Afryka „beztrenerska”

afryka.org Wiadomości Sport Afryka „beztrenerska”

Afryka właśnie przechodzi kolejny kryzys wiary w siebie. Tym razem sprawa dotyczy rzeczy teoretycznie prozaicznej, bo chodzi tu o zwykłą piłkę nożną. Z perspektywy jednak kontynentu oszalałego na punkcie tego sportu kwestia dotyczy czegoś znacznie ważniejszego – chodzi o próbę odzyskania dumy. Afryka pozostaje pariasem w tak wielu dziedzinach – wyrzutkiem globalnej polityki oraz niechcianym bądź też bezlitośnie wykorzystywanym elementem światowej układanki gospodarczej.

Jedynie w światowym sporcie nawet niedofinansowani sportowcy są w stanie rywalizować z najlepszymi, a w niektórych dziedzinach wręcz zdominowali konkurencję (szczególnie mowa tu o biegach długodystansowych). Nie ulega wątpliwości, że te wyniki podnoszą na duchu. Nawet czarni Południowoafrykańczycy są dumni z tego, że są dwukrotnymi Mistrzami Świata w rugby (choć jest to sport białych), a rugbiści kolorowi jak Bryan Habana to absolutna czołówka światowa (odpowiednik Messiego w tej konkurencji). Jednakże cały świat żyje piłką nożną, a Afryka wręcz oddycha tym sportem.

Tym samym obecne niespełnione nadzieje prawie wszystkich drużyn afrykańskich na Mundialu w RPA (za wyjątkiem jak na razie Ghany) to bolesny cios dla ducha wielu afrykańskich fanów. Oczywiście zbyt wcześnie na popadnięcie w totalny pesymizm, bo przykładowo Ghana czy Nigeria mają niezłe szanse awansowania nawet do półfinału (po drodze mogą mieć szczęście, gdyż wygląda na to, że ominą drużyny z czołówki światowej), jednakże jak dotychczas żadna z drużyn afrykańskich nie pokazała piłki wielkiej. Najbliżej temu była Ghana, których gra w destrukcji, utrzymaniu i odbiorze piłki, szczególnie w pierwszym meczu z Serbią, była na poziomie absolutnej światowej czołówki.

Tym niemniej pytania o przyczyny tak mizernych mistrzostw afrykańskich zaczynają krążyć na forach i w mediach afrykańskich. Wiele jest oczywiście podawanych przyczyn tego zjawiska – począwszy od pecha czy preferencyjnego traktowania przez sędziego tzw. wielkich, a kończąc na braku wiary we własne umiejętności. Do mnie najbardziej trafia do przekonania argument ostatni. Przykładowo, przez większość pierwszej połowy w meczu między Wybrzeżem Kości Słoniowej a Brazylią Afrykanie grali jak równy z równym. Nie przegrywali pojedynków o piłkę i swobodnie rozprowadzali piłkę – brakowało owszem polotu na skrzydłach czy kreatywnego pomocnika, więc Drogba nie miał sytuacji strzeleckich, jednak generalnie rzecz biorąc Wybrzeże nie wyglądało, jakby miało przegrać ten pojedynek. Przypadkowa piłka w okolicach pola karnego, a Wybrzeże wpadło w popłoch i łatwą zdawałoby się piłkę przepuszczono do Fabiano. Od tej chwili wyglądało jakby uszła z Wybrzeża wiara we własne umiejętności, a dopiero wejście Gervinho i aktywniejsza postawa kapitana Drogby postawiła ich znowu na nogi – gdyby nie niezauważony faul Lucio w polu karnym, nielegalna bramka oraz cudowna obrona Julio Cesara mecz mógłby się skończyć zgoła inaczej. Przez jakieś 20 minut Wybrzeże pokazało, że jest równie dobrym zespołem, co Brazylia, ale niestety druga połowa udowodniła, że brak im wiary we własne umiejętności. Wydaje się, że łatwa też podłamać ducha Afrykanów – po pierwszej bramce zaczęły się mnożyć błędy, po drugiej nastąpiła całkowita rozsypka taktyczna.

Inny przykład pochodzi z 2002 roku oraz fenomenalnej gry Senegalu, która doprowadziła ich do ćwierćfinału. Do meczu z Francją zespół afrykański wszedł z nastawieniem walki o remis lub o minimalną porażkę. Dzięki mega-nieskuteczności Francji, lekko szczęśliwej bramce oraz walki do ostatniego gwizdka udało im się uzyskać historyczną wygraną z ówczesnym Mistrzem Świata. Wpływ wygranej na mentalność Senegalczyków był tak wielki, że w przeciągu tych 90 minut zamienili się z zespołu przerażonego grą z utytułowanymi drużynami w zespół, który nie boi się żadnego rywala. W następnych meczach z Urugwajem, Danią, Szwecją i Turcją rozegrali znakomite pojedynki – w większości z tych meczy przeważali oraz grali dużo lepszą piłkę, ale gdyby nie wygrana z Francją nie wierzę, by Senegal zdołał na tyle zaufać swoim umiejętnościom, żebym zagrać z taką klasą.

Wydaje się, że w ostatnich latach ten problem nie tylko nie zniknął, ale wręcz się nasilił. Jeszcze w 1982 roku Afryka miała jeden ze swoich najbardziej udanych Mundiali. Algieria wygrała z Niemcami (zostali później wicemistrzami), a Kamerun zremisował po wyrównanych meczach z Polską (3 miejsce) oraz Włochami (1 miejsce). Co prawda żaden z krajów afrykańskich nie awansował dalej, ale niezwykle ciężko awansować, kiedy przeciwnicy ustawiają sobie wynik meczu, a sędziowie nie uznają dwie prawidłowo zdobyte bramki na wagę awansu. Wtedy piłkarze jak Abega, Milla czy Mbida nie bali grać z potęgami światowej piłki. Obecnie nie sposób nie zauważyć defetystyczne nastawienie piłkarzy afrykańskich w meczach z Argentyną czy z Brazylią.

Brak wiary we własne siły najbardziej jest zawsze ewidentny w meczach z Brazylią – zespoły z kontynentu z reguły wychodzą na boisku z założeniem, że nie sposób z nią wygrać i tym samym powodują samospełniającą się przepowiednię. Brak wiary stał się o tyle patologiczny, że przenosi się na wszystkie aspekty piłki na kontynencie, w tym na brak zaufania we własnych trenerów. Istnieje przyczyna dla którego jak dotychczas żaden kraj mający trenera zagranicznego nie wygrał Mistrzostwa Świata – trener spoza kraju nie jest w stanie w pełni zrozumieć aspekty kulturowe oraz psychologiczne związane z grą drużyny. Trenerzy jak Lagerback, Le Guen czy Ericksson starają się ustawić swój zespół w oparciu o kryteria czysto techniczne i profesjonalne, ale koniec końców nie są w stanie zrozumieć złożoności spraw natury pozataktycznej. Ten brak pełnego zrozumienie nie przeszkadza tak silnie w przypadku drużyn klubowych, bo tu dochodzi do wymieszania kultur, a gracze pochodzą z całego świata – problemy natury kulturowej tu się rozmywają.

Warto w tym miejscu zauważyć sukcesy piłki afrykańskiej na poziomie juniorskim. Oczywiście wiele mówi się o tym, że afrykańscy piłkarze oszukują na metrykach, żeby móc grać w młodzieżówkach. Niewątpliwie coś w tym jest, jeśli Stanley Okoro (grający w 2009 roku na MŚ do lat 17 dla Nigerii) ma za sobą już kilka sezonów gry w lidze nigeryjskiej, a niektórzy piłkarze kadr młodzieżowych przechodzą na piłkarską emeryturę w wieku 28 lat. Wbrew jednak temu, co wielu sądzi uważam, że oszustwa wiekowe to problem przede wszystkim footballu nigeryjskiego, a sławne szkoły Canon Jaounde (Kamerun) czy ASEC Abidżan (Wybrzeże Kości Słoniowej) bardzo ściśle pilnują karierę swoich uczniów, a także gwarantują prawidłowy wiek. Wystarczy zauważyć, że przykładowo Kameruńczycy Rigobert Song i Geremi wciąż są w znakomitej dyspozycji fizycznej mając sporo ponad 30 lat, podczas gdy większość ich braci nigeryjskich już dawno znalazło się na piłkarskiej odstawce.

Oszustwa wiekowe tym bardziej nie tłumaczą sukcesów piłki afrykańskiej na Olimpiadzie. Od 1992 roku w pięciu ostatnich Olimpiadach Afrykanie zdobyli dwa złote medale , jedno srebro oraz jeden brąz. Z jednej strony Igrzyska nie są tak zdominowane liczebnościowo przez kraje europejskie, ale z drugiej strony Kamerun pokonał Hiszpanię z takimi piłkarzami jak Xavi czy Puyol, a nigeryjska Złota Drużyna (m.in. Okocha, Oliseh, Ikpeba, Kanu, Amokachi, West) po drodze wyeliminowała zespół brazylijski z Didą, Ronaldo, Roberto Carlos, Juninho, Bebeto czy Rivaldo (nie mówiąc o naszpikowanej gwiazdami Argentynie).

Nie warto jednak cofać się nawet tak daleko w czasie – nie dalej niż w 2008 roku Nigeria w przekonywującym stylu zdobyła przecież srebrny medal olimpijski w finale przegrywając 1:0 w wyrównanym pojedynku z Argentyną (z Messim, Mascherano, Di Maria, Banega czy Riquelme w składzie). Przeciwko Argentynie na tegorocznym Mundialu zagrało aż 4 piłkarzy, którzy grali na Olimpiadzie, jednakże tym razem nie było mowy o nawiązaniu walki. Co się zmieniło między 2008 a 2010, że ci sami piłkarze nie potrafili toczyć już wyrównanych bojów z Messi i spółką?

Warto zauważyć, że prawie podczas wszystkich Olimpiad z drużynami afrykańskimi jadą trenerzy z kontynentu. W 1992 r. brązową Ghaną trenował Sam Arday, obecnie dyrektor techniczny Akademii Feyenoordu w Gomie, Ghana (z tej szkółki wywodzi się m.in. Dominic Adiyiah). Arday ponadto kilkakrotnie wygrywał międzynarodowe turnieje do lat 17 z Czarnymi Satelitami. W 2000 roku Kamerunem poprowadził lokalny trener Jean-Paul Akono, obecnie najbardziej zjadliwy krytyk Francuza Paul Le Guena. W 1996 Dream Team nigeryjski poprowadzony został co prawda przez Francuza Jo Bonfrere, ale ten już sześć lat pracował w Nigerii, zanim poprowadził Okochę i spółkę do złota olimpijskiego.

Także podczas ostatniej Olimpiadzie zespołem nigeryjskim trenował lokalny fachowiec, czyli Samson Siasia, wschodząca gwiazda wśród afrykańskich trenerów. Już wcześniej doprowadził kadrę do lat 20 do finału Młodzieżowych Mistrzostw Świata. Wszystko nie tylko dzięki talentom, jakie miał do dyspozycji, ale przede wszystkim dzięki znakomitej znajomości psychiki piłkarzy oraz doskonałej grze taktycznej. Wbrew stereotypom o piłce z kontynentu obrona nigeryjska należała do najlepszych na turnieju, a duet obronny Onyekachi Apam oraz Dele Adeleye potrafiła wyłączyć z gry Lionel Messiego przez większą część meczu. Cały zespół grał z pełną wiarą w możliwość zwycięstwa oraz z przekonaniem, że piłkarsko dorównują znacznie bardziej utytułowanym piłkarzom z Argentyny. Owszem zaliczyli porażkę, ale po ciekawym taktycznym pojedynku, gdzie jedna akcja zdecydowała o losach meczu. Obserwując i porównując nie sposób stwierdzić, że Lagerback ustawił oraz zmotywował piłkarzy nigeryjskich z nastawieniem, że może fuksem uda się zremisować. Z kolei Siasia nakręcił swoich piłkarzy motywując ich tym, że wcale nie są przecież od nich w niczym gorsi.

Warto tu przypomnieć o wielkim sukcesie ghańskiej młodzieżówki z 2009 roku, gdzie po raz pierwszy w historii zespół z kontynentu afrykańskiego wywalczył puchar Młodzieżowych Mistrzostw Świata. Trenerem oczywiście był rodowity Ghańczyk, Sellas Tetteh, obecny trener Rwandy i jeden z najbardziej utalentowanych, choć intuicyjnych trenerów piłkarskich na kontynencie. Co zresztą było widać po sposobie prowadzenia zespołu. W meczach grupowych Ghańczycy po prostu pojechali bezlitośnie po opozycji, w tym niszcząc Anglików 4:0. W kolejnych fazach było już ciężej, a Ghana nie tworzyła aż tak wyraźnej przewagi (choć zespół wydawał się specjalistą w trwonieniu dwubramkowych przewag). Jednak ewidentne było, że trener nie tylko prowadzi zespół i rozumie oraz zna swoich graczy, ale też dobrze radzi sobie z taktycznym ustawianiem zespołu. W pojedynku z bardzo szybkimi Koreańczykami zagrali na kontratak ze skomasowaną pomocą. Wciągając rywala w swoją połowę zniwelowali możliwość przyśpieszania gry przez Koreańczyków, a sami skutecznie rozprowadzali grę skrzydłami. I choć to Korea miała przytłaczającą przewagę w posiadaniu piłki to Ghana raz po raz szarżowała na bramkę rywala. W ostatnim meczu z Brazylią Ghana dała pokaz niesamowitej dojrzałości w obronie i choć mecz rozstrzygnęły dopiero rzuty karne, pokazali, że na pewno nie są zespołem gorszym od swoich znacznie bardziej cenionych rywali.

Wielu piłkarzy z kadry do lat 20. trafiło prosto z młodzieżówki do seniorskiej kadry ghańskiej, w tym zawsze walczący o zwycięstwo Andre Ayew (syn Abedi Pele oraz filar drużyny w RPA), Samuel Inkoom, Opoku Agyeman, Emmanuel Agyeman-Badu, Jonathan Mensah czy gwiazdor tamtych mistrzostw Dominic Adiyiah. Ciekawe jest jednak to, że kadrą narodową wciąż zarządzają biali z Europy, choć to dzięki lokalnym trenerom afrykańska piłka odnosi największe sukcesy.

Być może gdyby nie upierano się tak przy europejskich trenerach to losy afrykańskiej piłki potoczyłyby się inaczej? Nigeryjczyk Stephen Keshi, który spektakularnie poprowadził zespół Togo do Mundialu w 2006 roku, z powodu braku wiary lokalnej federacji w umiejętności czarnoskórych trenerów, został bezceremonialnie zastąpiony przez Niemca, Otto Pfistera. Niedawny (skądinąd słaby) trener Nigerii Shaiubu Amodu został zwolniony tuż po Pucharze Narodów Afryki i zastąpiony przez trenera z Europy, choć do pracy rwał się wspominany Samson Siasia. Zespół Kamerunu jeszcze nigdy nie był prowadzony na Mundialu przez trenera lokalnego, a dwukrotnie (w 1994 i 1998) bezceremonialne na ostatnią chwilę zastępowano Kameruńczyków Francuzami.

Może warto to całe fiasko podsumować w ten sposób: Jeśli same federacje afrykańskie nie wierzą w to, że czarnoskórych stać na sukces, to jakim cudem młodzi mają walczyć i zwyciężać?

Przemek Stępień

 Dokument bez tytułu