Mówi się, że jest źródłem życia. Bez niej nie byłoby roślin, zwierząt, człowieka, zielonych oaz rozciągniętych na Saharze, gajów oliwkowych w Marrakeszu, dających schronienie zielonych liści bananowca w ugandyjskim buszu. Powszechnie znana jako związek tlenu z wodorem- ta, która nadaje się do picia to zaledwie 1 % światowych zasobów. A co ciekawe z tego jednego procenta przeciętny Europejczyk zużywa jej dziennie ok. 250 litrów, Afrykańczyk zaledwie 10.
Ryszard Kapuściński w wywiadzie dla Witolda Beresia i Krzysztofa Brunetko („Kapuściński: nie ogarniam świata”) mówi:
„Wyjściem praktycznym dla ludów tropikalnych będzie dopiero wynalezienie taniej technologii odsalania wód oceanicznych. Takie fabryki odsalające zbudowano na przykład w krajach Bliskiego Wschodu: Kuwejcie czy Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Problem w tym, że są szalenie drogie, a państwa Czarnej Afryki nie mają takich pieniędzy. Dopóki się więc nie wmyśli taniego systemu odsalania wód słonych, wód oceanów i mórz, dopóty ten dramat będzie trwał. A nawet się pogłębiał, gdyż woda, która już dziś jest w głębszych pokładach ziemi, schodzi coraz niżej i jej wydobycie jest coraz bardziej kosztowne.”
Pamiętam sześciu-, siedmiolatki wędrujące z kanistrami po benzynie do misyjnej studni, uczniów z podstawówki pijących wodę prosto z ledwie wystającej ponad ziemię metalowej wypustki, jedno niebieskie, plastikowe wiadro, z którego piła cała 120 osobowa grupa oratorian i kiedy sama nosiłam zamknięte w butlach litry, bo w kranie przestało kapać.
Pamiętam też czas, kiedy nauczyciele z St. James przychodzili prosząc o szklankę wody, tylko zdrowo posłodzonej, bo ta pozwala dłużej nie czuć głodu.
Obrazki takie jak te na stałe wpisane są w codzienność Afryki, kontynentu, na którym obszar pustynny nieustannie i bezlitośnie rośnie- liczba życiodajnych oaz niestety nie.
I choć organizacje pozarządowe wciąż budują nowe studnie, nie można powiedzieć, że problem braku wody pitnej nie istnieje, ba, że uległ minimalizacji.
Są społeczności, które aby napełnić nadwerężone już czasem wiaderka i pojemniki muszą wciąż wędrować kilka kilometrów do najbliższej rzeki- w porze deszczowej, bo w suchej niejednokrotnie kilkugodzinny marsz kończy się u brzegu suchego jak pieprz koryta.
A brak wody rodzi epidemie, jak chociażby ostatni wybuch cholery w Zimbabwe.
22 marca obchodzimy światowy dzień wody ustanowiony rezolucją z 22 grudnia 1992 roku w czasie konferencji UNCED w Rio De Janeiro. Jeden dzień, jeden procent. Może to dobry czas, żeby zdać sobie sprawę, że każdy z nas ma realny wpływ na to ile wody dotrze do afrykańskich czy azjatyckich wiosek i, że sposób, w jaki nią gospodarujemy ma ogromne znaczenie dla reszty świata.
Pamiętam wysokie na 10 metrów wysuszone słońcem trawy, długą i pustą ulicę gdzieś między Mansą a Lusaką, ciepły wiatr, butelkę zimnej wody i jak na moje oko ośmioletniego chłopca z żółtym zupełnie pustym kanistrem w ręku. Spojrzał tylko przelotnie na przejeżdżający szybko samochód i poszedł dalej, nie wiem gdzie, może do pobliskiej wyschniętej już rzeki…
Paulina Łokaj