Ewa z Zanzibaru: Mwaka Kogwe

afryka.org Czytelnia Poznaj Afrykę! Ewa z Zanzibaru: Mwaka Kogwe

W Makunduchi, gdzie ciągle żywa jest zaratustriańska tradycja pierwszych zanzibarskich osadników przybyłych na wyspę z irańskiego Shirazu, nadszedł nowy rok według kalendarza perskiego. Nie wiem, który i jaki (sześciotysięczny pięćset trzydziesty siódmy? trzysta dwudziesty czwarty? ryby? kraba? kokosa?). Ale cieszę się, że nadszedł. Bo ostatnie siedem miesięcy naszego powszechnie przyjętego dwutysięcznego dziewiątego roku chińskiej krowy było dla mnie dość do dupy.

*
Przed południem zabraliśmy dzieci i ruszyliśmy w najodleglejszy (licząc od Stone Town) zakątek wyspy, w którym skrywa się stara jak świat wioska Makunduchi. Jechaliśmy ponad godzinę, przy rekordowo niskiej temperaturze (23 stopnie Celsjusza!), w pochmurnej pogodzie, z kropelkami deszczu na szybie, wśród papajowych drzewek, sadów pomarańczowych i starych potężnych mangowców pamiętających czasy sułtańskich księżniczek, a także wśród gęsto ustawionych policjantów, którzy zatrzymywali nas z uśmiechem, zagadywali, pytali, czy jedziemy do Makunduchi na Mwaka Kogwe, my kiwaliśmy potakująco głowami, oni patrzyli w międzynarodowe prawo jazdy Hasbenda i życzyli nam dobrego dnia, zarówno na Mwaka Kogwa, jak i po Mwaka Kogwa oraz wgle zawsze have a nice day, you may go now.

*
Moc Mwaka Kogwa mogę porównać z mocą Kali Temple w Kalkucie, przy czym Kali jest bardziej krwiożercza, szokująca, tajemnicza.

Według tradycji dwóch braci z południowej części Makunduchi wyzywa do rytualnej walki dwóch braci z północnej części wioski. Walka ma służyć wypędzeniu shetani, złych demonów ze wsi, z domów, z ludzi. Ma też odstraszyć czające się u progu nowego roku konflikty, jak również zakończyć stare.

Dawniej do bicia mężczyźni używali kijów i maczug, po rewolucji w 1964 roku zastąpili je twardymi łodygami bananowców. Bitwa angażująca setki ludzi rozgrywa się na polu u stóp trzech wielkich baobabów, pomiędzy którymi strzelają w niebo wysokie palmy kokosowe. Uczestnicy walki są grubo ubrani, żeby chronić ciała przed razami, wielu z nich zakłada na głowy kaski. Kilku przebiera się w stroje kobiece (żeby zmylić przeciwnika?), paru maluje na czarno twarze. W walce niebezpośrednio biorą udział kobiety – biegają dookoła walczących, ubrane w najpiękniejsze kangi i śpiewają szybkie piosenki, zagrzewające mężczyzn do boju. Słuchając kobiet, mężczyźni piorą się nawzajem bez litości. Naprawdę, nie tak trochę na niby jak w Biskupinie.

Pod koniec bitwy, która momentami wygląda groźnie i czasami zbyt raptownie przemieszcza się w stronę gapiów (na szczęście Kajtek siedział bezpiecznie na drzewie), główny czarownik wioski przy pomocy wybranych ludzi buduje z gałęzi i liści palmowych małą chatynkę, wokół której gromadzi się tłum Zanzibarczyków. Wokół chatki pojawiają się roje kolorowych kobiet – znów biegają w kółko i śpiewają radośnie. Po kwadransie pieśni i korowodów czarownik wchodzi do chatki i w obecności dostojników ją podpala. Gdy liście zajmują się pomarańczowym płomieniem – wyskakuje ze środka i triumfalnie unika śmierci. Rytualne spalenie chatki i ocalone życie czarownika mają gwarantować mieszkańcom Makunduchi, że nikt w nowym roku nie spłonie w żadnym domu.

W chwili, gdy dogasa chatka czarownika, kończy się pierwsza, dzienna, część święta. Goście wsi Makunduchi (czyli my też) wracają, skąd przybyli, a wojownicy wraz z kobietami idą do domów coś zjeść, umyć się, przebrać, i – co najważniejsze – przygotować na kolejną, nocną, nie mniej wyczerpującą część święta, podczas której ziemia wyspy drży z rozkoszy po to, żeby za dziewięć miesięcy, w żyznej porze deszczowej, przyjąć na świat mnóstwo niepodobnych do nikogo noworodków.

*
To Hasbend zmusił mnie do obejrzenia Mwaka Kogwa. Mnie były w głowie tylko polskie wakacje, przyjaciele i rodzina – chciałam wracać do kraju zaraz, natychmiast i od razu po zakończeniu filmowego ZIFF, czyli na początku lipca. Ale Hasbend wściekał się, groził i tłumaczył: „To wyjątkowe święto i trzeba je koniecznie zobaczyć! Jeżdżę po Afryce od lat i dawno nie widziałem takiego ładunku emocji przy takiej dramaturgii! Mwaka Kogwa to autentyczna obrzędowość – nieodgrywana na pokaz dla turystów, ale szczera, lokalna, tubylcza! Musisz to zobaczyć! I Kajtek musi to zobaczyć!”.

Jak zwykle, Hasbend miał rację.

*
Szybko zrozumiałam, że rok na Zanzibarze, który właśnie zamykam (żeby otworzyć kolejny), zakręcił mi się w magicznej pętli dat: przyjechałam na wyspę w pierwszym dniu ramadanu, wyjeżdżam w pierwszym dniu nowego roku według kalendarza perskiego. Rzadkie poczucie skończonego, mocno wyżytego roku, sprawia, że wreszcie czuję się lekko i bezpiecznie. Jako kobieta desperacko potrzebująca mitu i sacrum szukam odpowiednich kawałków porozwalanych po świecie mitologii, żeby móc wreszcie uporządkować własną, wibrującą, poplątaną i ciemną jak sam środek dżungli. Za każdym razem, gdy wydaje mi się, że przetrzebiłam kolejną ścieżkę w mitologicznej gęstwinie, zapadam w oczekiwanie. Czekam na MOJE mądre decyzje i super okazje OD LOSU.

Czego sobie i Państwu życzę w nowym roku perskim.

madrugada ew

 Dokument bez tytułu