Po Pucharze Narodów, gdzie „Orłom” pechowo nie udało się wyjść z silnej grupy D, o awansie z drugiego miejsca decydowało losowanie, wydawało się, że trener Kasperczak dalej będzie prowadził tą reprezentacje. Takie były zresztą wstępne ustalenia pomiędzy nim, a związkiem. W ostatnich dniach wszystko się jednak zmieniło i polski szkoleniowiec z dnia na dzień przestał być selekcjonerem Malijczyków, których wcześniej z powodzeniem prowadził już w latach 2001-2002.
Co się stało? – pytam trenera Kasperczaka.
– Stało się to, że nie dogadaliśmy się, jak trzeba. Z działaczami rozmawiałem na miejscu w Bamako przez cztery dni, dalej tutaj zresztą jestem. Oni mieli swoją argumentację, a ja swoją. Trzeba też dodać, że moja pozycja nie była najsilniejsza. Ostatecznie prezes Boubacar Baba Diarra podjął tak, a nie inną decyzję.
Jest pan nią zaskoczony?
– Powiem tak, to decyzja i działaczy federacji i państwa, reprezentowanego przez ministra sportu. To decyzja w jakimś stopniu polityczna, takie odnoszę wrażenie. Różnie mogło być, a skończyło się, jak skończyło. Może wpływa na wszystko miały też finanse. Warunki odnośnie nowej umowy miały być polepszone. Po kilku dniach dyskusji nie osiągnęliśmy jednak porozumienia.
A co z kwestiami finansowymi? Wcześniej ponoć były problemy z regulowaniem wypłat…
– Tutaj nie było żadnych rozbieżności. Wszystko do końca kontraktu zostało wypłacone. Pod tym względem jest jak najlepiej. Federacja wywiązała się ze swoich zobowiązań.
Przeglądają i czytając media w Mali odnosiłem wrażenie, że nie był pan ulubieńcem dziennikarzy. Miał pan z nimi na pieńku?
– To jest tak, że zawsze jest jedna grupa zadowolonych, a druga przeciwnie. Była opozycja w stosunku do mojej osoby czy prezesa federacji. Myślę, że prezes był przez to w sytuacji między młotem, a kowadłem. Nie było jednak tak, żebym miał kłopoty z dziennikarzami.
Michał Zichlarz: Jak podsumuje trener prawie 1,5 roku pracy z reprezentacją Mali?
– Właśnie przygotowałem raport dla związku i ministerstwa sportu. Ma sześćdziesiąt stron. To bilans tego co udało się osiągnąć, co udało się zrobić, a co jest jeszcze do zrobienia. Chodzi też o to, żeby nie zaprzepaścić tego, co osiągnęliśmy. Ta ekipa w przyszłości może zostać mistrzem Afryki. To silny zespół z dobrymi zawodnikami. Ważne, żeby był utrzymany ten duch walki, który pokazywaliśmy na boisku. To udało się mi wpoić zawodnikom, że walczymy od pierwszej do ostatniej minuty. Na pewno trzeba popracować nad konstruowaniem akcji i ich wykańczaniem. Zabrakło nam trochę jakości z przodu. Brakowało takiego łobuza w ataku, który zdobywałby gole. Mustapha Yattabare starał się, ale nie było skuteczności. To był nasz problem. Jedna zdobyta bramka więcej w Pucharze Narodów sprawiłaby, że bylibyśmy w zupełnie innym miejscu.
Co dalej? Kibice zobaczą jeszcze Henryka Kasperczaka na Czarnym Lądzie?
– Nie wiem, zobaczymy. Jest kilka propozycji, rozmawiam z pewnymi osobami i rozważam różne opcje, także z Europy?
A może wróci pan do Wisły, z którą właśnie rozstał się trener Smuda?
– Właśnie się o tym dowiedziałem będąc tutaj w Bamako. Słyszałem też, że mówi się, że mógłbym wrócić do Krakowa, ale póki co kontaktu ze strony klubu nie było.
Pana plany na najbliższe dni?
– W tym tygodniu będę jeszcze w Mali w Bamako. Potem święta, które spędzę rodziną we Francji, a następnie przyjeżdżam do Polski. Zresztą zobaczę co przyniosą najbliższe dni czy tygodnie.