Berdyczów a sprawa Cabo Verde

afryka.org Czytelnia Poznaj Afrykę! Berdyczów a sprawa Cabo Verde

“[Pisać] każdy może, / trochę lepiej, lub trochę gorzej, / ale nie oto chodzi, / jak co komu wychodzi.”

Tak, wiem, w swej  genialnej interpretacji Jerzy Stuhr wyśpiewywał : „śpiewać każdy może..”, ale efekt czy to śpiewania czy pisania pozostaje czasami  ten sam, stąd ta parafraza.  No i dalej : „szczególnie jak mnie co wzruszy rzuca mnie się na uszy”.

To też prawda. Może nie zawsze na uszy, ale także na pióro, czy raczej na klawiaturę. Cóż takiego mnie się rzuciło i wzruszyło jednocześnie? Otóż bywały czasy, gdy na każdą nieścisłość czy wręcz głupotę, napisaną na temat Wysp Zielonego Przylądka czy Evory reagowałam mniej lub bardziej  nerwowo: pisałam, wyjaśniałam, przekonywałam.

Z efektami tych interwencji różnie bywało, zwłaszcza w mediach „papierowych”. Najczęściej było to pisanie na Berdyczów. Bo kto by się tam przejmował, że napisał coś nieprawdziwego czy głupiego. A sprostowanie? Przecież i tak nikt go nie przeczyta, prawda?

Wzorem dziennikarskiej odpowiedzialności za słowo był Pan Paweł Brodowski, który zamieścił sympatyczne i inteligentne  sprostowanie  informacji zamieszczonych we wcześniejszym numerze Jazz Forum. No, ale do tego trzeba mieć nie tylko ową świadomość wagi pisanego słowa, ale również klasę.

W swej korespondencyjnej donkiszoterii  zawsze liczyłam na dwa słowa odpowiedzi: ot, po prostu, no tak, przytrafiło nam się parę błędów, ale następnym razem… Wiadomo było  z góry, że tego następnego razu nie będzie, ale…

Dziś na tę walkę z wiatrakami o jakość informacji w ogóle nie mam czasu i coraz mniej ochoty, więc sama nie wiem, co mnie podkusiło, żeby napisać znowu. Chyba po prostu  “czasami człowiek musi, inaczej się udusi”.

Zaczęło się radośnie, gdy na empikowej półce natrafiłam na  październikowy  numer luksusowego  miesięcznika turystycznego Voyage ze zdjęciem z Cabo Verde na okładce. Moja radość była tym większa, że Wyspy wciąż niezmiernie rzadko goszczą na łamach polskiej prasy. W autobusie zabrałam się do  lektury artykułu, napisanego zapewne na zamówienie jednego z biur podróży, organizującego wyjazdy na CV. No i radości było już mniej. 

Artykuł jako taki w porządku, dobrze napisany, dobre zdjęcia. Więc w czym rzecz? Jak zawsze diabeł tkwi w szczegółach, a zbyt dużo informacji  zawartych w artykule zwyczajnie mija się z prawdą. Zdecydowanie mnie to „wzruszyło”, więc cóż było robić, zwłaszcza, że na podeszwach sandałów czułam jeszcze piasek kabowerdyjskiej  plaży?  Napisanie małego, grzecznego sprostowania wydało mi się koniecznością. 

Bo jak nie zareagować na wieść, że Cabo Verde nigdy nie było ważnym punktem na mapie świata? Owszem było, ale trzeba troszkę zgłębić jego historię.  Dalej. Według autora  poncz to grog z dodatkiem mleka (!), a kreolski ma status języka urzędowego Wysp. Nie ma, a sama kwestia owego statusu jest przedmiotem narodowej dyskusji. Mieszkańcy archipelagu ponoć nie uważają Evory za swą najlepszą artystkę, bo przecież mają u siebie  Ildo Lobo, Sarę Tavares czy Tito Parisa. Cabo Verde w artystów bogate, a Kabowerdyjczycy mają prawo ich oceniać jak chcą, tyle tylko że Lobo już nie żyje, a Tavares i Paris mieszkają od wielu lat lub od urodzenia w Portugalii. Autor nie wziął także pod uwagę  faktu, że narastające animozje między mieszkańcami Santiago i wysp Barlavento każą tym pierwszym deprecjonować wszystko, co zdaje im się być konkurencyjne dla stolicy.

Z artykułu dowiedziałam się także, po raz setny, że morna  jest “wariacją portugalskiego fado”, nacją najczęściej odwiedzającą archipelag są Francuzi, a   samoloty do Europy odlatują z wyspy Sal.

O mornie, która nie jest fado nie mam już zdrowia pisać, Francuzi są nie na początku, ale w ogonie listy nacji, które przyjeżdżają na Cabo Verde, a lotnisk międzynarodowych lada moment będzie już cztery. 

Według autora jedynym przewodnikiem po Cabo Verde jest angielski Bradt z 2006 roku. O przewodnikach  po archipelagu już pisałam, więc nie będę się powtarzać: powiem tylko, że tylko  na mojej półce stoi ich sześć. O  nieścisłych informacjach na temat połączeń lotniczych, otrzymywania wiz, hoteli itd. już  nie wspomnę.

Za to na koniec zostawiam informację najzabawniejszą: otóż Cesária Évora w ogóle nie zna portugalskiego! I jak to się ta Kreolka uchowała, no, no! Gdy w wywiadach padają pytania po portugalsku pieśniarka rzeczywiście odpowiada po kreolsku. Ale dopiero dzięki  artykułowi w Voyage wreszcie wiem dlaczego!

Wiem także dlaczego  mój mail do redakcji nie doczekał  się odpowiedzi. Wiem, ale nie powiem. A o savoir-vivrze, nie tyle w polskich mediach co na Cabo Verde – innym razem!

Elżbieta

 Dokument bez tytułu