afryka.org Czytelnia Poznaj Afrykę! 3 x Sto lat w Mindelo

„Dziś były u mnie trzy Polki.  – słyszę przy pierwszej porcji tuńczyka z warzywami i z ryżem. – Zaśpiewały mi.” – „Po polsku?” „Po polsku.” „To pewnie było „Sto lat!” „A co to jest „Sto lat”?”

Tuńczyk z warzywami i ryżem to niemal balsam na mój dzisiejszy zły humor. Nie tak  wyobrażałam sobie to popołudnie. Prezent, bardzo polski prezent, zapakowany, na niebie nad Mindelo znów pojawiło się słońce, no i sam dzień jest szczególny. 27 sierpnia. Urodziny Królowej Morny. Sześćdziesiąte siódme.

Nie tak mało, ale po tegorocznych zdrowotnych kłopotach  Cesaria wreszcie doszła do siebie, wypoczęła i rwie się do pracy, czyli do koncertowania. Nie było siły,  przecież z Cesarią nikt nie wygra, więc da Silva niechętnie wprawdzie, ale machnął ręką i  wbrew wcześniejszym zapowiedziom o odwołaniu wszystkich koncertów do końca roku we wrześniu i w październiku Evora ruszy w trasę koncertową po Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. 

Za dniem urodzin specjalnie nie przepada. Nie to, że czuje się starsza, tyle że nie przywiązuje specjalnie do niego wagi. Ale ja na Cabo Verde w tym właśnie dniu  jestem po raz pierwszy i sprawia mi to wyjątkową przyjemność. Tyle że moja radość jest przedwczesna.

Rano miałam tylko wdepnąć do agencji Tarrafal, sprzedającej bilety na statek na odległą o siedem godzin drogi wyspę São Nicolau. Chcę tam popłynąć następnego dnia.  Po przyjściu do agencji niemiła niespodzianka. Drzwi  zamknięte na kłódkę. Trudno, wracam godzinę później, to samo. Tyle, że nie ma kłódki. I nawet ktoś  uchyla drzwi. „Z powodu deszczu siadł Internet i nie mamy systemu”. Tu się tak mówi: „no ka tem system”! No, może o jedenastej.”

O jedenastej moje nadzieje na kupno biletów są tak samo bezpodstawne jak dwie godziny wcześniej. „Proszę przyjść o czternastej”, słyszę. O czternastej? Ale przecież nie mogę  tłumaczyć wszem i wobec, że mi się wyjątkowo spieszy, bo dziś chcę jak najdłużej poświętować u Bosonogiej!  Poza tym awarii komputerów nie są winni ludzie, lecz deszcz, wielki deszcz, który sprawił tu wszystkim wiele radości, ale i kłopotów. A co deszczowi do Cesarii? Ja też cieszyłam się z życiodajnego  deszczu, ale dziś jestem zła. No i zaczynam być głodna. A wiadomo, jak Polak głodny to zły, więc jestem zła podwójnie. Niedaleko agencji jest mały bar. Zamawiam  catchupę i mineralną, połykam wszystko ( a porcja spora, oj spora!)  w oka mgnieniu i pędzę z powrotem. O nieba! No, tym razem chyba mają system!

Przed drzwiami ujrzałam , wciąż zmieniająca rozmiary, niewyobrażalnie długą  kolejkę! Od razu przypomniały mi się piękne czasy kolejek pod ambasadami, kioskami z papierem toaletowym i sklepami z dobrami wszelakimi, choć w czasach komuny raczej przypominającymi UFO, albo, jak kto woli , znikający punkt! Łezka w oku mi się zakręciła na to wspomnienie, a jednocześnie ogarnęła mnie prawdziwie czarna rozpacz!

Kolejka była różnych rozmiarów, bo jej długość zmieniała się w zależności od grubości! Co chwila dochodzili kolejni ludzie, ci,  którzy na chwilkę odeszli, pogadać, coś załatwić, posiedzieć na placu, ci , którym ktoś zajął miejsce. Nikt się nie złościł, nie narzekał, nie przepychał i nie kłócił. Przy pierwszym „bezruchu” kolejki policzyłam jej liczebność: przede mną było…czterdzieści pięć osób! Za mną…, a co tam za mną!

Zła jak sto diabłów obliczałam moje szanse i ewentualną godzinę, o której wreszcie będę mogła pójść na urodziny. Ale kolejka się zmieniała, to rosła, to cieniała… Po godzinie uszarpałam się i poddałam losowi. Trudno, co będzie to będzie. Szczęśliwa z powodu każdego zrobionego metra niemal zapomniałam o torbie z bardzo polskim prezentem, która postawiłam pod ścianą. Na szczęście moi kolejkowi towarzysze niedoli byli bardziej uważni. Podsunęli pod nos torbę, a nawet ulitowali się nad niecierpliwą, wyraźnie cierpiącą w „tych okolicznościach przyrody” Europejką i …przepuścili mnie, no …sporo miejsc do przodu!

Zmęczona i zła, docieram do domu Cesarii około piątej. Fajnie, akurat nie ma nikogo!  Evora , jak zwykle, przyjmuje życzenia dość obojętnie. Moją relację z wizyty w agencji pomija milczeniem. Cieplej wita bardzo polski prezent. „Chcesz tuńczyka z warzywami i ryżem?” pyta. „Ba, pewnie!” „Dziś były u mnie trzy Polki.  – ciągnie. – Wpuściłam je. Nie wszystkich proszę do środka, ale Polki zaprosiłam.” Moje polskie serce zabiło troszkę mocniej. Górą nasi! Wczoraj wpadli dwaj Włosi, ale wejść nie mogli. Szkoda, byli sympatyczni. „Słuchaliśmy Cesarii w Polsce – powiedzieli  –  zaraz po tym, jak zmarł nasz Papież”. „Nasz Papież”, jak to ciepło brzmi… 

– Zaśpiewały mi – ciągnie Cesaria. – „Po polsku?” „Po polsku.” „To pewnie było „Sto lat!” „A co to jest „Sto lat”?”  „To ta urodzinowa piosenka, którą zaśpiewała ci publiczność w Zielonej Górze, to takie polskie Happy Birthday””. „Aha, a co to znaczy? Chcesz jeszcze tuńczyka? ” „Poproszę! „ 

W drzwiach pojawia się Juliette, asystentka, przyjaciółka, tłumaczka. Rano, w swoim domu, skutecznie zmusiła mnie do zjedzenia obfitego, smakowitego  śniadania ( placuszki ze smażonych bananów, mmm…)  Wspólnie tłumaczymy słowa „Sto lat”. „Sto lat? – zastanawia się Cesaria. – No może nie byłoby to takie złe? Popatrz, co te Polki mi podarowały.” Podaje mi mały, lekko stylizowany krzyżyk. „Ładny. I dobry prezent, bo przecież jestem katoliczką.” „A zrobiły sobie z tobą  zdjęcia?”. „Zrobiły, pewnie. Chcesz banana?” „Chcę!”  „Uciekam, – Juliette się spieszy. – o której wrócisz?” To do mnie, ale sama  nie wiem, pewnie późno,  to przecież urodzinowy wieczór. „To na razie!” 

„Oglądałam film w telewizji, dokończymy?”,  Cesaria nastawia głośniej telewizor. Rozsiadam się wygodniej na podłodze. Rozstawiam wokół siebie talerzyki, popielniczkę i zabieram się do  słodkiej bułeczki i marmolady z papai, które przywędrowały w ślad za bananem. „A herbaty nie chcesz?” „Chcę, herbatę zawsze.” Tym bardziej , że jeszcze przed dwoma laty herbaty w domu Cesarii nie było. Teraz się pojawiła we wszelkich  maściach i gatunkach.

Oglądamy film.  O kolejce w agencji już zapomniałam. Tylko po co jadłam tę catchupę w barze! Po tym wszystkim, co dzisiaj zjadłam bułeczka i marmolada z papai zdecydowanie przekraczają objętość mojego żołądka. Herbatę wypiłam duszkiem, więc  zawłaszczam sobie wodę mineralną z kubka Cesarii i zapalam papierosa. Może jakoś przeżyję. Chyba, że kucharz Cesarii ma jeszcze coś w zanadrzu. 

Za chwile pewnie znowu wpadnie ktoś ze znajomych, przyjaciół, kuzynów, sąsiadów. Więc póki co, chwilo trwaj…Zerkam na krzyżyk. Polski krzyżyk! Dziewczyny, jeśli przypadkiem to przeczytacie…Krzyżyk się Cesarii bardzo spodobał. I świetnie, że byłyście!  Po prostu w Mindelo,  27 sierpnia 2008  Polska  górą! Zatem, sto lat Cesario…       

Elżbieta

Mindelo 28.08.200

 Dokument bez tytułu