Jestem z Polski

afryka.org Czytelnia Czytelnia Jestem z Polski

Muszę przyznać, że póki nie trafiłam, zupełnie zresztą przypadkiem do wioski Silifili nad rzeką Koro Koro, nie wiedziałam o jej istnieniu. Ba, nawet po składni słów czy ich dźwięku, niewiele więcej mogłam wywnioskować. Równie dobrze mogła to być wioska senegalska, malijska jak i kongijska…Teraz już wiem gdzie to jest i jak każda podroż ta również dała mi coś cennego. A wszystko przez zupełny zbieg okoliczności.

Nic nie dzieje się bez przyczyny. Między racjonalnym wyborem dłuższej, a wyborem krótszej wybieram… dłuższą. W końcu można dostać się do tak zagubionych miejsc jak Silifili. Wier że Tuaregowie mają świetny zmysł przestrzeni i orientację, ale z całym szacunkiem na pustyni. W lasach między Mali, Senegalem i Mauretanią, ich zmysł orientacji zawiódł nas prosto w środek rzeki Koro Koro. Ale przecież tak musiało być.

Po drugiej stronie rzeki bowiem czekała mnie kolejna lekcja. Kiedy wjechaliśmy w rzekę wczesnym południem, kobiety prały spokojnie ubrania, inne zażywały kąpieli. Charakterystyczny dźwięk „bul bul”, zwrócił na chwilę ich uwagę, ale zaraz wróciły do swoich zajęć. Miały rację. Po chwili zaczął padać deszcz. A mimo upału, przyjemniej jest jak nie pada nam na grzbiet. Zwinęły więc swoje przyrządy i wyszły z rzeki, udając się w kierunku wioski. My nie mieliśmy drogi odwrotu. Staliśmy na środku rzeki, zastanawiając się jedynie w jakim kierunku się udać. Jak się okazało później, wybór był całkiem przyzwoity. Po jednej stronie rzeki mieliśmy Mauretanię, po drugiej, Mali.

Wyszliśmy na brzeg i stanęliśmy w błocie pod drzewami palm dum. Jak dobrze, że na ziemi leżało pełno dojrzałych już owoców. Deszcz padał ale wokół życie tętniło i kłuło wręcz oczy zielenią. Można było pomyśleć sobie o spokojnym spędzeniu kilku dni w cieniu palm dum, gdyby nie to, że wszystko pływało w rzece. Na razie jednak padał deszcz i oprócz nas, nikt nie pokazywał się nad rzeką. A my patrzyliśmy jak nasz samochód wydaje z siebie jeszcze jakieś niezadowolone „bul bul”.

Kiedy przestało padać, pojawili się pierwsi ciekawscy. Skąd? Dokąd? Dlaczego? To byli Mauretańczycy. Zawiadomieni katastrofą, wszczęli poszukiwania lin i samochodu, który by nas z tej rzeki wydostał. Sprawa wyglądała dość fatalnie. W samej wiosce i w pobliżu jedynymi środkami transportu były wielbłądy i osły. Jednak jej mieszkańcy zmobilizowali się do poszukiwań, zostawiając nam parę papierosów. Zaczęliśmy wynosić przemoknięte rzeczy z samochodu. Porozwieszałam na drzewie trochę ubrań a różne skarby takie jak kalkulator, niewiadomego pochodzenia, karty i mój totalnie zalany dziennik porozkładałam na ziemi.

Mauretańczycy zauważyli te ciekawe obiekty i przyszli porozmawiać o nieszczęściu i pograć w zmoknięte karty. „Wy biali, wszystko od razu wyrzucacie. A my byśmy naprawili ten kalkulator i karty”. Zrozumiałam aluzję. Nie potrzebowałam ani jednego ani drugiego…

Do wieczora nie udało się znaleźć nic co by wyciągnęło nas z rzeki choćby trochę.. Kobiety z wioski przyniosły nam trochę ryżu. Stał i czekał, aż wszyscy się zgromadzą do jedzenia, aż w końcu zamókł i zrobiła się z niego zupa ryżowa. Tak więc noc spędziliśmy przy rzece skubiąc orzechy dum i paląc ostatnie przemoknięte papierosy.

Od rana ruch przy rzece wzmagał się. Przyjechał samochód, a ludzie znaleźli gdzieś linę. Do południa mężczyźni i mali chłopcy, ci drudzy bardziej dla zabawy, układali liście palmowe od dna rzeki do brzegu, aby łatwiej było wyciągnąć samochód. Prawie cały czas padało, ale bawiłam się z dziećmi, które śmiały się z całej sytuacji. Skórę miałam pomarszczoną jak zmoknięty migdał i już nie mogłam patrzeć na owoce dum. Ale było pięknie i kiedy nie padał deszcz, całkiem przyjemnie było posiedzieć w cieniu palm.

Nad rzeką zebrali się przedstawiciele dwóch wiosek: mauretańskiej i malijskiej. Niektórzy przyjechali nawet na wystrojonych koniach, inni na osiołkach. Ludzie mówili, że od dawna nie było takiej zgody między mieszkańcami tych dwóch wsi. Ale teraz połączył ich wspólny trud niesienia pomocy. Mężczyźni ciężko pracowali do późnego popołudnia. W końcu samochody powoli udało się ruszyć. Były w opłakanym stanie. Gdy już znalazły się po malijskiej stronie, zapanowała ogólna radość. Aby uczcić zwycięstwo zostaliśmy zaproszeni do wioski. Zwinęliśmy mokre manatki i zapakowaliśmy się do śmierdzącego i zupełnie przemoczonego samochodu.

Minęła dobra godzina zanim udało nam się wjechać do wsi oddalonej od rzeki może o kilometr. Tam czekał już na nas jej szef z rodziną. Przygotowali dla nas pyszną herbatę z mlekiem i kaszę z sosem. Nawet słońce zaczęło świecić przed zachodem. Rozwieszaliśmy swoje mokre rzeczy i zaczęliśmy rozmowę.

Chciał wiedzieć skąd jesteśmy. Niger nie stanowił dla niego tajemnicy.

Polska? – spytał – To taka wioska we Francji?

Pamiętam jak na początku w Afryce oburzało mnie to, że znają tylko kraj swoich kolonizatorów. My nie znamy krajów afrykańskich, co oburza Afrykańczyków, ale dla nich często Europa = Francja lub Anglia…

W tym momencie jednak Polska była niczym dla wioski Silifili. W pewnej odległości zanikają szczegóły. Czy nazwiemy Polskę Francją, czy Francję Polską, rano kobiety wyjdą i tak wykąpać się w rzece, a mężczyźni wyprowadzą krowy na pastwisko. Ktoś może zapamięta, że Polska istnieje, ale jakie to ma znaczenie nad rzeką Koro Koro?

Mokrzy, bez pieniędzy, jedzenia, dachu nad głową jesteśmy kimś a nie skądś. Przyjechaliśmy z północy i jedziemy na południe. Dwie wioski mogły wspólnie wejść do jednej rzeki, która ma dwa brzegi. Ale ten świat jest jeden i szef wioski, wypowiadając swoje słowa wyraża najpiękniejszą ideę globalizmu, w najlepszym tego słowa znaczeniu.

Pytanie: kim jesteś – jest zasadniczym pytaniem w życiu i nie warto go rozmieniać na pytanie: skąd jesteś? Spadł deszcz obmywając obywateli Mali, Mauretanii, Nigru i Polski w jednej rzece. Woda oczyszcza.

Rano, do domu gdzie spędziliśmy noc, przyszli wszyscy mieszkańcy Silifili. Dziękowali nam za przyjazd. A przecież to ja powinnam im dziękować, za kolejne przemyślenia o wielkości świata i własnej małości, czyli o rzeczach bardziej i mniej ważnych.

Marta Jackowska

 Dokument bez tytułu