Ewa z Zanzibaru: Skinheadka z Niemiec

afryka.org Czytelnia Poznaj Afrykę! Ewa z Zanzibaru: Skinheadka z Niemiec

Otóż, moi drodzy, pewnego razu, / piliśmy sok z trzciny cukrowej* / na słynnym z grillowanych owoców morza deptaku** / przy House of Wonders*** / w centrum Stone Town**** na Zanzibarze.

* Sugar cane juice jest najsmaczniejszym napojem, jaki można dostać w upalnych krajach trzeciego świata; piję go w Indiach, piję w Nepalu, piję w Kairze, Kampali, Manili, Nairobi. No, i tutaj, na Zanzi. Posiadacze trzcinowych wyciskarek, które przypominają magiel albo jakąś zmodyfikowaną singerowską maszynę do szycia, prasują długie bladozielone tyczki trzciny, która wprost tryska sokiem. Sok leci do podłożonego pod lejek wyciskarki wiaderka. A w wiaderku mamy do wyboru: lód (nigdy nie biorę, bo lód jest z kranówy), dżindżer i lemon (zawsze biorę). Sok z trzciny spożywa się na miejscu. Jak kiedyś oranżadę z saturatorów. Szklanki należą do wyciskacza. Wielokrotnie używane słomki (wyglądają jak nowe) też.

Ps. Ostatni magiel, jaki widziałam (i wąchałam) mieścił się w jednej z piwnic bloku na Osiedlu Jagiellońskim w Sieradzu.

Ps. Ostatni saturator, jaki widziałam (i korzystałam) mieścił się wraz z babą w Sieradzu, koło biblioteki wojewódzkiej i starego liceum, na skrzyżowaniu dwóch ulic, których nazw (olaboga) zapomniałam.

** Słynny deptak pełen zanzibarskich stoisk z tanim grillowanym i smażonym żarciem stanowi nie lada atrakcję wśród tak turystów, jak miejscowych. Kiedyś ulokowany był w Forodhani Gardens (ogrodo – park przy porcie), ale z okazji ciągnącego się już ponad dwa lata poszerzania portu, został przeniesiony obok – w dość wąską uliczkę przy Pałacu Cudów. Już nie jemy prezentowanych na stołach, rusztach i blachach specjałów, bo chcemy dbać o linię. Ale każdy, kto nas odwiedzi, zostanie na deptak doprowadzony i nakarmiony (kraby, ośmiornice, krewetki, zanzibari pizza, szaszłyki ze wszystkiego, naleśniki z czekoladą i bananami itd.).

*** House of Wonders, innymi słowy Beit al Ajaib lub Pałac Cudów, jest ciągle jednym z największych budynków na wyspie. Prostokątny, trzy (czy cztero) piętrowy, biały, balkoniasty i werandowy. Jako pierwszy na Zanzibarze był wyposażony w elektryczną instalację świetlną oraz pierwszą i długo jedyną elektryczną windę w całej wschodniej Afryce – dzięki czemu zyskał swoją nazwę House of Wonders. Powstał w 1883 roku dla sułtana Barghash’a i do około 1911 roku zajmowali go sułtani. Potem przez kilka dekad Pałac Cudów gościł rządowych kolonistów brytyjskich, dla których jako księgowy pracował między innymi ojciec niejakiego Farouka Bulsary, czyli Freddiego Mercurego. We krwi Freddiego lub – jak kto woli – Farouka płynęła perska krew. Jego rodzina przeniosła się na Zanzibar z Indii. Słynny (współ)twórca Queenu urodził się w Stone Town w 1946 roku, aby po 9 latach wyjechać do szkół z internatem i na wyspę nigdy nie powrócić…

Z rewolucją 1964 roku Beit al Ajaib trafił w ręce rządzących partii (najpierw zanzibarskiej, następnie tańzańskiej). Na początku lat 90′ popadł w zapomnienie i nigdy nie stał się hotelem, jakim miał być wedle dalekosiężnych planów władz. Od 2002 roku House of Wonders to bardzo ciekawe muzeum historii i kultury Zanzibaru.

**** Stone Town – razem z House of Wonders – znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO.

Tak. Piliśmy sok z trzciny cukrowej na słynnym z grillowanych owoców morza deptaku przy House of Wonders w centrum Stone Town po zachodzie słońca. Staliśmy w zmierzchu obok stoiska z masajskimi paciorkami, butami z opon, zabawkami z puszek i koszulkami. Na deptaku oprócz jedzenia sprzedaje się trochę rękodzieła. W połowie szklanki podszedł do nas sprzedawca masajszczyzny – zanzibarski młodzieniaszek, odurzony haszem lub postem (w ramadanie).

“Yo, sista, buy a t-shirt for your children!” – zaintonował.

Nie chciałam, bo koszulek mamy nadto. Ale sprzedawca był nieustępliwy.

“Sista, look, good quality, buy one, come, look and try”.
Ja napradwę nie chciałam i z uśmiechem starej zanzibarskiej wyajdaczki powiedziałam mu very kindly, że naprawdę nie. Bo my wszystko mamy i nie chcemy się otaczać zbytecznymi gadżetami. A teraz pijemy sobie miło pyszny sok.

Więc on na to, on na to – moi drodzy – że jestem … skinheadką z Niemiec! Ba, nawet skinheadką z południowych Niemiec! Że oni tam w Niemczech chcą wybić wszystkich Murzynów i wyglądam na taką nazi, która uważa czarnych za zwierzęta z ogonami. Oraz że powinnam się dzielić swoją zasraną kasą, kupować i wspierać ich rodzimy biznes. Gapiłam się na niego, nie wierząc własnym uszom. Jak to skubaniec potrafił wbić szpilę prosto w moje biedne, hipisowskie serce antyfaszystowskiej aktywistki. Zatkało mnie na tyle, że nic mu nie odpowiedziałam. Ale kiedyś (jutro?) pójdę znów na sok, w to samo miejsce, tak, pójdę, tak zrobię, i powiem mu, tak, powiem mu, jak bardzo sie pomylił. A teraz specjalnie dla niego mam w uszach i głowie wszystkie wykoniania „redemption song” świata.

madrugada ew

www.madrugada.blox.pl

 Dokument bez tytułu