Afryka, kontynent pełen światła

afryka.org Kultura Książki Afryka, kontynent pełen światła

W Londynie rozpoczął się właśnie miesięczny festiwal Africa Utopia, celebrujący sztukę i kulturę Afryki – od Egiptu po RPA. Kuratorem festiwalu został malijski muzyk Baaba Maal, który otwarcie stwierdził: „W Afryce muzyka jest wydarzeniem towarzyskim, nie umownym. Grasz, a ludzie dają ci bydło, konie, ziemię. Chcę umieścić afrykańską wieś na scenie”.

Z jego inicjatywy w ramach festiwalu wystąpią znani artyści: Angélique Kidjo, Oumou Sangaré, Béla Fleck, Taj Mahal i mnóstwo innych artystów. Poeci czytać będą swe utwory, zorganizowano serię spotkań z pisarzami (m.in. z Nuruddinem Farahem czy imprezę poświęconą afrykańskiemu pisarstwu sci-fi). Tańce plemienia Xhosa przeplatać się będą z rwandyjskim hip-hopem. Poświęcono też sporo uwagi teatrowi i sztukom wizualnym. Jest co celebrować. O Afryce pisze się często w kontekście tragedii, jakie rozgrywają się na kontynencie. Tymczasem dobiegają też do nas pozytywne wieści: śmiertelność dzieci pomału maleje, wzrasta PKB w większości krajów, poprawiają się statystyki dotyczące analfabetyzmu. Maal, zapytany o to, co go w Afryce tak ekscytuje, powiedział, że wszystko. Najbardziej jednak podziwia kobiety – które nie dają sobie w kaszę dmuchać i z pozytywnym skutkiem angażują się w politykę (w rwandyjskich paniach polityk widzi godne przykłady do naśladowania wiele kobiet z innych krajów, nie tylko afrykańskich), a także młodzież, która kipi energią i entuzjazmem.

Zawsze jednak znajdą się ludzie o negatywnym zapatrywaniu, którzy będą widzieli szklankę w połowie pustą, a nie pełną. Na wczorajszym spotkaniu z pisarzami z Angoli, Ghany, Nigerii i USA (ale o korzeniach etiopskich) pewien mężczyzna z widowni, z bardzo silnym portugalskim akcentem wyparował: „Zupełnie nie rozumiem, co wy tu mówicie. Jestem ekonomistą, pracuję od 20 lat w Afryce, właśnie wróciłem z Angoli. Mówicie, że afrykańscy pisarze nie powinni pisać o biedzie, głodzie, AIDS… A przecież o Afryce nie da się nic dobrego powiedzieć! Tam jest bieda, głód, dramat!”. Perorowałby tak dalej, ale powstrzymał go prowadzący spotkanie, pisarz o ghańskich korzeniach, mieszkający w Londynie, Nii Ayikwei Parkes, próbując wyjaśnić mu spokojnym tonem, że nigdy nie zostało powiedziane, o czym afrykańscy pisarze nie powinni pisać. Mowa była o tym, że nie powinni czuć się zobligowani do pisania o negatywnych stronach kontynentu, a wolno im pisać, o czym tylko chcą. I ja wtrąciłam swoje trzy grosze, nie mogłam się powstrzymać od wyrażenia swego odmiennego od pana ekonomisty zdania, tak że po spotkaniu, gdy podchodziłam do Dinaw Mengestu, ten wykrzyknął z uśmiechem: „Podejdź tu, obrończyni Afryki!”.

José Eduardo Agualusa

Dinaw Mengestu (USA / Etiopia), José Eduardo Agualusa (Angola / Portugalia / Brazylia), Rotimi Babatunde (Nigeria) i Nii Ayiikwei Parkes (Ghana) spotkali się, by porozmawiać o tym, na ile bariery geograficzne stanowią jakąkolwiek przeszkodę w wyobraźni pisarza pochodzącego z Afryki. Największym dorobkiem może zdecydowanie cieszyć się Agualusa – poza wydaną także w Polsce powieścią „Żony mojego ojca” napisał kilka innych, spod jego pióra wyszły też zbiorki opowiadań, a także tomik z poezją; największym powodzeniem cieszy się jego powieść „The Book of Chameleons”. Mengestu jest autorem zaledwie dwóch powieści, „Children of the Revolution” (wydanej w USA pt. „The Beautiful Things that Heaven Bears”) oraz „How to Read the Air”, ale już zaliczony został przez „New Yorkera” do dwudziestu najbardziej obiecujących pisarzy przed czterdziestką w 2010 (znalazł się w bardzo ciekawym gronie, obok m.in. Tei Obreht, Yiyun Li, Chimamandy Ngozi Adichie i Joshuy Ferrisa). Parkes wydał dotychczas trzy tomiki poezji i jedną powieść, „Tail of the Blue Bird”. Babatunde to przy nich świeżynka, ale dobrze rokująca – w 2012 roku jego opowiadanie „Bombay’s Republic” o afrykańskich żołnierzach walczących w Birmie podczas II wojny światowej zdobyło nagrodę Caine Prize for African Fiction.

Parkes zaczął od anegdotki odnośnie stereotypów dotyczących ghanijskich migrantów w Afryce, ale i Londynie. Większość z nich na emigracji wykonuje jeden z trzech zawodów: są rybakami, nauczycielami (często w Nigerii) lub fryzjerami (szczególnie prawdziwe w Londynie). W wielkim skrócie wprowadził zgromadzoną publiczność w temat literatury afrykańskiej, mówiąc, jak to po zdobyciu niepodległości nastąpił wielki boom i nie nadążano z wydawaniem nowych książek pisanych przez afrykańskich autorów, głównie z francusko- i angielskojęzycznych regionów. Potem nastąpiło nasycenie rynku, wydawano mało, zaś w ostatnim dziesięcioleciu znów obserwuje się zwiększone zainteresowanie literaturą z kontynentu afrykańskiego. O ile jednak pisarze tworzący zaraz po odzyskaniu niepodległości skupiali sie na tematyce postkolonialnej, o tyle dziś już nie ma tego obciążenia historycznego, a przynajmniej nie widać go tak wyraźnie we współczesnej prozie. Dzisiejsi młodzi pisarze piszą o czym tylko dusza zapragnie.


Potwierdza to Dinaw Mengestu, który chyba najbardziej ze wszystkich obecnych pisarzy czuje się po prostu obywatelem świata. Wyjechał z Etiopii w roku 1980, gdy miał zaledwie dwa lata. Mieszkał w kilku różnych stanach USA, teraz mieszka w Paryżu. Twierdzi, że nie czuje się w najmniejszym stopniu ograniczony przez cokolwiek. Pisze, co mu serce podpowiada i dla niego naturalne jest łączenie afrykańskich korzeni z amerykańską tożsamością, która także nie jest monolitem kulturowym, a tyglem kultur i wartości. Agualusa także nie może wypowiadać się z perspektywy pisarza osadzonego w jednym środowisku, przemieszcza się bowiem między Angolą, Brazylią a Portugalią. Ograniczeniem dla niego mógłby być język portugalski, nie mówi najlepiej po angielsku, a po francusku wcale i siłą rzeczy jego uwaga zwrócona jest ku afrykańskim pisarzom piszącym po portugalsku. Nazwiskami ulubionych i cenionych pisarzy rzucano jak z rękawa: Mia Couto, Chris Abani, Tayeb Salih, Chinua Achebe to tylko kilka, które zdążyłam zanotować.


Wspominano o stereotypach krążących wokół Afryki i oczekiwaniach czytelników i wydawców. Wszyscy autorzy przyznali, że z początku mieli problemy z wydaniem swych dzieł, nie pisali bowiem ani w sposób romantyzujący kontynent ani też nie skupiali się na oczywistościach: wspomnianej już biedzie, wojnach itp. Odtrącali przyjęte klisze na bok i słuchali własnego głosu, ktory podpowiadał inne historie. Wszyscy przyznali też, że wielu wydawców oczekuje, iż pisarz o korzeniach afrykańskich będzie pisał o Afryce. Babatunde zauważył, że w samej Nigerii mówi się, że aby pisarz nigeryjski zyskał uznanie zachodnich czytelników musi pisać o stereotypach, że tego oczekują zachodni czytelnicy. Sam dodał, że dla niego myśl, że mógłby należeć do tej samej społeczności, co pisarze zachodni, jest niezmiernie śmiała – on wciąż jeszcze patrzy na swoją twórczość przez pryzmat afrykańskiego kontynentu. Agualusa zwrócił uwagę na jawną niesprawiedliwość – jeśli pisarz europejski pisze o Afryce, uważa się go za człowieka o szerokich horyzontach, otwartego, jeśli zaś Afrykanin pisze o Europie a bohaterem jego książki jest Europejczyk, nawet jego rodacy potrafią krytykować go, że dał się „skolonizować”. Poruszono zagadnienie autentyczności. Czy autentyczne jest tylko to, czego doświadczyło się osobiście? Mengestu twierdzi, że nic podobnego. Najważniejsze nie jest, o czym się pisze, ale jak. Pisanie ma być uczciwe, szczere, płynąć z serca. Ważniejsze od osobistego doświadczenia jest emocjonalne zaangażowanie, dlatego rdzenni Skandynawowie mogą, jego zdaniem, pisać o Afryce i być bardziej autentyczni niż pisarze pochodzący z Afryki właśnie przez szczerość ich zainteresowania i emocje, jakie towarzyszą powstawaniu książki. Mengestu wyraził też myśl, że czytelnicy są często piekielnie inteligentni, potrzebują świeżego spojrzenia, a nie steku banałów i choć on nie ma nic przeciwko czytaniu o tym, co się dobrze zna, sam pisze dla czytelnika bardziej wymagającego, który pragnie, by podać mu pewną historię przedstawiającą nowy punkt widzenia.

Dinaw Mengestu podpisujący dla mnie „How to Read the Air”

I znów jak bumerang powraca pytanie, o czym mają pisać pisarze z Afryki. W Europie czy Stanach Zjednoczonych czytelnicy i wydawcy poniekąd kształtują rynek. Powodzenie książek Agualusy czy Mengestu, uznanie krytyków dodaje im pewności siebie, potwierdza, że ich perspektywa czy sposób pisania znajdują odbiorców. W wielu krajach afrykańskich nie ma jednak wydawców, książki sprowadza się z zagranicy i czyta je jedynie najzamożniejsza elita. Agualusa napomknął, że jego powieści w Angoli kosztują nawet 100 dolarów, nikt nie może sobie na nie pozwolić. Nie można też uciec od faktu, że Angola, Nigeria, Ghana czy Etiopia to kraje rozwijające się, nie mające tak wyrobionej, sporej grupy czytelników jak kraje zachodnie. Brazylia podobno bardzo rozwinęła się ostatnio, o czym wspomniał Agualusa. Organizowanych jest wiele festiwali literackich, pojawiają się nowe księgarnie, ludzie zaczęli czytać literaturę afrykańską, co do niedawna było nie do pomyślenia. 


Jak wygląda kontakt czytelników w Afryce z pisarzami? – zapytał ktoś z publiczności. Babatunde dostrzega coraz większe znaczenie internetu, coraz więcej Nigeryjczyków ma dostęp do sieci i szuka informacji o rodzimych pisarzach, szuka sposobów na dotarcie do ich dzieł. Podobnie dzieje się w Ghanie, dodał Parkes, gdzie Twitter szturmem zdobył uznanie młodego pokolenia. Na Twiterze dyskutuje się z autorami, omawia (z konieczności zapewne w dużym skrócie) ich książki, wymienia opinie. Z braku autorytetów jeśli chodzi o krytykę literacką w wielu afrykańskich krajach i braku opiniotwórczej prasy młode pokolenia polegają na informacjach z internetu i recenzjach przekazywanych przez znajomych. 

Ktoś inny spytał o e-publishing, czy nie łatwiej wydawać w ten sposób. Znakomitą odpowiedź dał Mengestu. Jego zdaniem e-publishing to omijanie „strażników”, pilnujących jakości literatury. Nie sztuka wydać książkę w internecie, ale czy można wówczas liczyć na solidną redakcję i korektę? Każdemu szanującemu się pisarzowi powinno zależeć na poprawie jakości swego pisania, twierdzi. Bardzo ceni sobie krytykę specjalistów – wydawców i redaktorów i nawet za cenę łatwiejszego procesu publikacji nie chciałby stracić dostępu do rzetelnej redakcji. Pisarz zauważył, iż ostatnio zbyt dużą uwagę przywiązuje się do samego procesu wydania książki, a zbyt mało mówi się o jakości pisania – a to powinno znajdować się na pierwszym planie.

José Eduardo Agualusa podpisujący dla mnie książkę

Gdy podeszłam po spotkaniu do Agualusy poprosić go o autograf i stwierdziłam, jak bzdurny wydał mi się komentarz wspomnianego wyżej ekonomisty, który narzekał jeszcze, że artykuł o festiwalu w „Financial Times” zatytułowano „Bright Continent” (świetlany kontynent) zamiast, jego zdaniem bardziej odpowiedniego „Dark Continent” (ciemny kontynent), ten odparł z uśmiechem: „Znasz Ryszarda Kapuścińskiego?”. Odparłam, że oczywiście, jestem w końcu Polką. „No więc gdy kiedyś jakiś dziennikarz spytał Kapuścińskiego, co najbardziej zauroczyło go w Afryce, Kapuściński odparł: „Światło!””. Spodziewam się, że o wielu jeszcze jasnych stronach kontynentu afrykańskiego usłyszymy w ciągu nadchodzących lat.

Kamila Kunda

Autorka prowadzi blog Chihiro o świecie.

 Dokument bez tytułu