszym jego ambasadorem jest Cesaria. Dzięki kreolskiemu z São Vicente jej morny nabierają niepowtarzalnego uroku i melodyjności, ale i on sam, choć prawie zupełnie niezrozumiały stał się ważny, wyszedł z cienia, przestał być jakimś tam językiem małego, zapomnianego przez Boga i ludzi kraju.
Até manha! Do jutra! Oznajmia nieoczekiwanie Cesaria lekko zdumionej publiczności. To już koniec? A ponieważ tłum raczej nie liczy na spotkanie następnego dnia uparcie domaga się bisów. Choć w większości nie zrozumie ani słowa z crioulo: z kreolskiego z Wysp Zielonego Przylądka.
Elżbieta Sieradzińska