Już dziś o godzinie 17.00 na stadionie w Luandzie wielki finał Pucharu Narodów Afryki. Na boisku zmierzą się dwie zupełnie różne drużyny, dwaj zupełnie inni trenerzy i dwa zupełnie inne pomysły na piłkę.
Ale tradycyjnie już zacznijmy od statystyk. Ghana to czterokrotny zwycięzca PNA, 3-krotny zdobywca srebrnego medalu, a na swoim koncie Czarne Gwiazdy mają także jeden brąz. Egipt to klasa sama dla siebie – 7 zwycięstw, tylko jedna porażka w finale i 3 brązowe medale. Jeśli chodzi o potyczki bezpośrednie, to Egipt wygrywał 7 razy, Ghana zaledwie 3-krotnie, a 6-krotnie padł wynik remisowy. Ale ostatnie zwycięstwo Czarnych Gwiazd miało miejsce ponad 10 lat temu. Trener Shehata stanie przed nie Alda wyzwaniem – może być pierwszym trenerem w historii, który zdobędzie trenerskiego klasycznego hattricka – 3 tytuły mistrzowskie w 3 lata pod rząd.
Jeśli chodzi o sam finał, to drużyny są w zgoła odmiennych nastrojach. Egipt jest żądny sukcesu – zwycięstwa jeszcze się Faraonom nie znudziły. Tym bardziej, że nie będą mieli okazji powalczyć na Mistrzostwach Świata. Nie wiadomo, czy w finale zdoła zagrać Moteab, który zmaga się z kontuzją. Na pewno nie zobaczymy Fathallaha, który pauzuje za kartki. Ale w drużynie Ghany lista absencji jest o wiele dłuższa i Ghana w takim właśnie niepełnym składzie gra od początku turnieju. Jednym z najmocniejszych punktów Czarnych Gwiazd będzie bez wątpienia Kingson – aktualnie jeden z najlepszych bramkarzy Afryki. Trener Shehata stworzył drużynę na lata – od kilku sezonów dzieli i rządzi w Afryce, a do stylu w jakim to robi daleko pretendentom z Afryki Zachodniej. Ghana pod przywództwem serbskiego trenera – Milovana Rajevaca – nie spisuje się już tak dobrze. Sam trener pyta przed finałem: „Co jest ważniejsze, piękna gra czy wynik?”. Wobec zapowiedzi trenera trudno spodziewać się, że Ghana zagra efektownie. Specjaliści twierdzą, że jeśli Czarne Gwiazdy stracą bramkę, nie będą w stanie się podnieść. Ale wiadomo, dopóki piłka w grze wszystko jest możliwe.
Łukasz Kalisz