W tym roku, niespodziewanie dla większości rządów i analityków i po raz pierwszy od 30 lat, najbiedniejsze kraje świata, szczególnie te położone w Afryce oraz w Azji Środkowej i Południowo-Wschodniej, padły ofiarą poważnego kryzysu żywnościowego. W regionach, które najboleśniej odczuwają jego skutki, ceny podstawowych produktów spożywczych wzrosły w ciągu ostatniego roku co najmniej o połowę, a niejednokrotnie podwoiły lub potroiły się.
Spowodowało to wybuchy społecznego niezadowolenia na całym świecie, między innymi w Kamerunie, Wybrzeżu Kości Słoniowej, Burkina Faso, Senegalu, Gwinei, Egipcie, Mozambiku, Filipinach i Bangladeszu. Do najgwałtowniejszych zamieszek doszło w Haiti, gdzie w kwietniu tego roku protesty zmusiły rząd do podania się do dymisji.
Głosy specjalistów nie nastrajają optymistycznie. Tym razem nie chodzi o punktowy głód wywołany klęską żywiołową i nieudanymi zbiorami, ale o trwalszy niedostatek dotykający wiele krajów naraz i związany z ogólnoświatową sytuacją gospodarczą. Josette Sheeran, szefowa Światowego Programu Żywnościowego ONZ (WFP), nie ma złudzeń, że kryzys da się łatwo zażegnać. Mówi o cichym tsunami, które dramatycznie pogorszy sytuację życiową kilku miliardów ludzi na całym świecie: Dla klasy średniej oznacza to cięcia w wydatkch na opiekę medyczną. Dla tych, którzy żyją za 2 dolary dziennie – wyeliminowanie mięsa z jadłospisu i zabranie dzieci ze szkoły. Dla tych, którzy muszą się wyżywić za 1 dolara dziennie – brak mięsa i warzyw oraz konieczność jedzenia wyłącznie produktów zbożowych. Ci, którzy dysponują 50 centami dziennie znajdują się w obliczu zupełnej katastrofy. Jasne jest, że większość tych nędzarzy żyje w Afryce. A jak zauważa Ngozi Okonjo-Iweala z Banku Światowego, były minister finansów i spraw zagranicznych Nigerii, kryzys pojawił się w momencie, kiedy większość krajów afrykańskich zaczęła powoli wychodzić z zapaści ekonomicznej ostatnich dziesięcioleci i osiągnęła tempo rozwoju właściwe dla gospodarki światowej, tj. 4 – 5% rocznie. Teraz te osiągnięcia są poważnie zagrożone.
Czynników, które doprowadziły do tak gwałtownego wzrostu cen żywności jest wiele i zdają się one wzajemnie wzmacniać swoje działanie. Po pierwsze boom gospodarczy w Chinach i Indiach, najludniejszych państwach świata, które łącznie liczą 2 miliardy 400 milionów mieszkańców, powoduje zwiększenie popytu na surowce naturalne, a to z kolei podbija nieustannie ich wartość rynkową. Wraz z niewyobrażalnym jeszcze kilka lat temu wzrostem cen ropy naftowej, drożeją jej pochodne używane na wielką skalę w rolnictwie – benzyna i nawozy sztuczne. Jednocześnie, Chińczycy i Hindusi szybko bogacą się, zmieniają swój styl życia i nawyki żywnościowe. W ich diecie coraz częściej pojawiają się mięso i mleko. Wywołuje to wzrost cen nie tylko tych produktów, ale także zboża, którego zaczyna brakować na rynku, bo przeznaczane jest na paszę dla zwierząt. Wreszcie, kraje rozwinięte walnie przyczyniają się do zmniejszenia areału upraw zboża. Chcąc chociaż w części zamortyzować wzrost cen ropy naftowej, Unia Europejska i Stany Zjednoczone wspierają produkcję biopaliw, co skutkuje przeznaczaniem wielkich połaci ziemi rolnej na uprawę roślin przemysłowych. W rezultacie, żywności na rynku jest coraz mniej, jej ceny ciągle rosną i nic nie wskazuje na to, żeby w nabliższym czasie udało się ten trend odwrócić.
Wydawać by się mogło, że droga żywność to dobra wiadomość dla drobnych rolników i ich rodzin, którzy stanowią przecież większość mieszkańców obszarów najbardziej dotkniętych kryzysem. Jednak wieloletnia polityka rolna Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej oparta na dopłatach bezpośrednich do rodzimej produkcji sprawiła, że producenci z tych części świata, gdzie rolnictwo nie jest subwencjonowane, nie byli w stanie sprostać konkurencji. Dzisiaj większość państw afrykańskich importuje żywność z krajów rozwiniętych, a miejscowe uprawy są rozdrobnione, ekstensywne, technologicznie zacofane i mało produktywne, ponieważ nikomu nie opłacało się do tej pory w nie inwestować. Z drożyzny cieszą się więc wyłącznie właściciele nowoczesnych, dużych gospodarstw w Europie i Ameryce Północnej, a najbiedniejsi rolnicy w Afryce i Azji wyprzedają już teraz swoje narzędzia i zwierzęta domowe, żeby jakoś utrzymać się na powierzchni. Nawet proces powrotu do poziomu produkcji rolnej sprzed kryzysu będzie w ich przypadku wyjątkowo trudny.
Co można zrobić, żeby kryzys ten zatrzymać lub przynajmniej ograniczyć jego zasięg? Raczej niewiele. Jest oczywiste, że Chiny i Indie z dnia na dzień nie przestaną się rozwijać, a Unia Europejska i Stany Zjednoczone nie mają zamiaru zmieniać swojej polityki w zakresie dopłat bezpośrednich i wspierania produkcji biopaliw. Mamy więc do czynienia z głębokimi, strukturalnymi przemianami na rynku światowym, których nie sposób odwrócić. Rządy niektórych krajów dotkniętych kryzysem zniosły bariery celne na import produktów żywnościowych i zablokowały ich eksport, licząc na to, że chociaż w miastach – potencjalnych centrach społecznych niepokojów – uda się zatrzymać galopujące ceny. Jednak to posunięcie przyczyniło się tylko do pogorszenia sytuacji rolników oraz do dalszego wysysania żywności z rynków światowych, a więc do jeszcze większego wzrostu cen. Niewiele bardziej skuteczne wydaje się ściganie spekulantów, którzy bezwzględnie korzystają z cenowego szaleństwa. Podobnie, rozdawanie jedzenia, praktykowane w sytuacjach kryzysowych przez Światowy Program Żywnościowy, jest konieczne, ale nie może być jedyną formą pomocy międzynarodowej, ponieważ psuje lokalny rynek i, w rezultacie, może przynieść więcej złego niż dobrego. Zresztą sam WFP poważnie ucierpiał na skutek kryzysu i za te same pieniądze, co w zeszłym roku może teraz kupić 40% mniej żywności.
Kraje dotknięte kryzysem potrzebują dzisiaj, jak nigdy wcześniej, zastrzyku gotówki w postaci sprawnego i dostępnego dla wszystkich systemu kredytowego lub dopłat do produkcji rolnej, dostępu do wiedzy, technologii rolniczej i lepszych gatunków roślin uprawnych. Dopiero kiedy to dostaną, będą mogły zaadaptować się do nowych warunków globalnej ekonomii, skutecznie konkurować z innymi i czerpać korzyści z eksportu produktów spożywczych, co zrównoważy im w jakiejś mierze nieuchronny wzrost cen żywności.
Michał Świetlik z Niamey