Bidonville po francusku to osiedle, z reguły na przedmieściach dużych miast, budowane z blaszanek i innych puszek konserwowych. Skład materiału budowalnego mówi nam już na wstępie o stanie portfela mieszkańców. Jest to biedak.
Bóg jakby o nim zapomniał. Mimo tego, Nadzieja rozgrzewa uliczki i jakaś tajemnicza radość życia gości u dzieci. Nie wiadomo skąd ta radość, gdy bieda jest wszechobecna. Bezczelnie się chełpi. Bidonville to własnie ten egzystencjalny kontrast. Życie tu balansuje między otaczającą beznadzieją i wewnetrzną siłą oporu ludzi. Osobliwa codzienność.
Turystom mówi się, by nie chodzili do takich miejsc, gdzie często rządzi przemoc. Trzeba rzeczywiście mieć pracowitego anioła stróża, by się tam zapuszczać. Każdy zna każdego przez to łatwo rozpoznać obcych. Nie trzeba mieć adresu, nazwy ulicy lub numeru domu (i tak brak), aby trafić do kogoś. Imię lub nazwisko wystarczą. Pod eskortą dzieciaków trafisz do własciwego wśród tysięcy domków. Afryka ma kłopoty z tą niezwykle malowniczą urbanizacją: dżungla w mieście. Wystarczy zbierać materiały (w końcu ktoś musi zagospodarować śmieci).
Pierwsze Światowe Forum Socjalne na terenie Afryki odbyło się w roku 2007 w Nairobi. Obrady rozpoczęły się w stołecznych bidonvillach pod nazwą Kibera. Nieprzypadkowo. Jest to nawiększe blaszane osiedle na wschodzie Afryki i doskonale obnaża trudności urbanistyczne kontynentu. Jest także pewną manifestacją, walką o prawa zwykłych ludzi do lokum. To miejsce jest mikrokosmosem biedy. Ziemia należy do państwa, więc ludzie zajmują wolną przestrzeń i budują. Koniec kropka. Nielegalnie? Tak może powie ktoś, kto ma pracę
Afryka subsaharyjska bije rekordy. Gołym okiem widać tę eksplozję demograficzną: Kair ma dziś ok. 12 milionów mieszkańców, za 20 lat będzie ich prawie 15,5 tak samo Lagos (16 milionów) i Kinszasa (17). Taki rozwój miast jest pewną tragedią, bo odbywa się na tle ogromnej biedy. Blaszane domki rosną jak grzyby po deszczu. Prawda, że mniej niż 15 % ludzi Afryki północnej żyje w takich prowizorkach, ale na południu od Sahary, aż ponad 60% mieszka w tych domkach. W pięciu krajach ten odsetek sięga 90 i więcej procent: Sudan, Republika Środkowej Afryki, Czad, Angola i Gwinea Bissau.
Życie w mieście to nadzieja na społeczny awans. Cały świat wie o tym. Ten fakt jest jednak grubo podkreślony w biedniejszych krajach. Lepsze zarobki (niestety gigantyczny procent ląduje w szarą, nieformalną strefę), lepszy dostęp do edukacji, szpitali i innych usług. Miasta rozwijają się nie tylko wewnętrznie, ale dodatkowo dzięki napływowi pracowników sezonowych. Kim są ci ostatni? Głównie wiejska młodzież, która szuka pracy pod koniec pory deszczowej, po żniwach. Tak powstaje budownictwo „przeżycia”. W różnych regionach globu ma inną nazwę: favela brazylijskie, slumsy, township w RPA, bidonville we francuskojęzycznej Afryce… Obraz jednak jest ten sam: brakuje kanalizacji, prądu, po deszczach woda stagnuje i wybuchają różne epidemie.
Samowolę budowlaną zna cała Afryka, bez wyjątku. Vijiji (wieśniak, mieszkaniec bidonville w suahili) walczy każdego dnia z biedą. Zanim świat poznał Obamę, oni już mówili (może po cichu): „yes, we can”.