Afrykańskie przygody Marcina K., prezentera o aksamitnym głosie

afryka.org Kultura Książki Afrykańskie przygody Marcina K., prezentera o aksamitnym głosie

Polscy pisarze sporadycznie podejmują trud pisania o nieznanych krainach i ich mieszkańcach. Zdarzają się jednak i tacy, którzy podejmują wysiłek zderzenia się z problematyką nieco bardziej „egzotyczną”. Powstają wtedy książki, które są zapisem spotkania polskiej, czy szerzej mówiąc europejskiej rzeczywistości i kultury oraz rodzimego sposobu myślenia, z tym, co raczej Europejczykom odległe.

Co ciekawe o wiele rzadziej podejmują to wyzwanie pisarze uznawani za „profesjonalistów”, jak Manuela Gretkowska czy wciąż niezdetronizowany mistrz reportażu Ryszard Kapuściński. Do Afryki ciągnie pisarskich laików: Martyna Wojciechowska, Beata Pawlikowska, Wojciech Bobilewicz czy Marcin Kydryński zdecydowanie nie należą do czołówki najlepszych polskich piór. Jednakże to oni piszą o Afryce i przekazują czytelnikowi jej obraz. Warto sprawdzić, jaki on jest. Pomimo skracającego się dystansu pomiędzy kontynentami dla większości Polaków Afryka jest krajem obcym, niedostępnym, a przede wszystkim niezrozumiałym. Chciałabym pokazać na przykładzie kilku autorów, jak różne powstają teksty o Czarnym Lądzie. Ryszard Kapuściński wielokrotnie przestrzegał, iż trudno jest pisać o kontynencie Afrykańskim jak o jednej zhomogenizowanej całości, jednakże istnieją śmiałkowie, którzy odważyli się na próbę takiej generalizacji.

Zacznę od zapomnianej książki Marcina Kydryńskiego Chwila przed zmierzchem. Ukazała się ona w Wydawnictwie Prószyński & Ska w roku 1995, wznowiono ją w 1997. Jej bohaterem jest narrator, o imieniu Marcin, którego trudno nie skojarzyć z autorem – Marcinem Kydryńskim. Narrator czasem zdobywa się na autoironię, lecz moim zdaniem czyni to zdecydowanie za rzadko. Niestety przeważającej większości raczy swego odbiorcę banalnymi i grafomańskimi refleksjami. Co ciekawe, szukając informacji na temat tego dzieła w internecie natknęłam się na mnóstwo pozytywnych, wręcz euforycznych komentarzy. Zderzenie tego, co jest w tej książce napisane, z jej odbiorem było dla mnie na tyle szokujące, że postanowiłam przyjrzeć się Chwili przed zmierzchem uważniej.

Opowieść o Afryce, którą przedstawia Kydryński przesiąknięta jest rasizmem, seksizmem, a nawet pedofilią – przynajmniej według polskiego prawa. Chwila przed zmierzchem jest swego rodzaju „dokumentem” – pokazuje to, jak się o dalekich krajach i ich mieszkańcach pisało, zanim autorzy zaczeli swego rodzaju autocenzurę i nauczyli się politycznej poprawności, a przede wszystkim szacunku dla przedstawicieli Innych kultur. Kydryński napisał sprawozdanie z podróży po Afryce, opatrując ją swymi uwagami, komentarzami oraz przemyśleniami, których obecnie nikt nie śmiałby na głos wypowiedzieć, a tym bardziej napisać. Nie znaczy to jednak, że nikt podobnie do niego o Afryce nie myśli.

Popularny dziennikarz radiowy wybrał się w podróż wraz z Marcinem Mellerem, obecnie naczelnym redaktorem pisma dla panów. Świadomość tego faktu dodaje pikanterii lekturze owej „książeczki”. Narrator często podkreśla męskość kolegi, nie tylko portretując Mellera w stereotypowy sposób, ale przede wszystkim fotografując go jako dzikiego, nieokiełznanego samca alfa, co widać w dołączonym do książki materiale zdjęciowym. Do pewnego czasu w wyprawie udział brała także Olga Stanisławska, ale panowie rozstali się z dziennikarką, gdzieś w połowie drogi. Zapewne nie pasowała im ona do konwencji Camel Trophy. Nie są to bynajmniej moje przypuszczenia, ale szczere wyznania narratora w Chwili przed zmierzchem:

Dziś myślę, że obaj chcieliśmy sprowadzić Olgę, do roli płochego dziewczęcia towarzyszącego dwóm słynnym globtroterom. Uważaliśmy tę podróż za naszą wyłączną własność, chronioną prawem autorskim. Tymczasem Olga nie chciała tej roli. Przeciwnie od samego początku zaznaczała swoje równouprawnienie. Z czasem posuwała się nawet dalej. Mając łatwość nawiązywania kontaktów z ludźmi i swobodę we władaniu kilkoma językami, opowiadała spotkanym na drodze postaciom o naszej wyprawie, a chwilę potem już o swojej wyprawie – i tego nasza męska duma nie mogła znieść.[1]

Czytając kolejne rozdziały można odnieść wrażenie, iż faktycznie Stanisławska mogła nie pasować do założeń wyprawy. Przede wszystkim ze względu na swoją płeć. Skąd to przypuszczenie? Ponieważ w książce Kydryńskiego bardzo ważną rolę odgrywają kobiety, a przede wszystkim czarne kobiety. Chwila przed zmierzchem to opis podróży, gdzie nadzwyczaj mocno akcentuje się seksualny aspekt wyprawy. Niekiedy wręcz wydaje się, iż jest to dzieło zachwalające seksturystykę na kontynencie afrykańskim. Narrator często podkreśla piękno oraz seksapil mieszkanek Afryki, niezależnie od kraju, w którym się wraz z Mellerem znajdują. Narrator czasem wyobraża sobie z detalami byłe kochanki, a czasem skupia się na tym, co widzi dookoła siebie. Jego obserwacje są warte najwyższej uwagi:

Prawdę mówiąc od pierwszej mojej wyprawy do północnej Afryki mam pewną słabość do małych Arabek. „Czarodziejki”… – powiedział o nich Adam rano przy promie, kiedy dziewczynka może dwunastoletnia, z figlarnie opartą na biodrze reką patrzyła na niego z żarem, przed którym nie ma ucieczki. To dobre słowo, czarodziejki. W Dajr al-Madinie odnalazłem wśród oblepiających mnie dzieci takie śliczne małe zwierzątka. Miałem w portfelu kilka banknotów. Może trzy funty. W hotelu dwudziestopięciofuntówki. Je uszczęśliwia funt, nawet dwadzieścia pięć piastrów. Przychodziły mi do głowy myśli występne, że za dwudziestkę mógłbym taką pachnącą miodem, śniadą dziewczynkę wziąć do swojego hotelu i pieścić przez wiele godzin. Świństwo, ale potworną miałem na to wówczas ochotę.[2]

Kto ma chęć i czas może skonfrontować tę wypowiedź z książki wydanej z 1995 roku, z wywiadem z „Wysokich Obcasów” z 2007, gdzie autor Chwili przed zmierzchem boleje nad tym, iż nie ma córki.[3] W tym samym wywiadzie czytamy, iż dziennikarz Radiowej Trójki, czuje się onieśmielony kobiecym wdziękiem. Warto zestawić to wyznanie z kolejnym cytatem z jego książki:

Zawsze uważałem, że w pragnieniu białych mężczyzn, by posiąść czarne kobiety, jest pewna prawidłowość. Nie wydaje mi się jednak, by chodziło tu o tak lubiany przez seksuologów, jak i historyków motyw dominacji. Widzę tę siłę raczej jako atawizm. Jako sublimację żądzy spółkowania ze zwierzętami [4]. Tak czuł to również znakomity francuski artysta Jean Paul Goude [5]. Jego Murzynki na fotografiach komputerowych, to były klacze, to były zamknięte w klatkach drapieżniki. Czarne dziewczyny a Afryce są prawie zawsze dzikie. Jest to wynik wychowania w społeczeństwie zbudowanym na męskim przywódcy stada. Tak żyją lwy i goryle, tak żyją plemiona Czarnej Afryki. Ich dziewczęta mają wpisaną genetycznie nieufność. Są płochliwe jak małe antylopy, choć urodę dziedziczą po wielkich kotach. Nie nadają się do oswojenia. Mówią innym językiem nawet wtedy, kiedy używają tych samych co my słów. Najczęściej jednak nie mówią w obecności mężczyzn. Łaszą się. Albo polują, jak lwice. Takim polowaniem jest afrykańska prostytucja. Seks dla większości Afrykanek to jedyna radość życia. Używają go w sposób równie naturalny i spontaniczny jak zwierzęta. Jeśli nie pracują i nie kochają się – nuda je zabija. Często więc łączą te zajęcia. Ich prostytucja nie jest konsekwentna. Biorą pieniądze wtedy, kiedy ich potrzebują. Czasem proszą jedynie o śniadanie. Częstokroć proszą tylko o to, by je wziąć. A są nie do wyobrażenia piękne. Nie sądzę, by znalazł się zdrowy mężczyzna, który umie oprzeć się ich urokowi. Nie jest to bowiem wdzięk ludzki, do którego przywykliśmy, ale zwierzęcy. Te dziewczyny proszą, by je pokryć. Zaczynają wtedy pachnieć inaczej, nagle, jak rozkrojone owoce. Wszystko w nich gada o zbliżeniu, oczy, usta, dłonie. Wreszcie mówią wprost tak, jak formułowałby to kocie samice, gdyby potrafiły mówić. Takie dziewczyny spotykałem później w klubie Florida 2000 w Nairobi i na ulicach Mombasy, i wielokrotnie w Ugandzie. Uciekły ze swoich plemion do większych miast albo urodziły się już w miastach i chcą żyć w rytmie, w jakim pulsuje ich organizm. Może pragną odebrać sobie choć część tej rozkoszy, której pozbawia je istniejący na kontynencie od tysiącleci rytuał kobiecej inicjacji.[6]

Cóż, dziennikarz o aksamitnym głosie może i jest onieśmielony kobiecym wdziękiem, ale co innego, gdy panie same proszę się o to, by je pokryć. To zapewne pomaga przełamać nieśmiałość. Wspomniana wstydliwość może wzruszać, zwłaszcza piękne mieszkanki Afryki do tego stopnia, iż robią dla narratora wyjątek. Oto zapis kolejnego spotkania narratora z Afrykańską kobietą:

Ryszard Kapuściński zauważył, że w Afryce granica między prostytucją a używaniem rozkoszy seksu jest i właściwie niemożliwa do ustalenia. Pierwszy raz miałem się o tym przekonać w miasteczku Nanyuki, u podnóża Mount Kenya. Oto jak poznałem Marię. (…)

Zanim jednak narrator opowie więcej o swoim doświadczeniu, pozwala sobie na małą, „antropologiczną” dygresję na temat obrzezania kobiet w Afryce. Stopień generalizacji jakim operuje narrator zasługuje na najwyższą uwagę:

Obrońcy [obrzezania przyp. autorka] wskazywali na moc tysiącletniej tradycji i niezrozumiały zarówno dla nas, jak i pewnie dla większości lekarzy fakt, że dziewczyna może po tej operacji dać swemu mężczyźnie więcej rozkoszy. Niewiele osób troszczy się o rozkosz dziewcząt. Zawsze kiedy patrzyłem na nie, wydawało mi się, że urodziły się tylko po to, by przeżywać spełnienie. Żyją, aby je pieścić. Nigdy przedtem ani też nigdy potem nie widziałem kobiet tak pięknych jak Sudanki. Tymczasem Afrykanie nie ustają w twórczym zadawaniu cierpień swym kobietom. (…)Być może dlatego nosiłem w sercu szczególną czułość dla tych dziewcząt, które w Afryce zdecydowały się żyć tak, jak pragną. Mieć takich mężczyzn, jakich chcą, i wtedy, kiedy chcą. Jedną z tych kobiet była Maria. (…) Długo na nią patrzyłem myśląc, że chciałbym ją wypuścić z powrotem do lasu [7], bo tu, w wojskowym burdelu, nie ma dla niej miejsca. (…) Nie pamiętam już, który z nas zaproponował, aby z ospałego baru przenieść się do dyskoteki naprzeciwko, do Jambo House. Trwała tam orgia przypominająca znane z literatury czasy upadku cesarstwa rzymskiego. Znaleźliśmy miejsce na tarasie i z butelkami piwa w rękach rozmarzyliśmy się patrząc w nos, na równik.
– Jesteś piękny, żołnierzu. – powiedziała dziewczyna.
Nie wiem, czy to eurydcją i lektura Apolla z Bellac, czy też instynkt podpowiedział jej te słowa, które na każdym mężczyźnie zawsze robią wrażenie. Marcin odwrócił się i zamarł w niedowierzającym uśmiechu, stała bowiem przed nim jedna z najpiękniejszych dziewczyn, jakie widziano kiedykolwiek, i nie trzeba było aż dwóch mężczyzn, żeby to dostrzec. Wyglądała tak, jakby El Greco wyrzeźbił Naomi Campbell z hebanu. Długa i piękna. (…) W każdym europejskim kraju byłaby modelką zarabiającą więcej niż cała gospodarka Kenii. W Nanyuki była dziwką[8].

Kiedy przyjaciel narratora oddalił się z wraz z najpiękniejszą dziewczyną na świecie, sam narrator w końcu zwrócił uwagę tej, którą chciałby wypuścić do buszu:

Przyszła. Była zimna noc. Miała stanik w kolorze świeżej krwi i skórę prawie zupełnie czarną. (…) Jej pot miał smak piwa. (…) Gdy Maria wychodziła, spytałem ją: Czy jest coś, co mogę dla ciebie zrobić? – Wiedziałem, że teraz poprosi o pieniądze. Wszystkie to robiły. Tłumaczyły się zazwyczaj chorą matką albo namawiały na śniadanie.
Nic nie odpowiedziała.[9]

Okazuje się, iż mieszkanki Afryki, które trudnią się prostytucją są nie tylko nadzwyczaj, wręcz niewyobrażalnie piękne, ale mają jeszcze ten miły zwyczaj, iż łechtają ego białych turystów. Przywołany wcześniej Kapuściński oraz jego refleksja na temat seksu na Czarnym Lądzie posłużyła za usprawiedliwienie korzystania z prostytucji. Na szczęście narrator Chwili przed zmierzchem, podjął się trudu by scenę tę opisać i pokazać, jak trudno jest te dwie rzeczy według panów rozdzielić. Otóż narrator co prawda korzysta z usług prostytutki, ale nie czerpie ona z tego aktu korzyści majątkowej. Robi to jak wspomniał autor Hebanu „dla przyjemności”. A co może bardziej podbudować męskie ego, niż prostytutka, która nie chce zapłaty? Oczywiście scena opisana przez narratora ocieka kiczem, ale ukazuje wiele ważnych napięć. Potwierdza ona wcześniejsze przemyślenia narratora/autora, który zapewnia odbiorcę, iż mieszkanki Afryki niczego bardziej nie pragną niż oddać się białemu mężczyźnie, jeśli nawet nie za pieniądze, to chociaż dla przyjemności. W końcu same się o „to” proszą, są chętne i gotowe do spożycia, jak „rozkrojone owoce”. Nie pojawia się tutaj ani ślad refleksji nad przyczynami tego stanu. Ani narrator ani jego towarzysz nie zastanawiają się dlaczego te piękne dziewczęta oddają się białym mężczyznom, w zamian za pieniądze, które zapewne im pozwalają się utrzymać, a dla turystów są nic nie znaczącym wydatkiem.

Mam duży problem z czytaniem tego tekstu, którego „historyczność” może w każdym momencie stać się argumentem na rzecz jej autora – tak w końcu literatura przyswoiła sobie dzieła socrealizmu. W tym wypadku jednak byłoby to bardzo niepokojące zjawisko, ponieważ język tej książki przesycony jest powiązaniem seksizmu z rasizmem. Narrator wypowiada swoje sądy, ponieważ tak właśnie widzi świat, a język jakiego używa do jego opisu wydaje mu się neutralny i niewinny, wręcz transparentny. Opowiada o nim, w sposób, który dla niego i większości jego czytelników jest czymś naturalnym. Świadczą o tym euforyczne komentarze z pewnego forum:

Gorąco polecam książkę Marcina Kydryńskiego:”Chwila przed zmierzchem”; to opis podróży przez Afrykę – gorącą i piękną, groźną i niesamowitą. Opis budzący refleksję i chęć podróżowania, poznania tego co nieznane, zasmakowania przygody. A do tego napisana językiem łatwym i przyjemnym, pełna anegdot, skrząca humorem.Wspomnienie lata na przydługie jesienne wieczory.

Jeszcze jedna opinia internauty z tego samego źródła:

To książka niezwykła, niesamowita, napisana językiem lekkim, anegdotycznym i ciekawym. Przeczytałam ją już kilkakrotnie. Szukałam jej w internecie (inny egzemplarz, na prezent). Niestety nigdzie jej nie ma, w żadnym sklepie internetowym, nie spotkałam jej również w żadnym antykwariacie!! Chyba jest to już biały kruk.

Wydaje się, iż jest to przykład tego, jak teoria, w tym przypadku teoria postkolonialna czy cały nurt badań genderowych i feminizm, wyprzedza rzeczywistość. Dopóki się danej teorii nie pozna, niemożliwością jest spojrzenie na pewne kwestie w nowy sposób. Co ciekawe czas rzeczywisty, ten upływający nie gra tutaj roli. W przypadku Chwili przed zmierzchem czytelnicy, którym podobała się ta książka nie odczuwają deaktualizacji jej języka. To, jak pisze narrator jest dla nich czytelne, a przede wszystkim naturalne. Oni tak jak i on, wiedzą, że jest właśnie tak, jak pisze Kydryński. Teoria sobie, czytelnik sobie. Co więcej, gdy czytałam niektóre z przywołanych fragmentów znajomym, którzy mieli okazję zapoznać się z najnowszymi nurtami humanistyki, moje obiekcje, co do języka tej „książeczki” wydawały im się uzasadnione. Jednak z chwilą, gdy głosiłam „nowinę wg Marcina K.” w kręgach absolutnie nie związanych z humanistyką, a byli to mimo wszystko wykształceni ludzie, nie robiło to na nich najmniejszego wrażenia. Nie mieli „teoretycznych okularów”, które pozwoliłby im spojrzeć na to, co czytają w inny, może nieco bardziej krytyczny sposób. Jednakże właśnie te, wspomniane już przeze mnie teorie są w stanie zmienić to, co do tej pory uchodziło, za „normalne” i „jasne”. Na szczęście istnieje pewna część odbiorców, których taki idiom jednak szokuje i zmusza do myślenia nad własnym językiem.

Co ciekawe, nikt nie napisałby tak o Polkach, Niemkach, Francuzkach czy Brytyjkach, ale o „Murzynkach” nadal można pisać właśnie w taki uwłaczający godności sposób. Afryka jest pewną przestrzenią, w której „wolno więcej”, gdzie „można sobie pozwolić”. I mimo tego, że zapewne nikt tego głośno nie przyzna, ze względu na modną od kilku lat polityczną poprawność, Afryka jest dla niektórych spośród polskich pisarzy takim miejscem, gdzie można popuścić wodze fantazji, o którym można powiedzieć/napisać dosłownie „wszystko”. Ten nieznany kontynent, gdzie dociera niewielu wędrowców, kusi tych, którzy tam byli choćby przez trzy tygodnie [10], do tego by pisać trzystu stronicowe książki o Etiopii. Wydaje się, iż Afryka jest na tyle daleka, że nie można zweryfikować tez tych autorów [11]. Jest to nie tylko przestrzeń, o której można napisać „więcej”, ale także gdzie można doświadczyć „innej” erotyki, gdzie seks jest „bardziej” sexy, gdzie kobiety są chętne, wyuzdane i jeszcze piękniejsze. I o tym przede wszystkim mówi książka Kydryńskiego. Na koniec warto przywołać postać Romka, o której wspomina Kydryński. To właśnie ktoś taki, kto myśli, że w Afryce można o wiele więcej niż gdzie indziej:

Romek był prawdziwym mistrzem w sztuce czerpania z życia radości. Tu także wykazywał pełną nieodpowiedzialność. Opowiadał o swojej niedawnej wizycie w Mombasie, prawdziwym erotycznym raju, gdzie nie oparł się pustoszącej urodzie kenijskich dziewcząt. Wiedział, że już pięć lat wcześniej dziewięćdziesiąt procent kenijskich prostytutek było nosicielkami wirusa HIV. Pierwszej nocy w Nairobi nie musiał nas długa namawiać na wędrówkę po klubach i dyskotekach tego rozpustnego miasta. (…)
Nawet gdyby czarne dziewczyny nie oglądały się za każdym obcokrajowcem, i tak ich cnota skapitulowałaby ostatecznie przed Romkiem. (…) Jego prostolinijność zjednywała mu natychmiast serca wszystkich napotkanych osób, ze szczególnym uwzględnieniem Murzynek. Romek uśmiechał się do nich tym swoim blond uśmiechem i przyjaźnie zagadywał, tłumacząc nam to później na polski: „Cześć, jestem Romek. Czy chcesz się ze mną ruchać? Jeśli tak, to chodźmy.” Mówił to z wdziękiem, z jakim Eugeniusz Bodo zapraszałby damę na herbatę do cukierni Bliklego. (…) Tamtej nocy Romek zaprowadził nas do dyskoteki. Znał Nairobi i stwierdził, że sterani wielotygodniową wędrówką i erotyczną abstynencją, nie znajdziemy w tym mieście lepszej rozrywki niż relaks w klubie Florida 2000. Miał rację. Było wspaniale.[12]

Trudno o jakąś podsumowującą refleksję na temat „afrykańskiej” twórczości Kydryńskiego. W większości cytaty z jego książki mówią same za siebie, ponieważ, ich autor nie krępował się wymuszoną polityczną poprawnością, gdy powstawały. Same w sobie są pewnym dokumentem, który pokazuje jedną ważną rzecz: to, że brakuje nam języka do opisywania Inności. Posługujemy się słowami, czasem wręcz całymi kategoriami z języka kolonizatorów (Francja, Anglia), ponieważ my sami nie wiemy, jak pisać i mówić o Innych. To pokazuje wiele książek o Afryce napisanych przez polskich autorów, choć są i chlubne wyjątki. Wracając jednak do języka – Kydryński udowadnia, iż takiego nie posiadamy, a co gorsze, nie wiemy, jak go stworzyć. Mimo upływu czasu, książka Marcina Kydryńskiego pozostaje bardzo aktualna, co choćby potwierdza anegdota, którą zostawiłam na koniec tego tekstu.

W tym roku byłam na praktykach studenckich w szacownej instytucji zajmującej się promocją kultury, gdzie miałam okazję spotkać raczej mało znanego aktora. Przychodził on odwiedzać swego partnera, co nie było dla nikogo żądaną tajemnicą. Podczas jednej z wizyt, gdy wspólnie jedliśmy lunch, podzielił się z nami swoją obserwacją. Otóż ostatnio, gdy był w Warszawie, popijał piwo z kolegą na Chmielnej. Tak się złożyło, że obsługiwała ich czarnoskóra kelnerka, o której ów aktor, wyraził się tak: „Ale bym ją rżnął! Ruszała się tak, że bym ją pieprzył całą noc.” Cóż…opadła mi szczęka, zaskoczonemu partnerowi ów aktora również zrobiło się niesympatycznie, ale przede wszystkim powrócił do mnie tajemniczy uśmiech autora Chwili przed zmierzchem, który zdawał się triumfować swą aktualnością.

Katarzyna Barczyk

Przypisy:

[1] M. Kydryński, Chwila przed zmierzchem, Prószyński & Ska, Warszawa 1995, s. 40 – 41.
[2] M. Kydryński, Chwila przed zmierzchem, Warszawa 1997, s. 20.
[3] http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53581,4496205.html?as=2&startsz=x
[4] Podkreślenie autorki.
[5] Polecam link do zjdęć fotografa http://jezebel.com/5337618/why-photograph-a-black-woman-in-a-cage.
[6] Tamże, s. 109 – 110.
[7] Podkreślenie autorki.
[8] Tamże, s. 110 – 112.
[9] Tamże s. 113 – 114.
[10] Mowa tu o książce Wojciecha Bobilewicza “Trzy filiżanki Etiopii”, której chciałabym poświęcić odrębny tekst.
[11] Zaskakująco często jako argument w dyskusji na temat tego, jak pisze się o Afryce, wykorzystuje się chwyt z cyklu „Kto TAM nie był, nie może się w tej kwestii wypowiadać”. I tak autor omawianej książki, musi mieć rację, ponieważ był w Afryce.
Argument ten pochodzi oczywiście z nieco innej dyskusji, a mianowicie tej na temat obozów koncentracyjnych i Holocaustu.
[12] Tamże, s. 117.

 Dokument bez tytułu