Ewa z Zanzibaru: Nuklearna pomidorówka

afryka.org Czytelnia Poznaj Afrykę! Ewa z Zanzibaru: Nuklearna pomidorówka

Zrobiłam kolejną pomidorówkę. Salama zajrzała mi do garnka – tak, jak ja zaglądam do jej garnków, ustawionych na stojakach nad ogniem z kilku węgielków z tyłu domu. Wiem, że Salama nie gotuje pomidorów. Wyrabia czapati i smaży zanzipączki, dusi warzywa z mlekiem kokosowym, gotuje ryż i słodkie ziemniaki, zajada nieznane owoce – ale pomidorówka jest jej obca.

Ciekawe,

Salama – jak niektóre, niektórzy z Was wiedzą – to żona Ismaila, naszego oddźwiernego i ogrodnika, który w sposób nieprzemyślany, bo gorączkowy pewnie i niecierpiący zwłoki, poprosił naszą przystojną, holenderską znajomą o seks. Sprawę kary już przeszliśmy – przyjechał Mustafa, prawa ręka hasbenda, z gotowym, zanzibarskim (według niego) rozwiązaniem. Chłopcy usiedli przy stole, porozmawiali chwilę, użyli groźnych min, napisali list w hinduskim suahili z przeprosinami, ubolewaniem i obietnicą poprawy, Ismail się podpisał i już. Podjął się też obowiązkowego zasłaniania torsu koszulą, której często nie nosił. Na szczęście spodnie nosi zawsze. Oczywiście, hasbend spytał go, czy nadal chce u nas pracować i oczywiście, Ismail chciał. Bo gdzie miałby lepiej jak u nas? Mieszka w wygodnym murowanym domku, z żoną i dziećmi, zarabia dobre pieniądze, korzysta z wody i prądu (dzieląc się wodą z okolicznymi mieszkańcami, o czym wiemy i co akceptujemy), dostaje różne bonusy, w postaci ubrań, sprzętów domowych oraz zerowego oprocentowania w razie pożyczki z kieszeni hasbenda –

ciekawe,

jak więc to między nimi jest – teraz i wcześniej. z seksem i w ogóle. Przecież ona wie o Analuz (molestowanej przez Ismaila Holenderce), wie, że my wiemy i wie, że my wiemy, że ona wie. A życie toczy się dalej. Czasami boję jej się patrzeć w oczy (ma je zazwyczaj srogie, ale gdy tylko nasz wzrok się spotka – robią się radosne i otwarte), bo przecież dzielimy dość niefajną dla niej tajemnicę.

Podobno małżeństwo Salamy i małżeństwo moje można określić tym samym terminem – nuklearne. Obie też przy pomocy mężów prowadzimy nuklearne gospodarstwa – składające się tylko z rodziców i dzieci – które są przeciwieństwem gospodarstw wielopokoleniowych. w moim związku próba zdrady spotkałaby się z nuklearnym gniewem, a jak jest u niej?

Z artykułu Alicji Wrzesińskiej ( Kobieta Afryki Czarnej – dziedzictwo i dzisiejszość, w: Być kobietą w Oriencie, Warszawa 2001) dowiaduję się między innymi tego, co następuje.

W Afryce małżeństwo zawiera się najczęściej po uiszczeniu przez mężczyznę odpowiedniej „należności matrymonialnej” rodzinie wybranki, co jest warunkiem koniecznym zawarcia ślubu; dawniej płacono muszelkami, krową, kozą, cenną bronią, teraz jednak, szczególnie w miastach, rodzina panny młodej woli cash. Jak pisze Alicja Wrzesińska, należność „daje kobiecie pewność bycia poślubioną oraz poczucie osobistej wartości, nadaje mężczyźnie prawo ojcostwa, angażuje mocą umowy w sprawy związku małżeńskiego obie rodziny współmałżonków i gwarantuje stabilność pożycia małżeńskiego”. Ale czy rzeczywiście daje, angażuje i gwarantuje – pewnie różnie bywa.

„W niektórych plemionach, także w plemionach ludu Bakongo (…) kobieta rozmawiająca z mężem nie patrzy mu prosto w oczy, lecz stoi bokiem w pewnej odległości z nieco pochyloną głową”. Muszę koniecznie podpatrzeć Salamę – czasami słyszę, że rozmawiają z Ismailem, ale nie widziałam, j a k to robią. i poproszę Gosię (zanzibarską Polkę, która mówi w suahili), żeby posłuchała, czy Salama zwraca się do męża „wymieniając jego społeczną rolę”: Ojcze naszego Abu, Asi i Ojcze naszej Mu, a Ismail do Salamy: Matko naszego Abu…

W tradycyjnej Afryce pojedyncze małżeństwo wchodzi w większą kombinację małżeństw, zwaną dalej rozgałęzioną rodziną wielopokoleniową (zupełnie nie nuklearną). Dzięki temu świeżo poślubieni małżonkowie nie doznają szoku samotności, mają zastęp obrońców w razie nagłych ataków małżeńskich furii i nieodłącznie masę ludzi do obdarowywania. Jednym z podstawowych obowiązków Afrykańczyka jest podtrzymywanie więzi rodzinnych oraz dzielenie się z rodziną posiadanym majątkiem.

W afrykańskim małżeństwie istnieją dwa światy – kobiety i mężczyzny. żyją razem, w gromadzie, stadzie, w seksie – ale jest to niewielka część ich życia. Bo głównie i przeważnie są oddzielnie.

Nie ma gadek o poezji, lodach i kinie. Nie ma wymiany myśli, snów. Nie ma romantycznych wyjść do restauracji. Jest odzielne jedzenie. Mężczyźni jedzą „w odosobnieniu lub w towarzystwie starszego syna bądź innego mężczyzny”, kobiety z córkami i młodzszymi dziećmi. Oczywiście to kobiety gotują pożywienie i podają je mężom.

Dlaczego jedzą odzielnie? Otóż na przykład dlatego, że mężczyźni i kobiety muszą przestrzegać różnych żywieniowych rytuałów i mają szereg pokarmowych tabu przypisanych danej płci, co czyni ze wspólnych posiłków sztukę balansowania na linie: to je ona, a to je on i nie mogą się ani pomylić ani pomieszać. Albo jedzą oddzielnie dlatego, że podczas jedzenia zły duch z kobiety może łatwiej zaatakować mężczyznę, wyskakując z otwartych ust łykającej kęs niewiasty. Poza tym (jak twierdzi Alicja), „mężczyźni uważają, że czynność jedzenia nie jest estetyczna – winno się więc jadać w odosobnieniu”.

Mężczyzna w żadnym razie nie może mieć nic wspólnego z kuchnią. Jego żołądek (i życie) jest w całkowitej zależności od żony – karmicielki. Kobieta jako ta, która ma tajemnicze połączenia z Matką Ziemią (obie są symbolem płodności i sił życiowych), jest afrykańską delegatką do obsiewania i obsadzania pól, bo to z jej rąk plony będą najobfitsze. Także ogień i woda – podstawowe żywioły w życiu człowieka – znajdują się w domu afrykańskiej rodziny dzięki staraniom kobiety, która dźwiga chrust i wiadra (kanistry) wody z nierzadko odległych kęp buszu i dalekich strumieni. Inszallah.

Inny jest świat Afrykańczyka – często „zajmuje się sprawami natury publicznej”, wykorzystuje mięśnie do ciężkiej pracy fizycznej, w sezonie ścina drzewa, wypala suche trawy, żeby popiół z pożarów urzyźnił glebę pod zasiew, nosi towary na targu i w portach, rozładowuje transporty, łowi ryby, czasem poluje, ścina maczetą kokosy z wysokich palm…

O ile kobiety krzątają się bezustannie – Salama przygotowuje posiłki i pierze całymi dniami (wieczorami modli się na dywaniku ułożonym w kierunku Mekki) – znajdując chwilę rozrywki na targu, gdzie przy sprzedawaniu lub kupowaniu, gawędzą ze znajomymi – o tyle mężczyźni lubią sobie posiedzieć po skończonej (skończonej) pracy pod ulubionym drzewem – mangowcem, baobabem, neem. Albo na ławeczce pod meczetem. Wspólnie popalić lub pożuć tytoń i przedyskutować ważne idee. Ismail spędza godziny na samotnym rozmyślaniu. U naszych bram.

Afryka to wielki kontynent – inne zasady i prawa działają w różnych jej częściach. Należy o tym pamiętać: inaczej jest na muzułamńskim Zanzibarze, inaczej w połowie chrześcijańskiej Tanzanii, inaczej w Somalii i Dżibuti, gdzie 98 % dziewczyn jest wyrzezanych i inaczej w Ugandzie, gdzie kaleczy się ich 5 %. Inaczej na wsi i w mieście. Inaczej u matrylinearnych Bakongo czy matrylinearnych Goin z Burkina Faso. Ale miłość, a może po prostu małżeński biznes ze wstępnej miłości wynikający, w większości wypadków ściśle separuje żeńskie i męskie.

„W przeciwieństwie do cudzołóstwa popełnionego przez kobietę, które zawsze jest źle odbierane i rygorystycznie osądzane przez społeczność, pozamałżeńskie życie seksualne mężczyzny, jeśli nie jest tolerowane, to jest bardzo łagodnie osądzane tak przez opinię społeczną, jak i przez prawo zwyczajowe”.

Jako Europejka i bezpośrednia beneficjentka sufrażystek, emancypantek, a także stu fali feminizmu, mogę (mogę, mogę, mogę) jednym walnięciem drzwi wyrzucić niewiernego męża. Albo wylać mu pomidorówkę na łeb.

Co bynajmniej nie oznacza, że zdrada i upokorzenie mniej bolą wyemancypowaną Europejkę niż zakwefioną Jemenkę.

madrugada ew

madrugada.blox.pl

PS. Tak, wiem, zdrada żon też jest drzazgą w tyłku facetów.

 Dokument bez tytułu