„Wiesz, tutejsza prasa nazywa cię „Czarną Edith Piaf". Dreptanie Evory w kierunku czekającej już hotelowej windy ustaje. Odwraca się i patrzy na mnie nieufnie: „Dlaczego czarną Piaf", pyta? Zagryzam wargi ze złości. Ale palnęłam!
Ale Juliette, przyjaciółka, asystentka i tłumaczka wybucha śmiechem. „No bo jesteś czarna!" „No i bardzo dobrze , – odzyskuję oddech – bo największe pieśniarki w dziejach były czarne: Mahalia Jackson, Billie Holliday, Ella Fitzgerald, Cesaria Evora oczywiście i tak dalej." Twarz Cesarii się rozjaśnia. „A poza tym, – dodaję – najważniejsze gatunki muzyki , oj, jak to się mówi po portugalsku… rozrywkowej ( dzięki Juliette ) , wywodzą się z muzyki czarnych artystów, jazz, blues, a dzisiaj rap i…
Ale rap już Cesarii nie interesuje. Winda nowoczesnego hotelu w Rydze zatrzymuje się na ostatnim piętrze, na wprost restauracji. Piętnaście minut później zupa, której konsystencja zdecydowanie różni się od tej, jaką zamówiła bosonoga diwa po kilka łyżkach i zdecydowanym „não" zmienia miejsce pobytu i przypada mnie. „Chcesz?" „Jasne!".
Pod tym względem nic się nie zmieniło. W grafiku zajęć artystki podczas tournee nadal najważniejszym punktem, poza koncertem oczywiście, jest restauracja i menu. Ściśle określone w kontrakcie. A i tak zawsze trzeba coś ustalać i zmieniać, bo zupa zupie nierówna. Chciałam powiedzieć ryba, ale ryb poza Wyspami Zielonego Przylądka Cesaria nie jada: to kwestia smaku. No, wyjątek stanowią owoce morza.
Jeszcze walczę z zupą, a już pod nos podjeżdża mi połowa przystawek. To też się nie zmieniło. Czy zajrzy któryś z chłopców z zespołu, nieoczekiwany gość, czy dziennikarz, zawsze jest tak samo. "Nic nie zamówiłeś ? Jesteś głodny? Siadaj, dostaniesz połowę tego, co zamówiono dla mnie." „Na kawałku ziemi mojej babki rosły arbuzy, kukurydza, groszek. Kukurydzę obieraliśmy, suszyliśmy i chowaliśmy na gorsze czasy. Każdy z sąsiadów dostawał jakąś część. Myślę, że ten zwyczaj dzielenia się z innymi mam po babce, a potem po matce, która dawała jeść nawet tym, co to nie mieli grosza przy duszy."
Ryga. Mam sentyment do tego miasta. Sześć lat temu wparowałam zgoniona i zdenerwowana do holu innego ryskiego hotelu i wypatrywałam przyjścia gwiazdy z Cabo Verde. Nie liczyłam na wiele. Zjawiła się. Chodźmy coś zjeść, zdecydowała.
„Jest pani najlepsza na t y m świecie", wypaliłam w drodze do restauracji. To „na tym świecie " wynikało z mojego bardzo kulawego portugalskiego. Evora, oparta o ramię swego odkrywcy José da Silvy odwróciła się z filuternym błyskiem w oczach. „ Na t y m świecie? A na t a m t y m też?"
No tak, na tamtym świecie konkurencja jest rzeczywiście mocna. Ale czarnej Edith Piaf konkurencja niegroźna. W dzisiejszym skomercjalizowanym na wskroś świecie muzycznym jest wciąż fenomenem. Nie zmieniła ją ani sława, ani pieniądze, ani uwielbienie fanów. Nie musi pokazywać się na eleganckich przyjęciach, pokazywać zdrowego uzębienia i prężyć biustu do fotoreporterów, opowiadać w kolorówkach o rozpaczy po utracie przyjaciela i brać udziału w tańcach z gwiazdami. Nie musi robić nic, żeby zaistnieć w świadomości ludzi, którym nieobca jest muzyka. I tak ją kochają.
Obserwuję ją z piętra kopenhaskiego hotelu. Mam w ręce jej ciepły szalik, który zapomniała zabrać z pokoju; na zewnątrz leje i jest zimno, a za chwilę wyjeżdżamy na koncert w Amager Bio . Cesaria siedzi sobie sama, obok wyjścia, na drewnianym blacie przykrywającym kaloryfer, skromna i niepozorna. Tu nie wolno palić, więc ściska tylko w garści paczkę papierosów i z zaciekawieniem obserwuje ludzi.
Nikt nie zwraca na nią uwagi, może nawet jej nie rozpoznaje. Przypomina mi to pewne zdjęcie: francuski fotograf uchwycił ją stojącą na chodniku przed Olympią, przed jej pierwszym koncertem w słynnej paryskiej sali. „Patrzy w obiektyw pozornie bez emocji, bez odrobiny dumy na pokaz. Jest wzruszająca w swych wielkich, grubych sandałach na zmęczonych nogach, w zbyt krótkiej bluzce w stylu. Przeznaczenie, tak niesamowite, nie wciągnęło Cesarii w swe tryby. Pozostała sobą".
To prawda. Nic się nie zmieniło. Nadal chwilami jest wzruszająca, wręcz nieśmiała. Choć za chwilę przy wejściu pojawi się najnowszy model mercedesa i szofer, a za dwie godziny wypełniona po brzegi sala zafaluje i zawyje na jej widok, a po koncercie najbardziej zagorzali fani będą z uporem forsować wejście na zaplecze: może uda się zobaczyć afrykańską gwiazdę z bliska, zdobyć autograf czy nawet zrobić wspólne zdjęcie?
Ludzie nadal nie rozumieją, co Cesaria śpiewa, a mimo to, tak jak w stolicy Danii, niektórzy mają łzy w oczach, gdy rozlegają się pierwsze takty słynnego „Sodade". Wielka Piaf uległa namowom i w Ameryce zaśpiewała po angielsku. Ile stracił na tym duch paryskich ulic i emocje uwięzione w jej piosenkach, uwalniane dopiero w światłach jupiterów – trudno powiedzieć.
Cesarii to się nie zdarzyło. Nigdy nie zaśpiewała po angielsku. „Amerykanom narzuca swoją neutralność. Na tamtym rynku, szczególnie hermetycznym i niedostępnym, […] przebiła się, podobnie jak w Europie czy w Brazylii dzięki poczcie pantoflowej." W Rydze przed koncertem nie dostrzegłam ani jednego plakatu. A w kasach zazwyczaj nie ma też ani jednego biletu. Podobnie w wielu innych miastach Europy, Afryki czy Kanady.
W San Sebastian, podczas codziennej włóczęgi po mieście, natknęłam się wreszcie na jeden plakat. Pokusa była spora, ale jak niepostrzeżenie zdjąć olbrzymi plakat ze słupa w ruchliwym centrum stolicy Baskonii? Nie miałam pojęcia, czy to ujdzie mi na sucho. Pojawienie się patrolu straży miejskiej nie ułatwiało zadania. I nagle olśnienie: jakie to proste! Idę prosto do umundurowanej dziewczyny.
„Czy tu wolno zdejmować plakaty?" „Nie", dziewczyna jest wyraźnie zdumiona pytaniem. „A może jednak mogłabym , przyjechałam z Polski na koncert" . Dziewczyna patrzy pytająco na partnera. Ten z uśmiechem wzrusza ramionami. „Dobrze, tylko szybko, my popilnujemy." Świetnie! Kradnę plakat pod nadzorem miejskiej policji.
Gdy wieczorem opowiadam to Cesarii, milczy. Ale po koncercie, w garderobie, gdy wychodzi ostatni szczęśliwiec, któremu udało się dostać za kulisy, Cesaria pokazuje mi wiszący na ścianie plakat. „Zdejmuj – mówi – nikt nie widzi!"
„Porywająca, tajemnicza, bosonoga gwiazda". Tak organizatorzy reklamują czerwcowy koncert Cesarii w Warszawie. Zacznijmy od końca.
Bosonoga? Owszem, chociaż wchodząc na scenę zostawia za kulisami skórzane klapki, a na scenie zawsze leży dywanik. Nic dziwnego. Europejskie, i nie tylko, temperatury nie sprzyjają chodzeniu bez obuwia.
Tajemnicza? Owszem. Powiedziałbym więcej: całkowicie nieprzewidywalna w swych reakcjach. Niezwykle skomplikowana osobowość, niepokorna i niezależna. Jednocześnie zamknięta w sobie i niezwykle otwarta na innych ludzi.
Porywająca? „Odżegnując się od etykietki egzotycznej gwiazdy, jednocześnie wyraźnie kultywuje jej zewnętrzne atrybuty: nonszalancję, swobodę życia i odmienność." I paradoksalnie „nigdy nie okazuje publiczności, że ją kocha. Na scenie nigdy się nie odkrywa i odmawia bisów. Jej zachowanie balansuje na granicy chłodu i pozornego lekceważenia, którymi wciąż przykrywa nieśmiałość i jakąś nieporadność.
Więc kim jest ta kobieta o bosych stopach, która, tak prywatnie jak i na s
cenie, pozostaje sobą" i dlaczego tak fascynuje?
Nikt jeszcze nie odpowiedział przekonująco na to pytanie. Ale czy dziś ktokolwiek pyta, dlaczego Piaf była, jest i będzie wielka? Czarna Edith Piaf także…
Elżbieta