Jego wielbicielami są Manu Chao i prezydent Mali – malijski duet Amadou & Mariam to najciekawszy reprezentant globalnego popu. Koncertem w piątek 13 marca w Warszawie otworzył trzeci Francophonic Festival. DZIENNIK rozmawiał z Amadou Bagayoko.
Tytuł waszego nowego albumu “Welcome to Mali” brzmi trochę jak reklama agencji turystycznej…Amadou Bagayoko: To prawda, chcieliśmy tą płytą zaprosić wszystkich do przyjazdu do naszej ojczyzny. Właściwie zawsze w piosenkach opowiadaliśmy o naszych najbliższych, o miastach, w których mieszkamy – od Timbuktu po Bamako. Zależy nam bardzo na tym, żeby pokazać światu, jak bogata i różnorodna jest nasza kultura, jak wiele żyje tutaj grup etnicznych. Wiesz, tu nie ma tylko wojen i głodu.
Jasne, ale pod względem muzycznym wasza twórczość ma chyba coraz bardziej charakter globalny.Nic dziwnego, nad tym materiałem pracowaliśmy w Bamako, Dakarze, Londynie i w Paryżu. “Welcome to Mali” to najbardziej popowe dzieło w naszym dorobku. Chcemy nim dotrzeć do szerokiej grupy słuchaczy. Jeśli chodzi o samą muzykę, to wciąż używamy tradycyjnych instrumentów, jak kora, ngoni, ale pojawiają się też elementy rocka czy muzyki elektronicznej. Ale to łączenie stylów też ma swój sens – przecież cała kultura afrykańska rozwijała się przez lata pod wpływem kontaktów z Zachodem.
Pewnie dostrzegasz też rosnące zainteresowanie muzyką z Mali na świecie? Potrafisz wytłumaczyć fenomen Toumani Diabaté, Rokia Traoré czy zmarłego trzy lata temu Ali Farka Toure?Moim zdaniem słuchacze zachodni są w stanie dostrzec pewien wspólny element swojej i naszej muzyki – a jest nim blues. Jedni powiedzą, że blues narodził się w Afryce, inni, że w Stanach. Najważniejsze, że jest pewien punkt wspólny, sposób na porozumienia. Nie da się ukryć, że ja na przykład uczyłem się pierwszych gitarowych riffów z płyt Led Zeppelin. Ale nie starałem się nikogo naśladować, tylko wytworzyć własny styl przez pozostanie wiernym własnej tradycji. Dla mnie jest to rodzaj wzajemnej fascynacji, poszukiwania korzeni, które pozwala na łatwiejsze przyswojenie naszej muzyki, a nawet na współpracę.
No właśnie, a jak wam się współpracowało z Damonem Albarnem przy najnowszej płycie?Wiesz, z Damonem znamy się już od jakiegoś czasu. Osiem lat temu przyjechał do Mali, gdzie nagrywał z lokalnymi artystami “Mali Music”. Doskonale wie, o co chodzi w naszej muzyce, i zależy mu na jej promocji. W zeszłym roku zaprosił nas na trasę African Express, na której występowaliśmy z brytyjskimi rockmanami (Johnny Marr, grupa Hard-Fi – red.). Zaprosiliśmy go do wykonania dwóch piosenek, “C’est ne pas bon” i “Magosa”, a potem zaproponował nam dalszą współpracę. I tak przyjechał znów do nas, skomponował samemu utwór “Sabali” i wystąpił na płycie.
Wspominałeś przy okazji utwór “C’est ne pas bon” – to najbardziej rozpolitykowany utwór w waszym dorobku. Angażujecie się też w sprawy społeczne?Raczej śpiewamy o sprawach, które są dla nas ważne. Malijczycy żyją bardzo blisko w swoich wspólnotach, mamy pewne zasady, których staramy się przestrzegać i dużo rozmawiamy o tym, co jest dla nas ważne. Mam wrażenie, że w Europie ludzie pogodzili się już z tym, że politycy są skorumpowani i uprawiają demagogię. Natomiast my nie możemy wyrazić na to zgody. Dyktatura jest poważnym problemem w wielu afrykańskich krajach i chcemy o tym mówić, dzielić się ze słuchaczami i ich ostrzegać.
A w “Africa” razem z raperem K’naan nawołujecie do zjednoczenia waszego kontynentu. Czujecie się w pewnym sensie ambasadorami i rzecznikami Afryki?Tak, można nawet powiedzieć, że jesteśmy oficjalnie uważani za ambasadorów Afryki od czasu, kiedy dostaliśmy Victoires de la Musique w 2005 roku. To był dla nas ogromny zaszczyt, zostaliśmy zaakceptowani przez rodaków i doceniono nas na świecie. Cały czas mamy ogromne wsparcie ze strony naszego rządu, a na płycie składamy nawet podziękowania prezydentowi, który jest naszym wielkim fanem. Z głębi serca chcemy uświadamiać ludziom, jak wspaniała jest Afryka.
Rozmawiał Jacek Skolimowski, współpraca Stephan Włodarczyk