Ewa z Zanzibaru: Moja Afryka?

afryka.org Czytelnia Poznaj Afrykę! Ewa z Zanzibaru: Moja Afryka?

Najmocniejszym symbolem Afryki jest bęben. Ziemia i człowiek (jak ciało i rytm) stanowią w Afryce nierozerwalny związek, którego język można zrozumieć dopiero po opanowaniu kilku podstawowych dźwięków, jakie wydobywa z bębna ludzka ręka. Czucie rytmu ziemi i bicia serca pod własnymi palcami, które z mocą uderzają w obciągniętą skórą dżambę jest esencją Afryki. Jak również jest nią tańczące, rozkołysane, falujące ciało.

Długo bałam się tam pojechać. Sądziłam, że jestem zbyt słaba, że nie dam rady nosić białego koloru skóry – z całym jej plugawym i barbarzyńskim dziedzictwem, że nie będę umiała spojrzeć Afrykańczykom w oczy. Ten porażający wstyd za białych przodków i strach przed wyimaginowaną złością czarnoskórych braci i sióstr blokował mi drogę.

Pomyślałam jednak kiedyś (siedząc na tarasie hoteliku w Dharamsali, w Indiach, i patrząc na powoli zachodzące słońce), że mogłabym podróżować po Afryce jako matka. Z dzieckiem. Poczułam, że macierzyństwo (czyli bycie po innej stronie życia, jeśli dobrze to sformułowałam) da mi siłę na Afrykę. Jako matka nie wejdę w rolę kolejnej frikowej travelerki, która ogląda sobie widoczki i wioski, śpi w najtańszych hotelach, nurkuje i pstryka masę zdjęć, ale stanę się przewodniczką po świecie dla mojego dziecka. Pokażę mu kolebkę ludzkości. Zapoznam z Lucy. Zawiozę do Olduvai. Opowiem o ludziach tam żyjących. Wytropię najpiękniejsze zwierzęta w Serengeti. Nauczę zachwytu. Bo w Afryce się po prostu zachwyca. I czuje, że się wróciło do początku.

Tak to sobie wszystko wykoncypowałam. Ale – jak to zawsze w życiu bywa – droga sama mnie poniosła. I trafiłam do Afryki bez dziecka. Z tym, że … z dzieckiem wróciłam. Zaszłam w ciążę. Z przyszłym mężem.

Afryka jest Matką. Dodam, że dla mnie jest matką okropnie trudną. Nie mogę jej pojąć, nie mogę ogarnąć. Nie jestem w stanie dojść z nią do zgody. Mam wrażenie, że ciągle się przeciw niej buntuję. Jak wiecznie niedorosła córka – nastolatka.
Obserwuję ją, próbuję oswoić (a może poskromić…?). I ciągle jest dwojakość. Przyciąganie i odpychanie.

Kocham historię Karen Blixen (to jej ideę Afryki noszę w sercu, a zdanie: I had a farm in Africa wywołuje we mnie dreszcze, ilekroć je słyszę). Kocham Kapuścińskiego. Kocham rege i czarną muzykę. Czytam afrykańskie książki (Oyeyemi, Isegawa, Kibul, Achebe, Ngugi, Djebar…). Czytam afrykańską poezję (chwała i dzięki internetowym antykwariatom za „Antologię poezji afrykańskiej”!). Czytam polskich autorów piszących o Afryce (Albiński, Stanisławska, Szumańska, Żuławski {Mirosław}, Karpowicz, Kydryński, Sienkiewicz…). Oglądam afrykańskie filmy (co roku Afrykamera w poznańskim Rialto oraz obowiązkowe „wierne ogrodniki”, „nigdzie w afryce”, „pod osłoną nieba”, „tsotsi” itd.)

Napisałam pracę magisterską o Afryce Kapuścińskiego (z której wyszła książka). Poczęłam dziecko w Kenii. Mój biały, mazowiecko – wielkopolski, mąż kocha Afrykę całym sobą.

I co?

To, że ja nie wybierałam Afryki (bo ja chcę do Azji, do Indii). To ona od kilku lat trzyma mnie w garści. Zmusza do myślenia. Porównywania. Szukania siebie. Szukania korzeni. Własnego człowieczeństwa. Wyjścia z – jakże błędnego! – przeświadczenia, że Europa była i jest centrum świata.
Afryka (w magii swej ziemi) zmienia mi życie.
Piszę, że Afryka to ciało i rytm, serce i ziemia. Matka. A potem, że czytam, słucham, oglądam – o Afryce.
Zamiast czuć ją ciałem, tańcem, brzuchem, biodrem, stopą – czytam. Używam europejskiego języka, europejskich narzędzi, europejskiego klucza – jakim jest słowo. Zamiast walić w bęben w rytm własnego pulsującego serca, słucham Prince Far I i Horace Andy’ego. Zamiast pogodzić się z ziemią, uciekam do nieba. I oglądam piękne obrazki.
Dlatego mój związek z Afryką nie jest oczywisty.

Afryka to siedzenie w cieniu drzewa – bycie razem, gadanie, obgadywanie wszystkich spraw, wszystkich historii i czasów. To powolność w obliczu wielkiego słońca i poczucie przynależności do wielkiej rodziny.

O mojej Afryce od Kapusty

Czyli czego się od niego nauczyłam (nauczyliśmy) – bo Kapuściński dał nam chyba najszerszy obraz Czarnego Lądu:

– jak traktował ludzi na swej reporterskiej drodze,
– jak przyglądał się szczegółom, drobiazgom i życiu codziennemu zwykłych ludzi (to ich przecież historia dotyka najmocniej),
– jak pokazał polskiemu czytelnikowi, czym w Afryce jest czas i czym jest wioskowe życie w cieniu rozłożystego drzewa (to tu starcy opowiadają dawne historie, a dzieci uczą się tradycji),
– jak pokazał, że na wielkiej równinie Serengeti wciąż mamy do czynienia z namiastką raju – człowiek staje się w Afryce częścią natury i jest z nią nierozerwalnie spleciony…

Nauki Kapusty pobierają już całe pokolenia – całe rodziny uczą się świata (zwłaszcza świata biednego) i Afryki. Słyszę, że mówił do mnie, do nas:
człowieku, zatrzymaj się, zwróć swe oczy ku Afryce, stamtąd pochodzisz, tam bije twoje serce; usiądź w cieniu drzewa i pomyśl o tym, kim jesteś i co możesz zrobić, żeby świat był lepszy.
Kapuściński pokazał mi różnicę między naszym – pierwszym (materialnym, obudowanym rzeczami i gadżetami) światem pełnym złotem kapiącej kultury, renesansowej filozofii, Wolteriańskiej wolności, postmodernistycznych dywagacji a światem drugim i trzecim – gdzie życie toczy się równolegle, mocno, intensywnie i pięknie. Tylko, że biednie. Bez „wszędobylstwa rzeczy”. Jakość tego, co my mamy tu i co oni mają tam jest równej i wielkiej wartości. I moc tej jakości, jej niezwykłość, potencjał tkwi w tym, że jest inna.
O tym powinniśmy pamiętać – o tłumaczeniu siebie nawzajem, o wymianie myśli, uczuć, sztuki, religii. O dialogu kultur, który uprawiał Kapuściński.

Moje podróże

Z plecakiem pełnym lekkich i kolorowych sukienek, bez pośpiechu i według nieokreślonego precyzyjnie planu – tak jeździłam i tak chciałabym jeździć po świecie. Teraz (i przez kilkanaście najbliższych lat) jednak muszę dochować odpowiedzialności wobec synka, ustawiam więc czas, plan i plecak szczegółowiej. Organizuję bezpieczne i wygodne przystanie. Poza tym idę do przodu, zdobyłam zawód pilotki wycieczek, chciałabym pracować i uczyć się w odległych miejscach (co właśnie powoli mi się udaje, tfu, tfu), bo włóczęga jest słodka, ale tylko na pewnym etapie życie.
Żałuję, że nie jestem muzykiem, plastyczką, że nie wyrabiam żadnego rękodzieła – łatwiej byłoby wtedy komunikować się z ludźmi, których języków często nie znam. Słowo niestety bywa najtrudniejszą barierą do pokonania. Muzyka, obraz, dobra i pożyteczna praca rąk otwierają drzwi szerzej niż uprzejmy gest. Ale na szczęście, dzięki słowu – mogę pisać.

Nigdy nie podróżowałam dla celów innych niż ten jeden: ja sama. Ja wobec świata. Ja wobec duchowości. Ja wobec innych. Ja tu i ja tam. (To z pewnością różniło mnie od Kapuścińskiego, bo on jeździł w świat do pracy).

Jesienią tego roku wyjechałam z rodziną na rok (albo dłużej) do Afryki. Wielka Matka przygarnia nas dobrotliwie.
Myślę, że dzięki tej podróży (która jest życiem) będę mogła powiedzieć o Afryce o wiele więcej.
I moja Afryka stanie się wielką częścią świata.

madrugada ew

www.madrugada.blox.pl

 Dokument bez tytułu