Afrykańska wojna światowa

afryka.org Czytelnia Blog Mamadou Diouf Afrykańska wojna światowa

Przedwczoraj zaprzyjaźniona muzykująca rodzina z Częstochowy zaprosila mnie na koncert na rzecz Konga. Kościól Wszystkich Świętych w Warszawie był wypełniony po brzegi. Księża kwestowali, a wsród nich Kongijczyk. Okazało się po naszej rozmowie, że pochodzi ze stolicy północnego Kivu, Gomy.

Pierwszy raz miałem możność rozmawiać z mieszkańcem tego „piekielnego” regionu, gdzie wszystko się pali, gdzie człowiek bez kałasznikowa nie ma szans przeżycia. Miejsce, gdzie nie ma mężczyzn we wioskach, gdzie pojęcie „dziecko-zołnierz” nie jest żadną abstrakcją. Zadałem mu z bólem jedno pytanie: Dlaczego tak ogromny kraj jak Demokratyczna Republika Kongo (trzecie co do wielkości państwo na kontynencie po Sudanie i Algierii) daje się tak „maltretować” od lat.

Kiedy mówimy dziś Kongo, mamy na myśli dwie odrębności polityczne w Afryce Środkowej: Kongo (po prostu) ze stolicą Brazzaville oraz Demokratyczną Republikę Kongo (kiedyś Zair) ze stolicą w Kinszasie. Oba kraje dzieli potężna rzeka o nazwie Kongo. Jaka jest historia tego regionu? Poczatki sięgają VI wieku naszej ery, kiedy powtało królestwo Kuba (ta na Karaibach płaci tantiemy?). W drugiej połowie XIII wieku narodziło się królestwo Kongo, którego Ojcem był Nimi a Lukenie, znany też jako Ntinu Wene. Takie były początki Kongo-Dyna-Nza, federacji, która rozwinęła się między obecnym Gabonem a Angolą. Kongo to także kolonialne dziwactwo: jedyne terytorium, które było prywatną własnością, bo należało najpierw do króla Leopolda I. Dopiero po 1908 roku Kongo stało się kolonią belgijską.

Wracając do obecnych czasów i do konfliktu w północym Kivu, mój rozmówca powiedział że sytuacja jest bardzo skomplikowana, jak wszystkie zresztą konflikty na tle etnicznym w Afryce. Ale w Kivu sprawa jest naprawdę zagmatwana: po bogactwa naturalne sciagają potęgi (firmy) zagraniczne z ich demonami, co rodzi korupcję. Kiedyś (początek XX wieku) Belgowie i Niemcy utwierdzili (szukając sojuszników) Tutsi, że są „wyższymi”, więc lepszymi Afrykanami od Hutu i innych Bantu (teoria chamickiego pochodzenia Tutsi). Kiedy indziej, podążając za tanią siłą roboczą Belgowie „zapraszali” do Konga liczne grupy etniczne, które nie miały tam swoich korzeni. Dziś kraj liczy ponad 250 grup etnicznych! Taka mozaika to prawdziwy lont przy sprzecznych interesach.

Kto obecnie nosi broń? Trzy główne siły: byli rebelianci Hutu z wojny domowej (1994 roku) w Ruandzie (FDLR); były generał Laurent Nkunda z uzbrojonymi zwolennikami Tutsi oraz regularna armia Konga. Ta ostatnia nie panuje nad sytuacją, toteż i władza Kinszasy nie sięga już do tej części kraju.

Co robi świat? Prawie nic. Wojska ONZ-u (17 tys.) irytują miejscową ludność cywilną swoją biernością. Afganistan i Irak to nic przy tej skali przemocy w Kivu: gwałty na niewyobrażalną skalę, dzieci-żołnierze, pogromy, katastrofy humanitarne… Ilu jest uchodźców w własnym kraju? Ponad milion w samym północnym Kivu!

Europejska wojna toczyła się na początku tylko między państwami tego kontynentu. Nazwano ją od razu światową (nie lokalną czy kontynentalną), zanim USA przystąpiły do niej. Podobnie jest z wojną w Kongo. Nie jest domową, tylko światową. Nie było jeszcze konfliktu w Afryce z udziałem tylu krajów: Angola, Namibia, Zimbabwe, Burundi, Ruanda, Uganda, Czad, Kongo i nazwijmy to koalicja „Ciemnych Sił Koncernów Światowych”. Skąd wiadomo? Samo bogactwo kongijskiej ziemi jest tym magnesem, który od zawsze przyciągał Europejczyków, Amerykanów i innych. To i ogromna liczba ofiar w ludziach wystarczą, by nazwać ten konflikt „światowym”. W tym piekielnym rejonie świata cierpią ludzie. Chełpi się za to bezczelny egoizm, a na trybunach klaszczą niedojrzali politycy. Między nimi stoją bezduszne frakcje, milicje i pseudo-armie. Skąd pochodzi broń, która dociera do Konga? Na pewno nie wytłoczono na niej napisu „Made in Senegal-Botswana-Ethiopia”. Bóg jeden wie skąd…

Mamadou

 Dokument bez tytułu