Polecamy lekturę fragmentu książki egipskiego pisarza, Jusufa Idrisa, „Grzech”, która ukazała się właśnie w polskim tłumaczeniu.
II
Nikt nie miał pojęcia, w jaki sposób wiadomość o wypadku przedostała się do folwarku. Z trzech stojących zrobiło się sześciu. Wkrótce zgromadzili się wokół nich robotnicy najemni, którzy właśnie szli na pola z motykami na ramionach i obiadami zawiniętymi w chustki. Po chwili przyłączyła się obsługa młockarni oraz paru dozorców i kilkoro dzieci siłą obudzonych przez ojców, żeby poszły się umyć do kanału i odegnały opary snu.
Nawet kobiety, porzuciwszy pracę przy gnieceniu ciasta i pieczeniu chleba, przybiegały zasapane nad kanał i przeciskały się przez mężczyzn, żeby zobaczyć, co się stało.
Każdy przychodził obejrzeć nieżywego bękarta i robił co mógł, aby przebić się bliżej i nasycić oczy widokiem krwi, białej skóry, która posiniała tak mocno, że wydawała się prawie czarna oraz głowy z owiniętą wokół niej pępowiną, a napatrzywszy się do woli, odwracał się plecami i szedł do domu z wyrazem twarzy, który był przykrą mieszaniną przestrachu i chęci wymiotowania.
Na ostatku zjawił się zarządca, poprzedzany przez ręce, które rozpychały stojących, aby zrobić mu przejście.
Zarządca Fikri Efendi nie mniej niż ktokolwiek z obecnych miał ochotę zobaczyć wypadek, będący dla niego i dla folwarku czymś nowym, ale jednocześnie bardzo zależało mu na tym, aby przez swoją zachciankę nie pozbawił się prestiżu. Zbliżywszy się do zebranych, poprawił przekrzywiający się na głowie fez, nadał swemu obliczu wyraz powagi i podniósł dumnie głowę tak, jak należało zrobić, gdy patrzyli nań fellachowie, po czym przyjrzał się zwłokom noworodka. Tym razem jednak nie udało mu się ukryć przestrachu i obrzydzenia, które z całą wyrazistością odbiły się na jego twarzy i na wykrzywionych wargach. Fikri Efendi odwrócił się natychmiast i opuścił miejsce wypadku, a w jego ślady poszli dozorca, stróż pilnujący urządzeń irygacyjnych oraz niejaki Tantawi i kilku robotników. Wszyscy kroczyli w milczeniu, a Fikri Efendi co chwila spluwał w zwiniętą chusteczkę, albo na leżącą przy drodze mokrą słomę.
III
Misja Fikriego Efendiego mogłaby się właściwie na tym zakończyć. Wprawdzie jako zarządca był on faktycznie odpowiedzialny za wszystko, co działo się w majątku, ale znalezienie zmarłego czy też zabitego podrzutka oraz starania zmierzające do odszukania zabójcy nie były w żadnym stopniu sprawą należącą do jego kompetencji.
Fikri Efendi właśnie o tym myślał, kiedy szedł z wolna na czele maleńkiej grupy ludzi drogą prowadzącą do budynków administracji, ale już budziła się w nim ciekawość, żeby dowiedzieć się czyje to jest dziecko.
Majątek składał się z folwarków. W każdym folwarku było nie więcej niż trzydzieści domów. Noworodka podrzucono nad kanałem znajdującym się na terenie wielkiego folwarku, położonego w sąsiedztwie pałacu właścicieli ziemi oraz budynków administracji, a także niedaleko od stajni, stodół, magazynów i garaży dla pługów mechanicznych. Martwy znajda musiał więc być synem jednej z mieszkanek folwarku, albo jej córki, a zarządca znał prawie wszystkie kobiety i dziewczyny z tego folwarku. Ciekawe, która z nich dopuściła się tego czynu? I jak to zrobiła? Fikri Efendi miał jakąś tam wiedzę o dzieciach z nieprawego łoża, ale czerpaną przeważnie z opowiadań i gawęd. Niekiedy docierały do niego wieści o podobnych skandalach, lecz dotyczyły one ludzi, których nie znał i nie wiedział, jak wyglądają, ani kim są. Jeśli nawet wyczytał taką wiadomość w gazecie Al–Mukattam[1], której każde słowo przyjmował za prawdę, to jednak w głębi duszy nie był w stanie uwierzyć, iż rzeczywiście dochodzi do tak niegodziwych i wielce haniebnych przypadków, jak naruszenie czci, albo zajście w ciążę wskutek uprawiania nierządu. Lecz dziś na własne oczy ujrzał w całej okazałości martwe ciało zbrodni, którego wyciągnięty palec kłuł w oko każdego niedowiarka. Gdy tam stał , wpatrując się w podrzutka, przeżywał wiele emocji i dziwnych uczuć. Zdawało mu się, że na brzegu kanału zobaczył uśpione wcielenie grzechu, w którego istnienie nie chciał wierzyć, tak samo, jak w to, że ludzie odważyliby się go popełnić. A więc grzech istnieje wśród ludzi. Czasami nie mogą go ukryć, kiedy indziej grzech, silniejszy niż pragnienie ukrycia go, zwycięża i ukazuje się pod postacią martwego podrzutka lub wzdętego brzucha. To ten sam grzech, o którym pan słyszał, panie Fikri, i w którego istnienie nie chciał pan uwierzyć. Już go pan zobaczył i oto nadarza się doskonała okazja, żeby zobaczył pan także grzesznicę.
Myśl ta nachodziła go uporczywie, gdy wracał do budynku administracji. Zastanawiał się również, jak wygląda kobieta, a ściśle biorąc, cudzołożnica, która dopuściła się tego występku. Bywało, że przejmował go dreszcz, kiedy słowo to wypowiadano w jego obecności, chociaż Fikri Efendi miewał, jak większość mężczyzn, stosunki przed ślubem, a nawet po ślubie, ale chyba nie potrafił przyjąć do wiadomości, że są na świecie jeszcze inne kobiety, które schodzą na manowce, tak jak jego partnerki, i za dziwki uważał tylko te, które grzeszyły nie z nim, lecz z kimś innym.
Ciekawe, jak ona wygląda ? Czy jest ładna? Może jest podobna do tancerki? Chyba nie różni się od innych bab, ale musi pewnie znać takie sztuczki i sposoby, aby posiadającego ją wyłącznie mężczyznę zamienić w bestię i sprawić, żeby aż tak z nią zgrzeszył.
Fikri Efendi przystanął w połowie drogi między kanałem a administracją i obejrzał się. To samo uczynili towarzyszący mu ludzie. Przed oczami zarządcy przesuwały się ciemne domy wielkiego folwarku i smugi dymu unoszące się z mnóstwa dziur w ich dachach. Na początku wsi stał dom starszego księgowego, Mesihe Efendi, obok zaś dom jego pomocnika, Ahmada Sultana, młodego i ładnego chłopaka o jasnych włosach. Ahmed Sultan nosił ciemny, przekrzywiony fez i czarny, czysty płaszcz. Często przyłapywano go na tym, jak mrugał do jednej z dziewczyn przychodzących do pracy w majątku, co zawsze podniecało dziewczynę tak, że jej piersi falowały.
Fikri Efendi nie szukał jednak, domniemanego ojca, lecz szukał matki. Był gotów uwierzyć w to, że grzeszą mężczyźni, ale z jakiejś przyczyny trudno mu było dać wiarę, że kobiety robią to samo. Rola mężczyzny w grzechu jest przelotna, natomiast kobiety – zasadnicza. Zarządca szukał więc matki i nikogo nie pominął w tych poszukiwaniach, które objęły nawet panią Umm Linda – żonę starszego księgowego. Ale pani Umm Linda w ubiegłym tygodniu złożyła wizytę jego własnej połowicy i nic nie wskazywało na to, że jest w ciąży. Oczy Fikriego Efendiego przesuwały się od domu do domu. Patrzył na domy bogatych dzierżawców, z których każdy posiadał trzy pary bydła i dom, na chaty parobków, z których żaden nie miał niczego oprócz motyki. Postaci wszystkich kobiet z folwarku przesuwały się przed jego oczyma: tę znał dobrze, tamtej prawie wcale, ta zawsze się uśmiechała, a tamta nosiła czerwoną chustkę albo galabijję w jaskrawym kolorze. Dziewczyna, stara panna, samotna, rozwódka, podejrzana. Ta odpowiedziała pewnego razu na jego żart, a tamta zawstydziła się i zamilkła. Spojrzenie Fikriego Efendiego nie spoczęło dłużej na żadnym domu ani na żadnej konkretnej kobiecie, którą teraz widział w wyobraźni. Z folwarku nikt nie zniknął. Wszystkie kobiety wychodzą z domu, nie zarzucając nawet czarnego malasu[2] na kolorowe sukienki i wszystkie są znane. U żadnej z niezamężnych nie zauważył objawów ciąży. Wykluczone, żeby któraś z nich mogła być matką podrzutka.
Książka „Grzech” ukazała się w polskim tłumaczeniu, nakładem wydawnictwa „Smak słowa”.