Ghana 2008: Dzień drugi – ciemno, pusto, do przewidzenia…

afryka.org Wiadomości Sport Ghana 2008: Dzień drugi – ciemno, pusto, do przewidzenia…

Za nami drugi dzień Pucharu Narodów Afryki. Niby nie ma na co narzekać: 8 goli w 3 meczach, jeden hat-trick, starcie gigantów, a jednak pozostał jakiś niedosyt. Czegoś zabrakło. Wygrywali faworyci i to w stylu, który po prostu nie zachwycił. A na mecz Maroka, które chyba pokazało dziś najwięcej, przyszła raptem garstka kibiców.

Pierwszy mecz był uzupełnieniem rozgrywek w grupie A. Maroko było zdecydowanym faworytem w spotkaniu ze skazywanymi na porażkę Dzielnymi Wojownikami z Namibii. Wojowników, grających dla zmarłego przed turniejem trenera Bena Bamfuchile, wyróżniała nie tyle wola walki, co brutalność i agresja. Nie mogąc poradzić sobie z solidną jedenastką trenera Henri'ego Michela, próbowali drażnić Lwy bezpardonowymi wejściami. W rezultacie Namibijczycy wygrali w klasyfikacji żółtych kartek w identycznym stosunku – 5:1. Ale Maroko także nie zachwyciło. Gole były wynikiem szkolnych błędów namibijskiej obrony, a nie misternie zaplanowanych i koronkowo przeprowadzonych akcji. Najbardziej przykre były jednak rzuty kamery na puste trybuny. 2000 widzów na meczu takiej rangi to chyba nieco za mało.

Kolejny mecz zapowiadał się jako największy szlagier fazy grupowej. Naprzeciw siebie stanęli dwaj giganci afrykańskiej piłki – Nigeryjskie Super Orły i Słonie z Wybrzeża Kości Słoniowej. Spotkanie to jednak nie dostarczyło spodziewanych emocji. Była co prawda poprzeczka po atomowym uderzeniu z rzutu wolnego Taiwo, nazywanego nie bez kozery afrykańskim Roberto Carlosem. Znakomitych okazji nie wykorzystali również Kanu i Martins po stronie Nigerii, a Kolo Toure w drużynie Słoni. Po zejściu z boiska kontuzjowanego nigeryjskiego kapitana – Kanu – Nigeria straciła ducha walki. Inicjatywę przejęły Słonie, co zaowocowało piękną bramka zdobytą po fantastycznym rajdzie Salomona Kalou. Mecz stał na przyzwoitym poziomie, ale po dwóch najwyższej klasy drużynach, w których przecież roi się od gwiazd, spodziewać się można było nieco więcej.

Ostatni poniedziałkowy mecz rozpoczął się z 15-minutowym opóźnieniem. Na stadionie zabrakło prądu. Zupełnie nie przeszkadzało to fotoreporterom, którzy zdobyli oryginalne zdjęcia robione w całkowitych ciemnościach. Po krótkich zmaganiach z żywiołem elektryczności sędzia odgwizdał początek zawodów. Skazany na pożarcie Benin okazał się jednak wymagającym rywalem dla naszpikowanej gwiazdami, uznawanej za czarnego konia imprezy drużyny Mali. Kluczowa okazała się 49. minuta meczu, kiedy po faulu w polu karnym jedenastkę na gola zamienił niezawodny Frederick Kanoute. Jednak to było wszystko na co stać było malijskie Orły.

Łukasz Kalisz

 Dokument bez tytułu