Z opowieści mojego taty: O nauce religii i innych sprawach

afryka.org Czytelnia Afryka Inaczej Z opowieści mojego taty: O nauce religii i innych sprawach

Kiedyś w Kongo nie było chrześcijaństwa. Dopiero od XIX wielu religia ta wkroczyła do naszego kraju razem z księżmi i kolonizatorami. Szkoły, przynajmniej w moim miejscu zamieszkania, były katolickie, więc wszyscy byli zobowiązani do przyjęcia tego wyznania.

Jeżeli szedłeś do szkoły i nie byłeś ochrzczony, to chrzczono cię po drugiej klasie podstawówki. Jednego dnia cię chrzczono, następnego przyjmowałeś komunię świętą. A jeżeli miałeś szczęście, to tydzień po byłeś bierzmowany.

Dzieci, które nie chodziły do szkoły, a chciały być chrześcijanami, codziennie uczęszczały do specjalnego internatu, aby nauczyć się katechizmu. Codziennie też brały udział we mszy świętej, rano i wieczorem. A po dziewięciu miesiącach były chrzczone.

W dzień sakramentu trzeba było mieć białe ubranie i ogolone włosy. To znaczy, chłopcy musieli mieć, ale nie dziewczyny. Zresztą rzadko je widywałem i to przeważnie na ulicy. Nasze szkoły nie były koedukacyjne, a dziewczynę obok siebie zobaczyłem dopiero na uniwersytecie.

Następnego dnia, jak już wspomniałem, była komunia święta. Kiedy dziecko szło do chrztu, rodzice gotowali mu potrawy i przynosili do kościoła. Ale nie jedzono w kościele. Świętowano w domu..

W szkole podstawowej uczyli nas księża i siostry. Opiekunowie klas wybierali najbardziej uzdolnione muzycznie dzieci i zakładano chóry. Śpiewaliśmy w kościele ubrani w białe alby, albo w inne kolory, w zależności od okazji, aby odróżniać się od innych. Dwa, trzy dni w tygodniu mieliśmy próby. Nie wolno nam było też spożywać wszystkiego, co chcieliśmy. Na przykład musieliśmy ograniczać olej i cytryny. Z kolei trzeba było jeść dużo miodu. Nawet do tej pory mam w głowie wszystkie pieśni, których się wtedy uczyliśmy, a co niedzielę była inna. Pomimo upływu lat jestem zaśpiewać wiele z nich z pamięci.

Do dzieci, które mieszkały dalej niż 15 kilometrów od kościoła, ksiądz przyjeżdżał na miejsce. Ja byłem ministrantem i pomagałem księdzu w obrządkach i w innych czynnosciach. W niedzielę palmową na przykład ksiądz przyjeżdżał nawet w sobotę i spał na miejscu, bo było dużo roboty- każdy następnego dnia chciał wziąć udział w procesji. Procesja trwała więc cały dzień i ciągnęła się kilometrami. Ja pamiętam nawet trzykilometrowy ogon. Podobnie było w Wielkanoc i Boże Narodzenie.

Jednak nie wszyscy oczywiście przyjęli nową religię, przybyłą z Europy. Dla ludzi, którzy wyznawali animizm, Bóg był wielki i wszechmogący. Na przykład moi dziadkowie, którzy nie byli katolikami, wierzyli w istnienie Boga, a ziemię uważali za naszą Matkę-Żywicielkę. Budzili się rano, odwracali w stronę słońca i modlili się, dziękując i prosząc o błogosławieństwo nowego dnia. A wieczorem wyglądali księżyca, z którego światłem do ziemi również docierało błogosławieństwo boże. Aby iść do nieba, według nich nie trzeba było wcale przyjmować chrztu. Trzeba było tylko być dobrym człowiekiem, nie zabijać, nie kraść, nie cudzołożyć . Na przykład kobiecie, która dopuściła się cudzołóstwa, groziła nawet kara śmierci. Chyba, że mąż zgodził się jej wybaczyć, to wtedy płaciła tylko karę i byli kwita.

Przestrzegano więc praw nigdzie nie zapisanych, rozumiano je intuicyjnie. Ludzie wiedzieli też sami z siebie, przez nikogo nie nauczani, że Bóg istnieje. Więc gdyby Europa nie skolonizowała Afryki, nie byłoby tam wprawdzie religii, ale nie oznacza to, że nikt by nie wierzył w istnienie Boga i że nie byłoby tam dobrych ludzi, przestrzegających podobnych do chrześcijańskich zasad. Wprawdzie nie zapisanych na żadnych tabliczkach, ale gdzieś głęboko w sercu.

Komba Kasima Kanda i Catherine

 Dokument bez tytułu