Afryka widziana z peerelu (5): Ruark

afryka.org Czytelnia Afryka Inaczej Afryka widziana z peerelu (5): Ruark

„Jestem facet jak piekło, powiedziałem sobie. Jestem zabójca Simby, pan dżungli” – pisał o sobie Robert Chester Ruark, autor „Rogu myśliwego”, popularnego w okresie PRL reportażu myśliwskiego, zapisu safari śladami Ernesta Hemingwaya.

R.C. Ruark (1915-1965), z wykształcenia dziennikarz współpracujący z kilkoma gazetami amerykańskimi, w trakcie II wojny służył we flocie, uznanie przyniosły mu reportaże polityczne poświęcone dekolonizacji Afryki Wschodniej – „Something of Value” (1955), „Uhuru” (1962) oraz przetłumaczony na język polski i wydany w serii „Naokoło świata” „Róg myśliwego” („Horn of the Hunter”, 1952), zapis podróży na safari myśliwskie śladem Ernesta Hemingweya. Doświadczenia z trzymiesięcznego safari oraz z kolejnych wypraw do Afryki zostały sfilmowane w filmie „Africa Adventure” (1954) w reżyserii i w oparciu o scenariusz Ruarka.

W „Rogu Afryki” czytelnik znajduje obszerne, dość monotonne, naturalistyczne i realistyczne przedstawienie łowów na zwierzęta afrykańskiej sawanny. Kultura czasu wolnego po zakończeniu polowania ogranicza się do wieczorów przy ognisku, anegdot o literaturze (zamiast Hemingwayowskich refleksji literaturoznawczych pojawiają się krótkie „recenzje” kryminałów) oraz opisów spożywania szkockiej – „pogromcy trosk”[1] uczestnika safari.

Ciekawszą część narracji, której brak w prozie Hemingweya, stanowią opisy motywacji uczestników safari – analizy postaw europejskich zleceniodawców, profesjonalnych myśliwych, mieszkających na stałe w Afryce (których, wedle Ruarka, świat powoli przemija) oraz reakcje autochtonów biorących udział w łowach. O sobie Ruark pisał patetycznie jako o „myśliwym od urodzenia”: „Jestem myśliwym, powiedziałem sobie. Muszę być myśliwym, gdyż w przeciwnym razie nie znajdowałbym się tutaj, na krańcu nicości (…) Głęboko w trzewiach większości mężczyzn drzemie mimowolny odzew na róg myśliwski, jeżąc włosy na głowie, przyśpieszając puls, atawistyczna pamięć praojców (…) Polowanie jest proste. Zwierzęta są proste (…) Jestem facet jak piekło, powiedziałem sobie. Jestem zabójca Simby, pan dżungli (…) Zabicie czegoś, co niedługo i tak będzie martwe, ale jest tak piękne, że zapewni ci przyjemność na całe lata, jest rzeczą wspaniałą”[2]. Ruark starał się obalić mit białego myśliwego z hollywoodzkich filmów z Gregorym Peckiem i Stewardem Grangerem: „Strzela lwy z pistoletu i dla zabawy dusi węże i bawoły. Kiedy nie jest na safari, włóczy się po barach w Nairobi zerkając na dziewczęta i kręcąc w palcach olbrzymie naboje, które nosi w kieszonkach kurtki”[3].

Po uważnej lekturze wspomnień Ruarka odnosimy jednak wrażenie, że dziennikarzowi tylko pozornie udało się podważyć mit „białego łowcy”. W rzeczywistości wizja proponowana przez niego, kierowanie się „kodeksem łowcy-torreadora” i organizatora polowania niewiele różni się od stereotypu, z którym próbował walczyć. Heroizowani myśliwi to postacie, które: „nie strzelają, jeśli nie są do tego zmuszeni koniecznością, przy tym zabijanie przeważnie ich nie cieszy, ale z żalem uważają je za logiczne zakończenie pasjonującej przygody. Należą do najgorętszych zwolenników ochrony zwierząt (…) Nie mają życia rodzinnego (…) Piją za dużo, jak żeglarze po długim rejsie”[4]. Motywacje kierujące do wyboru zawodu porównanego do „Jazonów szukających Złotego Runa”[5], wedle Ruarka, koncentrują się na poszukiwaniu przygody oraz niechęci do życia w mieście, umiłowaniu otwartych przestrzeni. Przysłowiowym „Świętym Graalem” myśliwych były „sekretne rewiry dziewiczego kraju”[6] – „raj zwierząt” przestrzeń nieodkryta wcześniej przez innych łowców, gdzie zwierzęta – zwłaszcza mityczna antylopa kudu – nie znały broni palnej.

Niewielką część relacji stanowią charakterystyki Afrykańczyków, znacznie chętniej portretowane są kolejne obiekty łowów. Ruark, podobnie jak Hemingway, nie był zainteresowany zróżnicowaniem etnicznym, zwyczajami autochtonów. Opisy prowadzone są schematycznie, powielają generalizacje i stereotypy: „Tubylec afrykański, obojętne z jakiego szczepu, to na ogół poważny obywatel, rzadko mający ochotę na żarty i jeszcze rzadziej skłonny do śmiechu z otaczającego go życia (…) Naczelnik był to wspaniały typ, który jako oznakę władzy nosił biały hełm tropikalny i względnie czysta białą kurtkę mundurową (…) Byli bardzo czarni i szpetni, ale weseli (…)”[7].
Ruark odnosił się do tubylców z podejrzliwością połączoną z paternalizmem i surową życzliwością. Świadomie bądź intuicyjnie, odtwarzał kolonialne wyobrażenie „dobrego dzikusa” o pierwotnym umyśle[8]. W opisach członków wyprawy łowieckiej dostrzec można także pozostałości zasady semi direct rule, opartej na budowaniu niezgody między przedstawicielami różnych plemion. W doborze łowców mechanicznie odrzucał Somalijczyków i Masajów: „Nigdy nie spotkał Somalijczyka, któremu można by zaufać, który mówiłby prawdę i nie wsadził noża pod żebro w napadzie wściekłości. Nie lubił Masajów, gdyż byli zbyt dumni, za nerwowi, zbyt indywidualni i zanadto skłonni do pójścia sobie na cztery wiatry, kiedy im co strzeli do Glowy. Rasowy Masaj ciągle jest prawie nie tknięty przez cywilizację (…) Znasz tych Masajów. Prędzej sprzedaliby własna matkę niż krowę”[9].

Ruark nastawiony był sceptycznie wobec idei współczesnego oblicza safari – łowów z aparatem fotograficznym. Pisał: „Nigdy już nie wezmę udziału w czymś takim, gdzie najważniejszą rzeczą jest kamera, a broń służy tylko do odwalania brudnej roboty, żeby posprzątać po humanitarystach”[10]. Wedle niego, robienie zdjęć najczęściej wiązało się z… wywoływaniem niepotrzebnego niebezpieczeństwa. Bezpieczniej jechać do Afryki z naładowaną dubeltówką!

Błażej Popławski

Przypisy:
[1] R.C. Ruark, Róg myśliwego, Warszawa 1964, s. 8.
[2] Ibidem, s. 18-19, 59, 72.
[3] Ibidem, s. 61.
[4] Ibidem, s. 71.
[5] Ibidem, s. 72.
[6] Ibidem, s. 228.
[7] Ibidem, s. 102, 127, 214.
[8] Ibidem, s. 189.
[9] Ibidem, s. 136, 281.
[10] Ibidem, s. 213.

 Dokument bez tytułu