W Kamerunie odbyły się wybory parlamentarne, które przypominały raczej wyborczą farsę niż uczciwe głosowanie. Dzieje się tak z winy kameruńskiego prezydenta Paula Biya – twierdzi opozycja. – On nie pozwoli odebrać sobie władzy.
Co więcej, tym razem chciał jeszcze bardziej wzmocnić swoje zaplecze parlamentarne. Dotychczas jego partia, Rassemblement démocratique du Peuple Camerounais, miała 149 ze 180 miejsc w parlamencie. Teraz zamierza poprawić ten wynik.
Według lidera opozycyjnego Front Social-Démocratique, Johna Fru Ndi, w czasie niedzielnych wyborów bardzo często dochodziło do naruszeń prawa wyborczego. Te same osoby głosowały kilka razy albo za nieobecnych wyborców. W niektórych miejscach odmawiano też wstępu do lokali wyborczych dla sympatyków opozycji.
Przekonanie o ukartowaniu głosowania sprawiło, że w wyborach wzięło udział 5 milionów wyborców – Kamerun ma 18 milionów mieszkańców. Podczas wyborów zabrakło też międzynarodowych obserwatorów i niezależnej komisji monitorującej głosowanie. Jej utworzenia odmówił Biya.
Biya rządzi już Kamerunem od 25 lat. W momencie oddawania swojego głosu stwierdził, że prowadzi kraj w dobrym kierunku, a demokratyzacja kraju to długi proces.
Opozycja nie ma złudzeń i nie czeka nawet na wyniki wyborcze. Wiadomo, że znowu wygrają ludzie prezydenta.
(lumi)