Przez 24 lata rządził Gwineą. Był żołnierzem, więc wojsko stanowiło fundament jego władzy. Wraz ze śmiercią Lansana Conte odchodzi kolejny afrykański lider, o którym raczej nic dobrego nie można powiedzieć.
Syn chłopa
Nikt nie wie, kiedy urodził się dokładnie. Był to najprawdopodobniej 1934 rok. Pochodził z muzułmańskiej rodziny. Ojciec był rolnikiem. Obaj należeli do mniejszości etnicznej Susu, której przedstawiciele stanowią 10 procent gwinejskiego społeczeństwa. Już jako przywódca Gwinei Conte będzie podkreślał swoje chłopskie pochodzenie. Przeszkodzi mu jedynie przynależność etniczna, bo najliczniejsze społeczności, Malinke i Fula, stracili swoją pozycję na rzecz prezydenckiego ludu Susu.
Nic nie zapowiadało jego późniejszej kariery polityka. Po szkole koranicznej, poszedł do szkoły podstawowej, aby na koniec trafić do szkoły wojskowej. Conte odbył szkolenie na Wybrzeżu Kości Słoniowej i w Senegalu, wtedy jeszcze były to kolonie francuskie. W 1955 roku został żołnierzem armii francuskiej. Dwa lata później znalazł się na froncie wojny o niepodległość Algierii, ale nie w szeregach Algierczyków, lecz Francuzów. Po zakończeniu swojej służby wrócił do Gwinei, która właśnie ogłaszała niepodległość (1958). Pod rządami Sekou Toure, Conte czekała dalsza kariera wojskowa, tyle, że w gwinejskiej armii. Najpierw został sierżantem, później, po ukończeniu kursu oficerskiego w stołecznym Conakry, podporucznikiem.
W mundurze i w cywilu
Conte piął się dalej po szczeblach wojskowych awansów. Wziął czynny udział w udaremnieniu próby obalenia prezydenta Toure, odpierając atak sił przeciwnych prezydentowi na stołeczne Conakry (1970), za co został kapitanem. Trzy lata później wspierał partyzantów walczących o wyzwolenie sąsiedniej Gwinei Bissau spod władzy Portugalczyków. W 1975 roku został oddelegowany do sztabu głównego gwinejskiej armii.
Jednak kariera wojskowa to było za mało. Conte chciał więcej i swój cel realizował konsekwentnie. W 1980 roku został wybrany do Zgromadzenia Narodowego. Wziął też udział w oficjalnej pielgrzymce rządzącej Gwineą partii, Parti Démocratique de Guinée-Rassemblement Démocratique Africain, do Mekki. Okopany na silnej pozycji czekał na swoją największą szansę.
Nadarzyła się ona już po 4 latach. W 1984 roku zmarł prezydent Toure. Władzę tymczasową miał sprawować dotychczasowy premier Louis Lansana Beavogui. Conte miał inny pomysł. Przeprowadził zamach stanu i sam objął rządy. Już na samym początku ogłosił, że Toure był złym przywódcą, łamiącym prawa człowieka. W geście pojednania uwolnił 250 więźniów politycznych, aresztowanych przez jego niedawnego mocodawcę. Wezwał też Gwinejczyków pozostających na wygnaniu do powrotu do ojczyzny.
Przez pierwsze sześć lat Conte rządził jako przewodniczący wojskowej junty. Dopiero w 1991 roku armia zrezygnowała z całkowitej kontroli władzy. W tym czasie doszło do jednej próby zamachu stanu. Conte bezwzględnie rozprawił się z niedoszłymi zamachowcami, wydając rozkaz rozstrzelania 100 uczestników przewrotu.
Prezydent
Zanim Conte i jego junta cofnęli zakaz działalności partii politycznych, Conte otrzymał generalską nominację. Gwinejczycy mogli też wypowiedzieć się w referendum, czy chcą nowej konstytucji, a co za tym idzie wielopartyjnych wyborów. Doszło do nich w 1993 roku. Conte, już jako kandydat Parti de l’Unité et du Progrès (PUP) zdobył 51,7 procent głosów dystansując swoich przeciwników. W ten sposób został prezydentem. Problem w tym, że opozycja i obserwatorzy odnotowali szereg nieprawidłowości, które pomogły Conte odnieść zwycięstwo. Sytuacja powtórzyła się w 1998 roku. Conte manipulacjami i fałszerstwem znów zapewnił sobie wygraną.
Jednocześnie Conte próbował przyciągnąć zagraniczne inwestycje. Przeprowadził dewaluację gwinejskiej waluty, ograniczył wydatki na rząd i administrację, przez co zyskał pozytywną opinię Międzynarodowego Funduszu Walutowego.
Już jako prezydent musiał poradzić sobie z pierwszym zamachem stanu. Doszło do niego w atmosferze buntu wojskowych, niezadowolonych ze swoich płac. Jak się później okazało żądania finansowe żołnierzy będą głównym źródłem niepokojów w armii, która pełniła rolę jedynej siły zdolnej do usunięcia Conte. Dlatego Conte za wszelką cenę starał się spełniać postulaty wojskowych. W końcu wcześniej był jednym z nich.
W gwinejskiej rzeczywistości demokracja stawała się tylko hasłem. W 2001 roku Conte zorganizował referendum, w którym 98,4 procent głosujących opowiedziało się za zniesieniem limitu kadencji dla prezydenta. Umożliwiło to mu ubieganie się o prezydencki fotel po raz trzeci. W 2003 roku znów wygrał Conte, bo kandydat opozycyjny zbojkotował wybory, uważając ich wynik za przesądzony na korzyść swojego rywala. Nie mylił się. Conte zdobył 95,3 procent głosów. Podczas uroczystości zaprzysiężenia obiecał walkę z korupcją. Rok później musiał odeprzeć kolejny zamach stanu. Zaraz po jego udaremnieniu oskarżył swoich wrogów, także tych z zagranicy, o przygotowanie przewrotu.
Oprócz zamachowców, Conte zaczął zmagać się z pogarszającym stanem zdrowia. Cierpiał na cukrzycę i choroby serca. Jego stan był tak ciężki, że został hospitalizowany najpierw w Maroko, potem w Szwajcarii. Kiedy nastąpiła lekka poprawa wrócił do Gwinei – wbrew przewidywaniom swoich rodaków czekających na jego śmierć – i zapowiedział, że będzie prezydentem do końca swojej siedmioletniej kadencji w 2010 roku, po czym odejdzie z urzędu. Zapowiedział też, że znajdzie właściwego kandydata na swojego następcę, „kochającego mocno” Gwineę.
Jednak w Gwinei Conte nadal kwitła korupcja, umieszczając ten kraj na drugim miejscu w rankingu najbardziej skorumpowanych państw świata, przygotowanym przez Transparency International. Gorzej było tylko na Haiti. Swoje zastrzeżenia zgłaszały też organizacje broniące praw człowieka. W Gwinei dochodził do ich częstego łamania.
Sytuacja Gwinei i jej mieszkańców stawała się coraz trudniejsza. W końcu wybuchło niezadowolenie społeczne. W całym kraju wybuchł strajk przeciwko rządom Conte. W odpowiedzi na demonstracje straż prezydencka i służby bezpieczeństwa zaczęły rozpędzać protestujących. Zginęło ponad 100 osób, co najmniej 300 zostało rannych.
Conte był jednak za słaby. Zgodził się zawrzeć porozumienie ze związkami zawodowymi. Na jego mocy miał być powołany nowy premier, który przejąłby kontrolę nad rządem. Został nim Eugene Camara, dotychczasowy minister stanu. Na tę nominację nie zgodziła się opozycja i doszło do wznowienia strajku. Po dwóch tygodniach Conte uległ presji strajkujących i premierem został Lansana Kouyate, kandydat zaproponowany przez związki zawodowe. Problem w tym, że prezydent nadal nie chciał rozstawać się z władzą i zaraz po nominowaniu Kouyate stwierdził, że to on, Conte, rządzi w Gwinei.
W styczniu 2008 roku Conte postanowił pokazać swoją siłę. Bez konsultacji z Kouyate odwołał ministra ds. komunikacji i rzecznika prasowego rządu, Justina Morela. Kouyate zaprotestował, a związki zawodowe znów zagroziły strajkiem – zresztą z tej groźby szybko się wycofały. Jednak Conte poszedł o krok dalej, dymisjonując w maju Kouyate.
Kouyate nie należał do najpopularniejszych polityków, więc jego dymisja nie pociągnęła za sobą protestów ulicy. Inną sprawą było niezadowolenie wojska. W 2007 roku żołnierze znów zażądali podwyżek. Conte nie miał wyboru i musiał spełnić i ten postulat. O zaległy rząd wojskowi upomnieli się ponownie w 2008 roku.
Przez ostatnie lata swoich rządów Conte nie był w stanie kontrolować sytuacji w Gwinei. Gospodarka pogrążała się w chaosie, pomimo bogatych złóż surowców mineralnych, w tym boksytów. Równie źle wyglądało wykorzystanie żyznych ziem Gwinei. Okazało się, że kraj, który mógłby sam stać się eksporterem żywności, musi ją importować. Winę za gospodarcze niedomagania ponosiła przede wszystkim wspomniana już korupcja.
Jedynym plusem, wynikającym z prezydentury Conte był fakt, że potrafił on utrzymać kraj w ryzach, pomimo wojen domowych w sąsiednich krajach, Liberii i Sierra Leone, a potem też na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Gwinea nie pogrążyła się w wieloletnim konflikcie.
W październiku 2008 roku Conte nie pojawił się na obchodach 50. rocznicy ogłoszenia niepodległości przez Gwineę. 22 grudnia tego samego roku zmarł, jak wieści oficjalny komunikat, po długiej chorobie. Wraz z nim skończyła się era kolejnego reżimu w Gwinei. Następnego dnia po śmierci prezydenta, grupa wojskowych ogłosiła rozwiązanie parlamentu i rządu, i przejęła władzę. Czyżby historia lubiła się powtarzać?