„Iyke Nnaka stworzył książkę polityczną. Czy się to komuś podoba, czy nie…” tak rekomenduje publikację nigeryjskiego autora, mieszkającego od kilku lat w Polsce, Małgorzata Ciupińska odpowiedzialna za redakcję tego dzieła. A ja, po lekturze „Black Factor” uważam, że Iyke Nnaka przede wszystkim stworzył książkę marną. Czy się to komuś podoba, czy nie…
Ale zacznijmy od napisania kilku zdań o autorze i o tym, co ów miał na myśli. Iyke to 32-latek, który na początku dekady wyemigrował ze swojej ojczyzny – Nigerii, żeby szukać szczęścia i lepszego bytu w dalekim świecie. Z zawodu mechanik samochodowy, przejawiał od najmłodszych lat talent do nauki języków. Podczas wakacyjnych wizyt u wujka dyplomaty w Kairze nauczył się arabskiego, angielski znał ze szkoły, a niemiecki przyswoił podczas kursów językowych w Austrii, gdzie wylądował na emigracji.
– Niemiecki jest tak prosty jak angielski – przekonywał mnie, kiedy spotkaliśmy się niedawno w restauracji na dworcu Gdańsk Główny. – Polski jest najtrudniejszy.
A polskiego Iyke nauczył się za sprawą dziewczyny poznanej właśnie w Austrii. Także ona sprawiła, że na swoją drugą ojczyznę emigrant wybrał Polskę.
– Było trudno – wspominał Iyke. – Musiałem pracować w różnych miejscach, na jakiś czas wróciłem do Nigerii, ale teraz, od 2008 jesteśmy już na stałe razem.
Mój rozmówca nie ukrywa, że jedną z przyczyn tego, że „było trudno” jest zakorzeniony w polskiej świadomości społecznej rasizm. I ten rasizm bardzo mu się nie podoba (słusznie zresztą). Na tyle, iż postanowił napisać o nim książkę i napiętnować w niej te najgorszą naszą, jego zdaniem, przywarę narodową.
Przyznam, że jako człowiek, któremu rasizm jest raczej obcy, niewiele czasu poświęcałem na analizowanie tego zjawiska na rodzimym gruncie, choć oczywiście dostrzegam je wciąż nazbyt często. Rozumiem jednak, że dla czarnoskórego przybysza życie wśród białych, zachowujących się na jego widok jak dzikusy, jest problemem. Tym bardziej, że reakcją obronną przed szokiem wywołanym spotkaniem z „innym” jest agresja słowna lub fizyczna. Nie raz bywa ona ubrana w szaty pseudoideologii o supremacji białej rasy.
I tu dochodzimy do sedna. Iyke Nnaka chciał w swojej książce pokazać nam jak ten problem, którego my nie dostrzegamy na co dzień, widzą oni – czarnoskórzy emigranci. Dla większości z nich to zjawisko dominujące w naszej rzeczywistości.
– Jak to? – zdziwiłem się. – Wydawało mi się, że Polska pod tym względem się zmienia, że rasizm nie jest już takim problemem!
Owszem, zmienia się – przyznał Iyke. – Dziesięć lat temu było znacznie gorzej niż teraz. Ale wciąż niemal codziennie słyszę gdzieś, że jestem czarnuchem, albo jakieś inne wyzwiska pod moim adresem. Zresztą, nie każdy jest w Polsce rasistą, ale każdy dyskryminuje.
Trudno z takim argumentem dyskutować, on pewnie wie, co mówi…
Tak, czy inaczej Iyke Nnaka uznał, że dobrym sposobem na zwrócenie naszej uwagi na polski rasizm będzie książka.
Twój wydawca jest… słaby
„Black factor” to nieskomplikowana fabuła o tym, jak młody nigeryjski arystokrata przyjeżdża do Polski na studia, poznaje tu dziewczynę, w której zakochuje się na zabój, po czym doświadcza dyskryminacji i agresji ze strony młodocianych neofaszystów oraz niemal całego polskiego społeczeństwa łącznie z organami ścigania i wymiarem sprawiedliwości. Oczywiście, ostatecznie prawda oraz prawo w parze ze sprawiedliwością zwyciężają.
Kanwa wydaje się być w pełni przydatna do celu, jaki przyświecał autorowi. Gorzej jeśli idzie o to, jak autor radzi sobie z materią opowieści, konstrukcją książki, narracją no i kwestiami językowymi. Choć za te ostatnie odpowiadają przede wszystkim tłumaczka oraz redaktorka książki. Rzecz bowiem, pierwotnie napisana została po angielsku. Z mojego miniśledztwa wynika, że dla tłumaczki angielski jest językiem, którym posługuje się na co dzień. Czy zatem naiwność i małe zróżnicowanie form i wyrazów jest wynikiem jej kiepskich zdolności translatorskich i literackich, czy może tym, że wiernie chciała przetłumaczyć autora – trudno dociec. Wiem natomiast, że cięgi należą się redaktorce polskiego wydania. Dostała do ręki książkę źle napisaną i z uwagi na ważkość tematu powinna przyłożyć się do swojej roboty i napisać wspólnie z autorem treść całą niemal od początku. Efektem mogła być perełka literacka i bomba polityczna. Niestety. Będę jednak złośliwy i dodam, że niewiele spodziewam się po redaktorce, która sama publikuje swoją literaturę, a wśród jej dzieł jest proza pt. „Pora deszczowa”, gdzie znalazłem takie oto zdanie: „(…)Po pewnym czasie, dokładnie pod koniec studiów na kierunku religioznawstwa i filozofii, okazało się, że ukończenie ich wcale nie było taką rzeczą prostą.(…)”. Naprawdę!
Nie omieszkałem podzielić się swoimi spostrzeżeniami z Iyke Nnaka.
– Iyke, zmień wydawcę!
– Tak wiem. Już wcześniej ktoś mi to doradzał.
– Czyli mam rację!
– Ten ktoś zwrócił mi uwagę, że w książce jest błąd ortograficzny. Bóg napisano z małej litery, a dla mnie to nie dopuszczalne.
Literówki zdarzają się nawet w najlepszych dziełach. I choć to błąd poważny, to jednak uważam, że nie ortografia stanowi tu najistotniejszy problem…
Naiwnie i nieprzekonująco
Przyczepię się też do płaskiej narracji i równie płaskich postaci. W książce Iyke Nnaka wszystko jest – a jakże – czarno-białe i nieskomplikowane. Po prostu banał. Jeśli już postać przeżywa jakąś grę wewnętrzną, to przyjmuje ona formę blitzkriegu zwieńczonego happy endem. Główny bohater, zanim jeszcze na dobre zaczął studiować, spotyka w uczelnianej kantynie dziewczynę, która zakochuje się w nim natychmiast i bez pamięci. Ze wzajemnością oczywiście. Od tej pory oboje stawiają czoła złym ludziom. Zakochana Polka mieszka w akademiku w jednym pokoju ze zwolenniczką neonazistów, rasistką, która swój rasizm wyssała z mlekiem matki. Ta zła dziewczyna na przestrzeni kilku kartek lektury przeobraża się w zwolenniczkę równości rasowej, niestety wciąż uwikłaną w stare znajomości. Ale w tej książce nawet najbardziej zagorzały skinhead i faszystowska świnia może zmienić się w anioła dobroci i nawróconego przyjaciela czarnoskórych. Wszystko za sprawą kilkudniowego pobytu w tej samej więziennej celi z jednym z dotychczasowych „czarnych wrogów”.
Główny bohater jest szlachetny i dobry, a Polska to generalnie kraj przesiąknięty rasizmem. Rasistami są nie tylko zwykli ludzie czy młodociani bandyci, ale ministrowie, policjanci, dziennikarze. Przykłady? Proszę bardzo: komendant łódzkiej policji to zatwardziały nazista – były skinhead, media, prokuratura, sąd, a nawet minister edukacji narodowej (tu inspiracją była postać słusznie minionego Romana Giertycha) nie kryją swojej nienawiści wobec „wrogiego elementu przestępczego”, jakim była grupa niesłusznie oskarżonych i osadzonych w areszcie studentów z Nigerii. Nie twierdzę, że w policji nie ma idiotów i rasistów, nie wątpię, że niejeden dziennikarz czy sędzia, ba! nawet klecha! to zatwardziali wrogowie wszelkich emigrantów. Ale trzeba mieć wyjątkowo kiepskie pojecie o funkcjonowaniu polskiego wymiaru sprawiedliwości czy choćby mediów, by wciskać czytelnikom taki kit, jaki wcisnął nam Iyke Nnaka. Proces Nigeryjczyków podejrzanych o pobicie odbywał się wedle niego za zamkniętymi drzwiami – bzdura! Jako dziennikarz z dwudziestoletnim stażem zapewniam szanownego autora, że to w Polsce niemożliwe. Nie w sprawie tego typu. Media tuż po bójce, która była momentem przełomowym w książce, natychmiast wydały zaoczny wyrok na Nigeryjczyków uznając jednostronnie ich winę i wpływając tym samym na opinię publiczną – kolejna bzdura! Politpoprawne media w Polsce tak nie działają. To tradycja raczej niektórych rozgłośni radiowych z Czarnego Lądu w latach 90. Za namową mediów w największych miastach polskich półmilionowe rzesze obywateli-rasistów protestowały przeciwko grupce zatrzymanych studentów i przeciwko emigrantom z Afryki w ogóle – bzdet. Pół miliona (i wiecej) ludzi był w stanie zebrać papież Jan Paweł II, po nim już nikt i nic. Unia Europejska zajmowała się na nadzwyczajnych szczytach sprawą zatrzymanych w Polsce Afrykańczyków – to mogłoby ujść za opowieść noszącą znamiona realizmu, gdyby nie dotyczyło urzędników tak wysokiego szczebla. Podobnie zresztą ma się sprawa jeśli idzie o narady i szczyty państw afrykańskich itp. itd. Przypomnę Iyke Nnaka, że po niedawnej śmierci od policyjnej kuli jego rodaka w Warszawie, nigeryjski rząd raczył poprzestać na oficjalnej nocie wyrażającej protest i najświętsze oburzenie. I jeszcze jedno! W książce opisywany jest m. in. przebieg konferencji prasowej przedstawiciela polskiego rządu. Człowiek ów pozwala sobie na niej powiedzieć do dziennikarzy, że zatrzymani Afrykańczycy to „element”. Litości! Tak mógłby odezwać do opinii publicznej tylko niewyspany Silvio Berlusconi. Ale on nie mieszka w Warszawie.
Czarno to widzę
Dla autora „Black factor” w Polsce nie istnieją takie organizacje jak Amnesty International, Helsińska Fundacja Praw Człowieka, rzecznik praw obywatelskich, organizacje wolnościowe, antyfaszystowskie i antyrasistowskie, instytucje kultury i sztuki promujące idee multikulti… Tego w książce brak!
Spytałem oczywiście autora, dlaczego tak bardzo przejaskrawił naszą rzeczywistość. (Przy czym słowo „przejaskrawienie” to był w tym wypadku zwrot grzecznościowy).
– Chciałem pokazać Polakom ich prawdziwy stosunek do Afrykańczyków – wyjaśnił mi Iyke.
No cóż… Mam wrażenie, że autor osiągnął skutek dokładnie odwrotny. Skoro chciał nam powiedzieć kawałek prawdy o nas, to dlaczego zrobił wszystko, by po przeczytaniu książki czytelnik odetchnął z ulgą i stwierdził „ufff, jakie to szczęście, że to nie jest książka o moim kraju”? Nigeryjski pisarz stworzył dzieło z kategorii political-fiction. Literatura zna kilku autorów, którzy robili to z wdziękiem i skutecznie przemycali w swoich książkach to, o co im naprawdę chodziło. Niestety, Iyke do tego grona się nie zalicza. Jego książka jest zwyczajnie nieprzekonująca. Mimo iż niektóre opisywane w niej wydarzenia zainspirowane były prawdziwymi przypadkami, jakich doświadczyli mieszkający w Polsce Afrykańczycy. Powiem wprost, marna literatura zabiła ważki przekaz z jakim chciał do nas – polskich czytelników – dotrzeć Iyke Nnaka.
– Chciałem, aby ta książka pomogła ludziom w Polsce zmienić sposób myślenia, odrzucić stereotypy. Chciałem, by wiedzieli, co my czujemy. Celem przyjeżdżających tu Afrykańczyków jest asymilacja. Niewielu jest tu nas z pokolenia średniego. Wyjeżdżają z Polski, bo nie mogą się przystosować do negatywnego traktowania – mówił mi na zakończenie naszego spotkania Iyke. I szkoda, że tak opowiada tak istotne rzeczy, a pisząc utrwala stereotypy, wynaturza obraz Polski (książkę po angielsku zdążył przeczytać już niejeden Nigeryjczyk). Zaryzykuję twierdzenie, że chcąc pisać dla polskiego czytelnika, z myślą o asymilacji, Iyke powinien przejść elementarny kurs literatury polskiej. Najpewniej bowiem nie przeczytał Witkacego, Gombrowicza, Mrożka, Wyspiańskiego, czy choćby Stasiuka. Tak, jak nie przeczytał całej masy innych autorek i autorów, których pisarz piszący dla polskiego odbiorcy przeczytać powinien. Jeśli nie po polsku, to w angielskim przekładzie. Wówczas być może byłby skuteczniejszy w osiąganiu zamierzonych artystycznych i propagandowych celów.
Tak, jestem białas!
Zadziwiające, że nie natknąłem się na żadną recenzję tej książki, która podzielałaby mój pogląd. W Internecie w ogóle niewiele jest informacji o tej książce, poza oficjalną informacją w witrynie wydawnictwa „e media” www.emedia-wydawnictwo.pl Tam też można przeczytać fragmenty książki. Być może recenzenci i dziennikarze piszący o „Black factor” bardziej niż literaturę cenili sobie przekaz. A przekaz jest przecież prawy i prawomyślny! Tyle że zanurzony w sosie nierzeczywistości i grafomanii. Możliwe też, że recenzenci uznali, iż nie warto narażać się na zarzut ciemnogrodztwa i braku poszanowania dla przedstawiciela czarnej diaspory w Polsce. Ja się tego nie boję, bo bardziej od propagandy cenię sobie literaturę. I jeśli coś jest źle napisane, to choćby z łatką „podłego białasa”, bronił jej będę przed wzniesieniem na piedestał kiepskiego tekstu i uświęcenie go jedynie z powodu jego „zaangażowania”. Tym bardziej, że może i jestem białas, ale nie podły.
Iyke Nnyaka pisze kolejną książkę. „White factor” to kontynuacja losów bohaterów jego pierwszej powieści i dotyczyć będzie czarnego rasizmu wobec białych. Pewnie ją przeczytam. Z ciekawości i z nadzieją na to, że tym razem autor postara się o wiele bardziej.
Darek Olejniczak