Ewa z Zanzibaru: Nad rzeką Rufiji

afryka.org Czytelnia Afryka Inaczej Ewa z Zanzibaru: Nad rzeką Rufiji

Hipopotamy w rzece Rufiji rubasznie rechoczą, rżą i śmieją się (z zapowietrzeniem) co chwila. Podkręcane chrząknięcia i prychanie wypluwaną wodą budzą nas z lepkiej od potu drzemki w porze sjesty oraz ze snu w chłodzie świtu. Puszczanie powietrza, bąble pod wodą i gigantyczny plusk miesza się z warkotem diesla w sąsiednim campie, świdrowaniem cykad, cykaniem świerszczy, pląsaniem gerez w koronach drzew.

Głównym zajęciem hipopotamów (pod słońcem) jest nieruchomość w wodzie. Raz widziałam, jak stado wymknęło się w porze lunchu na nadrzeczną łączkę i pasło się jak krowy czy konie. Choć właściwie najbardziej przypominało gromadę Muminków. Idąc za skojarzeniem, czytałam synowi tego dnia na werandzie naszego namiotu na skarpie Rufiji “Opowiadania z Doliny Muminków”.

Hipopotamy to nasi najbliżsi sąsiedzi. Są wielce zajmujący – mimo że prawie się nie ruszają. Z rzeki wystają gdzie niegdzie obłe i śliskie płaty ich cielsk. Te zwierzęta są ewenementem faunistycznym. Przez nieruchomość hipolosu. Hiponieaktywność. Hipolenistwo. Hipozen. Całe dnie i całe noce tkwią (stoją? unoszą się? lewitują?) w jednym miejscu rzeki. Zbierają się w rodziny czy też stada i są.

*
Jest sucho i płonie dżungla po drugiej stronie. Drzewa szeleszczą i pękają jak wydmuszki, a ciemne paprochy zwęglonych liści niesie wiatr przez rzekę. Pożar brzmi jak tropikalny deszcz odbijający się o talerze palm.

*
Marihuana, znany afrodyzjak, uwalnia orgazmy. Powoduje mocne skurcze w środku.

*
Mój prostokąt desek między dachem a balustardą łowi gwiazdy (po tym, jak przepuścił zachód słońca). Człowiek stworzył i nazwał zwierciadło dla swojego świata – jest nim niebo nocą. Historie o gwiazdach i obrazy z gwiazd były pierwszym dziełem sztuki, jakie wyszło z głowy człowieka – myślałam w nieboskłonie.

*
Afryka oddaje głos nawet najmniejszym stworzeniom. Cykada na drzewie obok tnie ciszę jak piła maszynowa. A jest wielkości paznokcia dużego palca.

*
Upalne popołudnie na deskach werandy. Powietrze stoi, jak w niedzielę polskiego lipca. Rzeka Rufiji płynie jednostajnie do oceanu na lewo. Tylko tyle wiem o tym skrawku ziemi, na którym stoi weranda. Że jest w Tanzanii, nad rzeką, w olbrzymim parku pełnym dzikich zwierząt, do których strzelają biali rozrywkowi mężczyźni o owłosionych przedramionach, kwaśnych oddechach i śmierdzących pachach.

*
Lala salama. Dobrej nocy. Co wieczór po kolacji ten sam Masaj owinięty w czerwoną kraciastą chustę, z dziurawymi policzkami i dziurami w uszach, odprowadzał mnie i dzieci do namiotu. W jednej ręce niósł laskę, w drugiej latarkę. Pytał zawsze (wiedząc, że próbuję dukać w suahili): – Unakwenda kulala (idziesz spać?)? A ja odpowiadałam: – Ninakwenda kulala (idę spać). Ni na kwen da ku la la, powatarzałam z upodobaniem. Przed schodkami do namiotu Masaj mówił cicho: – Lala salama. I odchodził.

Generator prądu pracował z łomotem od 18 do 22. Tylko wtedy mieliśmy elektryczność. Poza rozstawionymi przed zmierzchem latarenkami, których żółty płomień oświetlał skromny kawałek mroku w słupku przy werandzie i na ścieżce, w obozie panowała ciemność. Przed świtem wygasłe latarenki zbierał człowiek.

*
Mbega Camp to dyskretnie chroniona klatka z ludźmi. Dookoła żyją dzikie zwierzęta i nie ma żartów. Po zachodzie słońca na ścieżce przy naszym (ostatnim) namiocie zajmowali miejsca na krzesłach trzej strażnicy. Tak czarni, że nie mogłam wyodrębnić ich sylwetek z bezkształtu nocy. Każdy z nich był wyposażony w broń.

Jak tylko zapadał wieczór, ni to szczur, ni to myszoskoczek penetrował naszą namiotową, schludną łazienkę. Rano znajdowaliśmy bobki w umywalce i nadgryzione mydło.

*
Słoń był dziś w nocy w pobliskiej wsi. Pożarł papaję ze stratowanego uprzednio drzewka rosnącego u bogu ducha winnej (boguduchawinnej?) kobieciny w przedostatniej zagrodzie Mloka. Bilans jest taki:

Krokodyle uśmiercają przez pożarcie około dwóch osób miesięcznie. Potrafią skakać do 3 metrów. Łatwym łupem są dla nich dzieci myjące się i pluszczące przy brzegu.

Dwa lata temu lwy zabiły i zjadły 18 ofiar na przestrzeni trzech miesięcy. Gustują w ludzkim mięsie, bo człowiek spożywa dużo soli i smakuje jak czips. Zwierzęta znaleziono i zastrzelono.

Słonie wedrą się na podwórko, które staranują, jeśli głodne poczują owoce. Zabiją w furii i strachu człowieka, jeśli stanie im na drodze. Spotkawszy słonia, trzeba zejść mu z oczu.

Hipopotamy współpracują czasami z krokodylami. Jeśli – nie wiedzieć czemu – wywrócą łódź lub czółno z ludźmi na pokładzie, krokodyle ucztują.

*
Kajtek zebrał 23 kapsle po piwie (kilimanjaro, safari), coca-coli, pepsi, fancie, mirindzie. Umył wedle nakazu matki i ma – w zależności od potrzeby chwili – klocki, puzzle, warcaby, autka.

W altano-świetlicy obdzierał liście małpiego figowca na pół, wzdłuż środkowego nerwu i twierdził, że wytwarza motylki, które puszczał do nieba.

Chce być młodym sprzedawcą jeżyn w przyszłości. Na motorze. Po moim trupie – mawiam – pozwolenie na motor dostaniesz dopiero po czterdziestce. jak dojrzejesz i opadną ci hormony szaleństwa.

Jako jedyny gość Mbega Camp siadywał przy wieczornym ognisku z Masajami i pracującymi w obozie Tanzańczykami, grzebiąc w ogniu patykiem, włócząc żar do moich stóp matki, wspominając ogniska z przyjaciółmi w naszym Lesie pod Posen. Zadawał mi przy tym pytania, które na pewno podszeptywały mu afrykańskie czarownice.

*
Najedzone lwy mają brzuchy w miękkiej skórce, pełne i okrągłe. Dyszą ciężko w ostrym słońcu, odpoczywając w odrobinie chłodu pod parasolem akacji. Spoglądają niewinne i znudzone na rozszarpane ciała ofiar (śniadań). Na czubkach akacji czekają sępy.

Z potężnego bawołu zostały tylko rogi z przedziałkiem, wywieszony do połowy ozór, otwarte, nabiegłe krwią oczy. kawałek tułowia i nogi. Z zebry – pysk, skóra i nogi.

Teraz rozumiem, jak głodny był ktoś, kto pierwszy powiedział: konia z kopytami (zjadlbym nawet). Po prostu nie jada się kończyn szybkobieżnych kopytnych.

Kajtek płakał i nie zniósł widoku martwego bawołu leżącego bez nadziei na wskrzeszenie przy małżeńskiej parze lwów. Nie chciał też patrzeć na oddzielone lwią łapą od świata żywych prążkowane badylki z kopytkami młodej zebry.

*
Długi pociąg ze słoni zaszedł nam drogę ostatniego popołudnia safari w Selous Game Reserve. Na zakończenie, na powrót, na szczęście.

Ostatni wagonik należał do małego słonika, łobuziaka stada. Marudził i ociągał się. Zamiast iść w szyku, dyscyplinie i przy matce, spoglądał na boki, kwiatki i motylki.

Ależ ofuknęła go słonica matka, ależ otrąbiła, ależ przywołała do porządku! Bura burej mamy jest jedną z ulubionych przypowieści naszego synka.

*
Żyrafy srają dwojako. Samce bobkami w kształcie walca. Samice bobkami w kształcie łezki.

*
Antylopy srają w gromadzie. Służy to oznakowaniu terenu oraz bezpieczeństwu. Zbierają się w kółko, pyski wystawiając na zewnątrz, żeby móc wypatrzeć drapieżnika. I nie dać się zaskoczyć.

*
Ebony, mpingo, heban. Wielkie, wspaniałe wyobrażenie o hebanie spotkało się z wypierdkowatym, cienkim drzewkiem w buszu.

*
Baobaby (mbuyu) dają schronienie duszom masajskich przodków. Chowają też ciała umarłych. Są skrzynką kontaktową ze światem duchów, legend i prawczorajów.

madrugada ew

 Dokument bez tytułu