Przy okazji finału Champions League pomiędzy TP Mazembe, a Esperance Sportive de Tunis warto przypomnieć historię innej decydującej pucharowej rozgrywki na Czarnym Lądzie, w którą zaangażowany był trener z Górnego Śląska Erwin Wilczek.
Ten były świetny piłkarz wielkiego Górnika Zabrze z lat 60. jako piłkarz aż dziewięć razy zdobywał mistrzostwo Polski. Później wyjechał zagranicę, gdzie występował we francuskim klubie US Valenciennes. Po zakończeniu kariery został szkoleniowcem i w połowie lat 80. otrzymał niecodzienną ofertę pracy.
Z panem Wilczkiem, mieszkającym od lat we Francji, rozmawiałem przy okazji zbierania materiałów do książki „Afryka gola! Futbol i codzienność”.
Z książki „Afryka gola!. Futbol i codzienność”. Rozdział VIII.
– Kiedy się dowiedziałem, że jest oferta pracy w Gabonie, to nie miałem nawet pojęcia, gdzie to jest. Potem spędziłem w tym kraju siedem lat. To była prawdziwa przygoda życia – wspomina.
Erwin Wilczek pracował w klubie AS Sogara z miasta Port Gentil. Zdobył z nim trzy mistrzostwa kraju, dwa razy puchar, a w 1986 roku odniósł jeden z największych sukcesów w historii futbolu w Gabonie: awansował do afrykańskiego finału Pucharu Zdobywców Pucharów. Tu trenowana przez niego drużyna zmierzyła się z najbardziej utytułowanym obecnie klubowym zespołem Afryki egipskim Al-Ahly
– Pierwszy mecz przegraliśmy 0:3. W rewanżu u siebie do przerwy było 2:0 dla nas. Potem udało się jeszcze zdobyć trzeciego gola, ale sędzia go nie uznał. Dopatrzył się nie wiem czego, a kibice chcieli go zlinczować – opowiada.
Przed tym spotkaniem wydarzyła się niesamowita historia.
– Kiedy przyjechałem do Afryki, kompletnie nie miałem pojęcia o ich zwyczajach, tradycji. Wchodzę do szatni, a tu pałęta się nie wiadomo kto.Wysypuje na piłkarzy jakiś proszek i tylko przeszkadza mi w pracy. Powiedziałem mu, żeby się wynosił. Kolega z Francji wziął mnie jednak na bok i delikatnie wytłumaczył, że to „preparatoire psychologique”, tak go tam nazywali. Cały czas kręcił się blisko zespołu. Przed meczem z Egipcjanami w finale mówi, że będzie padać. Tylko się uśmiechnąłem, bo był taki upał, że nie szło wytrzymać, a na niebie żadnej chmury. Zresztą tam mecze zawsze graliśmy o godzinie 15.00, w największym słońcu. Na pięć minut przed rozpoczęciem lunęło. Ten deszcz nam pomógł – mówił Wilczek”.
Michał Zichlarz,
Afrykagola.pl