Margo Jefferson podjęła się karkołomnego zadania. Postanowiła opisać świat afroamerykańskich elit, z których istnienia tak niewiele osób zdaje sobie sprawę. Afroamerykanie, czarni Amerykanie, czy coraz rzadziej „Murzyni”, wydają się stanowić jedną masę. Tymczasem społeczność afroamerykańska od samego początku różnicowała się wewnętrznie, a wyznacznikami lepszego statusu było zostać wolnym, majętnym i zaradnym.
Jefferson sama wywodzi się z takich elit. Jej rodzice wychowywali ją, podobnie jak inne lepiej sytuowane rodziny, w swoistej bańce. Tę bańkę nazywa, podobnie jak tytułuje swoją książkę, Negrolandem. I tak o nim pisze, rozpoczynając miejscami kronikarską, a jeszcze częściej do bólu osobistą, opowieść:
Negrolandem nazywam niewielki skrawek murzyńskiej Ameryki, którego mieszkańców osłaniały spora doza uprzywilejowania i znaczna zamożność. Negrolandowe dzieci ciągle słyszały przestrogi, że tylko nieliczni Murzyni cieszą się przywilejami i dobrobytem, a biała większość z satysfakcją oglądałaby naszą pauperyzację, nasz powrót do uległości i nasze poniżenie. Dziecku w Negrolandzie mówiono, że murzyńskie masy, te nienależące do naszej sfery, powinny iść za naszym przykładem, podczas gdy one (z zawiści czy głupoty) dopuszczają się zachowań skłaniających do uprzedzeń rasowych.
Jefferson jest naszą przewodniczką po Negrolandzie. I chyba trudno o lepszą opowiadaczkę o tej negrolandowej rzeczywistości. To stosunkowo zamknięta społeczność, żyjąca w oblężeniu. Z jednej strony strasząca wspomnianymi masami, które nie kształcą się i zachowują w taki sposób, który obciąża afroamerykańską elitę i sprawia, że uprzedzenia dotyczą również tej grupy. Z drugiej biali Amerykanie, w przeżartych rasizmem Stanach Zjednoczonych, z uporem ociągający się w zrównywaniu praw czarnych współobywateli.
Ten świat Negrolandu oglądamy oczami jej dziecka, które z wiekiem buntuje się przeciwko kościstym schematom. Wyłamuje się z poukładanej wewnętrznie społeczności, co obciąża psychikę Jefferson aż tak bardzo, że trafia na skraj załamania psychicznego. Autorka „Negrolandu” jest szczera do bólu, oddając czytelnikom prawo do dokładnego wglądu w afroamerykańskie elity. Jest oskarżycielką Negrolandu, ale i wciąż jego obywatelką. Członkinią owej utalentowanej jednej dziesiątej, o której pisał ojciec emancypacji czarnych Amerykanów, William Edward Burghardt Du Bois.
„Negroland” jest również opowieścią o kształtowaniu się nowej tożsamości. Przynależność do elit przestaje wystarczać wywodzącym się z nich młodszym pokoleniom. Poszukują swojego miejsca w Ameryce, wyrzekając się siebie, głusząc pragnienia, aby dojrzeć do tego, jak sama Jefferson, że każdy ma prawo do własnej tożsamości utkanej z różnych historii przodków, uformowanej przez płeć i wykształconej na drodze własnego doświadczenia. Te poszukiwania autorka „Negrolandu” kwituje wymownym zdaniem:
Bywają dni, kiedy wciąż jeszcze chcę się uwolnić od tego swojego zbudowanego „ja”. Strasznie kiepsko je zrobiłaś, myślę. Zmarnowałaś mnóstwo czasu. „No i co z tego?” – przywołuję się potem do porządku.
Co z tego?
Idź dalej.
Paweł Średziński
Polskie tłumaczenie „Negroland. Zapiski z życia afroamerykański elit” ukazało się nakładem wydawnictwa W.A.B. Cytaty pochodzą z polskiego wydania książki. W USA książka została nagrodzona National Book Critics Circle Award w 2016 roku.