Z DRK do Australii: To była długa i bolesna podróż

afryka.org Czytelnia Afryka Inaczej Z DRK do Australii: To była długa i bolesna podróż

Marie*, jej mąż* oraz troje dzieci są uchodźcami z Demokratycznej Republiki Kongo (DRK) i właśnie mają po raz kolejny się przeprowadzić – z RPA, w której spędzili ostatnie 10 lat, do Australii, gdzie zakwalifikowali się do programu dla uchodźców.

Na całym świecie, co roku jest tylko około 80 tysięcy miejsc dostępnych dla uchodźców w 26 krajach. Oznacza to, że większość osób musi pozostawać w obozach przejściowych przez wiele lat zanim uda im się przeprowadzić do kraju docelowego lub wrócić do domów. Marie opowiada portalowi IRIN dlaczego nie mogła wrócić z rodziną do Kongo ani zamieszkać na stałe w RPA.

 „Wychowała mnie ciotka, która wyszła za Rwandyjczyka. Traktował mnie jak ojciec, a ich dzieci były dla mnie jak rodzeństwo, jednak wyglądali na Rwandyjczyków, a to były czasy konfliktu pomiędzy Kongijczykami a ludźmi z Rwandy. Mój wujek musiał uciekać a mój mąż i ja zaopiekowaliśmy się jego dziećmi. To również nas wystawiło na ataki – widzieliśmy ludzi, którym zakładano płonące opony na szyje tylko dlatego, że byli Rwandyjczykami. 

Byliśmy przerażeni, ale mi najbardziej zależało na uratowaniu tych dzieci, przekazanie ich rodzinie w Gomie. Tam jest sporo Rwandyjczyków, więc myślałam, że tam będą bezpieczne. Jednak oni, jak dowiedzieli się co się działo z ich braćmi w naszym kraju, chcieli tylko zemsty. Byłam celem ciągłych ataków, wsadzili nas nawet do więzienia. 

Udało nam się uciec podczas wybuchu wulkanu Nyiragongo. Dotarliśmy do Tanzanii, potem do Zambii. Tam urodziłam córeczkę. W 2002 roku przyjechaliśmy do RPA. W międzyczasie straciłam kontakt z mężem, ale na szczęście spotkaliśmy się w Departamencie Spraw Wewnętrznych w Johannesburgu. Oboje staraliśmy się o przedłużenie naszego statusu uchodźców.

Jednak pewnego dnia zauważyłam, że mój syn krwawi z ust. Zabrałam go do szpitala, jednak powiedzieli, że nie mogą mu pomóc. Wiedzieli, że ma hemofilię, ale przegonili nas i zagrozili, że wezwą policję. Przez 9 miesięcy nie był leczony. Nie pracowaliśmy i nie mówiliśmy  wtedy po angielsku, ale uparcie prowadziłam go do szpitala. Zaczęła nas wspierać organizacja pomagająca uchodźcom – JRS [Jesuit Refugee Services].

W końcu szpital zgodził się na leczenie mojego syna, jednak pielęgniarki cały czas dawały nam odczuć, że jesteśmy obcy. Gdy urodziłam moje trzecie dziecko i ono miało tę samą chorobę, znowu nam powiedzieli, że nie mają lekarstw. Jednak mieliśmy już pomoc, JRS przekazał nasza sprawę do UNHCR. Jak poszłam do nich po raz pierwszy, moja rozmowa z urzędniczką trwała 5 godzin. Na koniec obiecała, że pomoże nam się przenieść do innego kraju. Najpierw zaproponowali nam Stany Zjednoczone. Wszystko szło dobrze, dopóki nie zorientowali się, że nasze dzieci mają hemofilię. Wtedy ich nastawienie się zmieniło. Czekaliśmy dwa lata, aby na koniec dostać odmowę.

Potem była Kanada, ale nie udało się również z powodu choroby dzieci. Jak tylko się o niej dowiedzieli, zaczęli doszukiwać się nieścisłości w naszej historii i na koniec powiedzieli nie. To zajęło kolejne półtora roku. Skończyłam uniwersytet, ale wydawało mi się, że to przeze mnie, że robię coś złego podczas tych rozmów.

W końcu UNHCR skierowało naszą sprawę do Australii. To było ponad rok temu. Zajrzeli do dokumentacji medycznej, zauważyli że leczenie dzieci jest kosztowane, ale razem z UNHCR zaczęli szukać rozwiązania tego problemu. Kilka tygodni temu zadzwonili, że możemy się pakować. Jedziemy do Brisbane. Nic jeszcze nie wiemy o tym miejscu.

Nie mamy tutaj, w RPA praktycznie nic, a więc nie potrzebujemy długich przygotowań ani pakowania. Nie czujemy się tutaj u siebie, nie jesteśmy akceptowani. Zawsze, jak jest problem z dziećmi i musimy jechać do szpitala, boję się, czy nas przyjmą i dadzą im lekarstwo. 

Jestem bardzo szczęśliwa, że wyjeżdżamy. Mam nadzieję, ze w końcu znajdziemy nasze miejsce.To długa i bolesna podróż.”

maru za IRIN

*Imię zostało zmienione przez redakcję.

 Dokument bez tytułu