Afryka na wakacje: Lamu

afryka.org Czytelnia Poznaj Afrykę! Afryka na wakacje: Lamu

Marzyliście kiedyś o wakacjach w raju? Oczywiście, dla każdego raj oznaczać może coś innego, ale…

Są pewne charakterystyczne cechy idealnego miejsca na spędzenie urlopu: słońce, niekończące się piaszczyste plaże, delikatny wiatr szeleszczący w palmowych liściach, ciepły, błękitny ocean, białe żagle drewnianych łodzi, soczyste ananasy i mango, ryby prosto z grilla, piękne tradycyjne stare miasto, śpiew muezinów o wschodzie i zachodzie słońca, spokój, bezpieczeństwo i uśmiechnięte twarze mieszkańców. A do tego kompletny brak wielopiętrowych hoteli i zorganizowanych grup turystów.

Takie właśnie jest Lamu – mała kenijska wyspa, położona na północnym wybrzeżu, tuż przed granicą z Somalią. Jednak warto ją odwiedzić nie tylko dla jej plaż – to miejsce o wielowiekowej tradycji, kolebka kultury Suahili, uznana przez UNESCO za światowe dziedzictwo kultury. W mieście królują wysokie, wybudowane z koralowca domy, niektóre liczące ponad 700 lat i tradycyjne niewielkie meczety. Na Lamu nie ma samochodów – po pierwsze uliczki są zbyt wąskie, po drugie nie byłoby dokąd pojechać – miasto dzieli od plaży półgodzinny spacer lub 15-minutowa podróż łodzią. Głównym środkiem transportu są więc osły, łodzie ..i oczywiście, ludzkie stopy.

Najlepiej przyjechać między listopadem a lutym – podczas kenijskiego lata. Wtedy woda w oceanie jest spokojna, przejrzysta i błękitna, niebo bezchmurne, ale też przyjeżdża najwięcej turystów. Oczywiście, nie ma co się martwić tłumami – „szczyt sezonu” trwa na Lamu tylko tydzień – między świętami a Nowym Rokiem. Wtedy, byś może, nie zawsze uda nam się wynająć najlepszy pokój, ale oczywiście znajdziemy dla siebie miejsce.

Ciekawie jest też na przełomie marca i kwietnia, kiedy na wyspie odbywa się tradycyjny festiwal Maulidi, czyli obchody urodzin Mahometa. Wtedy na Lamu przypływają setki pielgrzymów z całej wschodniej Afryki, żeby wziąć udział w procesjach i tańcach,. Niektórzy twierdzą, że to najlepszy moment, żeby odwiedzić wyspę i poczuć jej wielowiekową tradycję.

Wbrew pozorom, choć wyspa leży z dala od wydeptanych turystycznych szlaków, dotrzeć jest tam łatwo. W wersji dla bardziej wytrzymałych i ciekawych świata – autobusem z Mombasy (odjeżdżają codziennie o świcie, podróż trwa 8-10 godzin), a potem promem na Lamu. Dla leniwych i tych, którzy mają mało czasu – połączenie samolotem – codziennie lata tam lokalna linia Air Kenya, podróż z Nairobi do Lamu trwa około godzinę i kosztuje około 140 dolarów w jedną stronę.

Na początku warto zatrzymać się na kilka dni w mieście. Zamieszkać w jednym z tradycyjnych, starych domów, zająć pokój gdzieś na 2. lub 3. piętrze, gdzie przez okna będzie docierać wiatr znad oceanu, albo wręcz zamieszkać na dachu, i obserwować miasto z góry, wsłuchując się w jego głosy – szum fal, porykiwanie osłów, wieczorną pieśń dochodzącą z meczetów.

Potem, gdy już przemierzymy wąskie uliczki, poznamy każdy zakątek, odwiedzimy lokalne muzeum i targ i dowiemy się, jakiego koloru koty – których na Lamu jest zatrzęsienie – królują w naszej okolicy, warto przenieść się na Shellę – czyli do nieopodal położonej wioski, w której ostatecznie możemy oddać się plażowaniu i zabawom z oceanicznymi falami. Przy okazji zaznaczam – „plaża” w przypadku Lamu oznacza kilkanaście kilometrów białego piasku i wydm, nienaruszonych cywilizacją.

W samym mieście jest kilka pensjonatów w przystępnych cenach, urządzonych w tradycyjnych domach Suahili, tanie schronisko dla backpakerów i ze dwa ekskluzywne maleńkie butikowe hotele. Ja zatrzymałam się w Amu House – za ok. 20 dolarów za pokój z łazienką i śniadaniem – pięknie odrestaurowanym, 500-letnim domu, szczególnie godnym polecenia ze względu na wesołą obsługę i rewelacyjny dach, na którym można spać, gdy wyłączą prąd na wyspie i w pokoju przestaje działać wiatrak.

Jeśli chodzi o jedzenie – najlepszą knajpą w mieście jest położony przy samej przystani Bush Garden – prowadzony przez zażywnego oryginała, który podaje cudowne soki wyciskane ze świeżych owoców – w cenie za dolara za półlitrowy, zmrożony kufel – i świeże ryby: grillowane, w sosie curry i przerobione na pyszną zupę.

Na Shelli też jest kilka możliwości mieszkania – wybrańcy losu mają tu wakacyjne domy, ci mniej szczęśliwi mogą wynająć je na jakiś czas. Za tradycyjny dom z 3-4 sypialniami, meblami i obsługą trzeba zapłacić od 600 do 2000 dolarów za tydzień. Natomiast na chwilowych turystów czeka kilka pensjonatów z pokojami w cenach od 10 do 50 dolarów za noc, w zależności od standardu i długości pobytu. Na Shelli jest też jeden hotel, najlepszy na wyspie, słynny Peponi Hotel, w którego barze miał zwyczaj przesiadywać syn Ernesta Hemingwaya. Teraz jest to towarzyskie centrum plaży, wszyscy są zaproszeni do wypicia drinka – dewizowi turyści i lokalni, super przystojni młodzieńcy z plaży, z którymi najlepiej tutaj umówić się na lekcję windsurfingu, nocną wyprawę na ryby albo na romantyczny spacer po wydmach.

Uroki Lamu od lat doceniali wielcy, sławni i bogaci tego świata – już w latach siedemdziesiątych zaczęli przyjeżdżać tu pierwsi hipisi i artyści z Europy i Ameryki. Dzisiaj mają tu schowane przed światem wille europejscy książęta i artyści – nie widać ich, tylko czasem na plaży lądują malutkie awionetki. Na wyspie spotykają się więc miejscowi rybacy i żeglarze, plecakowicze, pielgrzymi i dyskretni bogacze. Ci, którym udało się tutaj dotrzeć, z reguły wracają albo, jeśli mają mniej szczęścia, do końca życia marzą o powrocie, wspominając swoje wakacje w raju…

maru

 Dokument bez tytułu