afryka.org Czytelnia Afryka Inaczej Balonem do Zimbabwe

Rozmowa z Errolem Tapiwą Muzawazi, działaczem z Zimbabwe, który promuje Afrykę w Krakowie, rozmawia Jakub Ciećkiewicz.

– Errolu! W ciągu 8 lat pobytu w Krakowie zrobiłeś wiele żeby przybliżyć nam Afrykę: założyłeś koło naukowe, znane z organizacji egzotycznych festiwali, przygotowałeś międzynarodową konferencję na rzecz Afryki, czterokrotnie biłeś rekord Guinnessa w prowadzaniu najdłuższego wykładu świata, oczywiście o Afryce, a w ubiegłym roku, jako kierownik ekspedycji UJ, przemierzyłeś cały kontynent. Teraz piszesz książkę o…

– Piszę książkę. Nie jest to ani dzieło naukowe, ani reportaż z podróży, ale próba pokazania współczesnej Afryki oczyma pierwszego czarnego podróżnika.

– A więc polityka…

– Opowieść eklektyczna. Ale obalam w niej m.in. kolonialne stereotypy: że Afryka nie ma historii, że jest jednorodna, że ludzie żyją tam tylko w czasie teraźniejszym, nie myśląc w ogóle o przyszłości. Że systemy polityczne przeniesione na Czarny Ląd mogą funkcjonować tak samo dobrze, jak w Europie. Bo to, co znakomicie działa w Amsterdamie, nie sprawdza się w ogóle w Kumasi, w Ghanie. I jest z tym wielka bieda, ponieważ instytucje międzynarodowe, przygotowując mapę drogową dla Afryki wykorzystują… własne doświadczenia! Wzięte z… innego świata!

– Jak po wyprawie powitano Cię w ojczyźnie?

– Mówiąc szczerze, musiałem walczyć o uznanie. Zabiegać o to, żeby zrozumiano sens mojej ekspedycji. Afrykanie nie podróżują. Nie mają pieniędzy, interesów kulturowych, dróg – więc po co? Nie wiedzieli nawet, że przemierzając kontynent, musiałem zdobyć dwa razy więcej wiz i ponosić dwukrotnie wyższe opłaty, niż biały turysta. Bo u nas wciąż jeszcze panuje kolonializm…

– W końcu Cię jednak uznano?

– Zostałem gorąco przyjęty… po długiej walce.

– W Hotelu Nowotel organizujesz imprezę promującą wyjazdy do Zimbabwe. Powiedz, co jest najciekawszego w Twoim kraju?

– Zacznijmy od Wielkiego Zimbabwe, albo mówiąc inaczej „Kamiennego domu”, bo w języku shona słowo „dzemabwe” – oznacza „kamienie” a „dzimba” – „domy”. Jest to jeden z największych monumentów Afryki. Wspaniałe, dobrze zachowane średniowieczne miasto, którego mury zbudowano techniką bezzaprawową z miliona ogromnych, granitowych bloków. To nasz Wawel… symbol cywilizacji. Pień, z którego wyrasta nazwa i kultura kraju.

– Chyba nie Wawel, ale Eldorado! 720 hektarów! 25 tysięcy mieszkańców. Mury szerokie na 6 metrów i wysokie na 11…

– W XIV wieku istniało tam tajemnicze królestwo Mutapa skąd karawany, wypełnione złotem, wędrowały do potężnych, zdobionych pałacami, portów na wybrzeżu. I dalej statkami w świat… Odkrywca tych fantastycznych monumentów, stojących samotnie wśród natury – Carl Mauch, a potem inni europejscy uczeni, utrzymywali, że mieszkańcy Afryki nie potrafiliby sami wznieść takiego kompleksu – budowę naszych „piramid” przypisano więc… Chińczykom!

– Gdzieś czytałem, że tajemniczych ruin pilnują odziani w lamparcie skóry „duchowi strażnicy”.

– (Śmiech) Być może, ale sporo mieszkańców odległego o 30 kilometrów miasta Masvingo nie zwiedziło jeszcze Wielkiego Zimbabwe. Pytałem ich – jak to możliwe? Odpowiadali – wycieczka kosztuje 7 dolarów, a jaka z niej wyniknie korzyść? Nie odczuwali dumy z dokonań swoich przodków. Nie mieli świadomości historycznej.

– Największą atrakcją Zimbabwe są Wodospady Wiktorii. David Livingstone w roku 1885 zapisał w dzienniku: „Widok tak piękny, że muszą się w niego wpatrywać aniołowie w locie”.

– Wodospady uznano za jeden z siedmiu cudów natury i kiedy na nie patrzysz, doznajesz poczucia własnej nicości, rozpływasz się w tajemniczej, mistycznej mgle… A jeśli nie masz skłonności poetyckich – możesz uprawiać sport: przeżyć najdłuższy skok na bungy, przepłynąć pontonem gigantyczny kanion, albo latać nad rozlewiskiem samolotem.

– Mówiąc szczerze bardziej mnie pociąga magia.

– Ponad kaskadami unosi się dym. Okoliczne plemiona wierzą, że zamieszkały w nim duchy przodków, które błogosławią ludziom. Dlatego zawsze, kiedy poziom wody opada, gdy nie padają deszcze, nadchodzi czas głodu, mgła zanika i ludzie sądzą, że spadła na nich kara za złe uczynki.

– Wierzą w Ducha Natury.

– Uznają ścisły związek pomiędzy sobą, przyrodą i przodkami. Cokolwiek robią, zastanawiają się, jak by to ocenili ich dziadowie – więc zmarli mają realny wpływ na los żywych, a wodospady są dla nich mistycznym drogowskazem, informującym, czy postępują właściwie.

– Wciąż mają swoich wodzów?

– Kiedy pojedziesz na wieś, spotkasz króla miejscowości, który podlega królowi regionu, a ten z kolei jeszcze ważniejszemu – wodzowi plemienia. I choć po kolonizacji te tytuły odgrywają już tylko rolę symboli, kiedy umiera jeden król – ludzie wybierają nowego. Demokracja w starożytnej Afryce polegała na tym, że przyszły władca najpierw musiał zabiegać o wybór, a potem do końca panowania wykonywał polecenia Rady Starszych. A jeśli zdradzał skłonności despotyczne – nagle znikał. Ten sprawny, skuteczny system, został niestety zniszczony przez kolonizatorów, którzy wprowadzili własne rozwiązania.

– Pozostańmy przy kulturze plemion. Malijczycy wyrażają się w pieśniach, mieszkańcy Beninu w rzeźbie, a Wy?

– My wyrażamy swą kulturę w tańcu. To forma teatru, rytuału, potrzeba życia – coś specyficznego.

– A natura?

– Jesteśmy krajem 10 parków narodowych! W Hwange – naszym Serengeti – żyje największa ilość słoni na świecie. Teren chroniony ma wielkość Małopolski i trzeba poświęcić 3 dni, żeby go przemierzyć. Przyjeżdżasz na miejsce, dostajesz auto, mapę, nocami sypiasz po schroniskach. W drodze spotykasz słonie, lwy, żyrafy, lamparty, krokodyle… Fantastyczne!

– W restauracji dla turystów można zamówić taki obiad: wędzony krokodyl, mus z ryby tygrysiej, pieczone pędraki, struś w galarecie, gulasz z impali oraz stek z guźca.

– Niedawno jadłem mięso słonia, smakuje i wygląda jak wołowina, a ogon krokodyla – przypomina rybę…

– A sadza?

– To kasza manna, gotowana z mąką kukurydzianą – nasze ziemniaki.

– A gulasz z masłem orzechowym?

– O, to jest danie znakomite…

– W ostatnich latach Zimbabwe odwiedzało rocznie 200 tys. turystów z Afryki i 100 tys. z Europy. To niewiele. Przypomnijmy, że ludzie przestali przyjeżdżać do Waszego kraju po kryzysie roku 2000, gdy prezydent Robert Mugabe wygnał białych farmerów, doprowadzając gospodarkę do upadku. Jak jest teraz?

– Zimbabwe przeżyło jeden z największych kryzysów ekonomicznych, jakie mogą dotknąć państwo. Mieliśmy hiperinflację, w obiegu były banknoty po 100 milionów dolarów zimbabwskich. Dziś sytuacja się poprawia. 15 krajów zrzeszonych we wspólnocie południowoafrykańskiej SADC wymusiło dopuszczenie do władzy opozycji politycznej. Premierem kraju został Morgan Tsvangirai – związkowiec, działacz praw człowieka, lider Ruchu na Rzecz Demokratycznej Zmiany.

– Powstał układ: Jaruzelski – Mazowiecki?

– Trudna kohabitacja.

– A gospodarka?

– Przeszliśmy na dolary amerykańskie. Korzystamy z japońskich dotacji, humanitarnej pomocy Europy, a kupujemy wszystko w RPA. Ostatnio największym partnerem kraju stały się Chiny. Chińczycy mają u nas swoje sklepy, kafejki, wszędzie ich pełno. Codziennie odchodzi 5 samolotów do Beijing.

– Co pokażesz nam w Nowotelu?

– O godzinie 10. Miss Zimbabwe Tourism Rumbi Mudzengerere i z Miss Polski Agata Szewioła odlecą balonem do Harare. Potem będą slajdowiska, degustacja sadzy, mięsa i wina. 10 agencji turystycznych zachęci krakowian do podróży. Następnie proponuję koncert Stelli Chiweshe – najbardziej znanej gwiazdy mbira – naszego tradycyjnego instrumentu, która tworzy muzykę duchową i śpiewa transowo, pozostając pod wpływem przodków. Wieczorem przewiduję „dhindindi” – co w języku shona oznacza… imprezę (śmiech).

– Kiedy skończysz książkę?

– Pod koniec roku. Chcę ją promować podczas wielkiej panafrykańskiej ekspedycji. Wyruszamy 5 samochodami z Harare. Po drodze robimy relacje tv dla panafrykańskiego kanału RPA, organizujemy eventy, zachęcamy ludzi do łamania barier, pokazujemy Afrykę Afrykanom. A potem – kariera naukowa i powrót do ojczyzny.

ROZMAWIAŁ: JAKUB CIEĆKIEWICZ, „DZIENNIK POLSKI”

 Dokument bez tytułu